Książka książce nierówna, dlatego w teorii literatury istnieje takie pojęcie jak przynależność do obiegu literackiego. Najczęściej wyróżnia się dwa takie obiegi: wysoki i popularny. Wysoki, to książki mające ambicje być wybitnymi dziełami literackimi, a wybitność w tym wypadku oznacza umiejętność trafnego opisu różnych przemian społecznych, ludzkich charakterów i postaw, jednym słowem zmienności tego świata z jednej strony, a niezmienności, czyli uniwersalności ludzkich potrzeb, namiętności, zachowań z drugiej.
Dlatego jak sięgniemy po jakieś wybitne dzieło powiedzmy sprzed kilkuset lat, to, mimo że świat od tamtych czasów zmienił się radykalnie i nie do poznania, ludzie niekoniecznie, choć inaczej ubrani, jedzący inne potrawy, inaczej sprawujący higienę, to w rzeczywistości tak samo kochający jak dzisiaj, tak samo dbający o najbliższych, albo z tego samego powodu wywołujący wojny światowe i domowe i oszukujący bliźnich z tych samych pobudek. Dlatego w literaturze wysokiej nie ma miejsca na żaden fałsz, nawet jeżeli fikcja literacka jest całkiem fantastyczna, to bohaterowie muszą być absolutnie prawdziwi, naturalni, ich działanie musi mieć silnie uzasadnioną motywację.
Inaczej rzecz się ma z literaturą popularną, tutaj rządzą schematy. Mówię o tym, dlatego że literaturoznawcy z definicji nie powinni porównywać do siebie książki wysokiej z popularną, choć bywa, że niektóre oparte na schematach powieści mają w sobie też dużo elementów literatury wysokiej w konstrukcji bohatera czy świata przedstawionego i bywa też, bardzo często niestety, że w tak zwanym nurcie wysokim kończy się na ambicjach, bo i świat przedstawiony jest płaski i bohaterowie sztuczni. Wtedy jest to po prostu grafomaństwo i tyle. Dlaczego taki przydługi wstęp, ano dlatego że leży przede mną książka, która, gdyby aspirowała do literatury wysokiej, no to niestety. Na szczęście nie aspiruje, choć troszkę rozbawiło mnie, gdy na obwolucie przeczytałem, że autor to, cytuję: „w wolnych chwilach youtuber nagrywający o >żywocie pisarza<, pomagający aspirującym wojownikom pióra w stawianiu pierwszych literackich kroków”. Określenie żywot pisarza autor na szczęście umieścił w cudzysłowie, bo już troszkę się zmartwiłem, że przede mną książka kolejnego wytwórcy słowa szumnie nazywającego się pisarzem. Widzę tu delikatną autoironię autora, dzięki Bogu.
Autor nazywa się Krzysztof Piersa, przedstawia się jako terapeuta do spraw uzależnień zagłębiający się na co dzień w tajniki ludzkiej psychiki. Wierzę, że w codziennej praktyce terapeutycznej odnosi duże sukcesy, w jego książce, o której za chwilę, głębokich tajników ludzkiej psychiki raczej nikt nie powinien się doszukiwać. Ale jak już było powiedziane, nie analizuje się książek z popularnego obiegu literackiego tak samo jak dzieł literatury wysokiej. Książka, o której mowa to „Gustloff. Tajemnica Bursztynowej Komnaty”.
Czy z książki cokolwiek się dowiemy o jednej z największych tajemnic II wojny światowej? Oczywiście nie, bo gdyby ktoś tę tajemnicę rozwikłał, znalibyśmy ją z innych źródeł. Tutaj na warsztat autor wziął jedną z hipotez i na niej zbudował całą konstrukcję dziania się. Bo oto bohaterowie trafiają w posiadanie tajemniczego kodu od osoby związanej z ewakuacją ludzi i sprzętu z Królewca, gdy Niemcom załamał się front wschodni i przegrywali już wojnę. Ten kod, mój Boże, możliwy był do odczytania jedynie dzięki legendarnej Enigmie, której egzemplarzem bohaterowie rzecz jasna, jakoś tak przez przypadek dysponują. Są czarne i jasne charaktery. Jasne, może trochę przybrudzone, ale nie za bardzo, powiedziałbym nawet, że te jasne, to jak szkolni prymusi, a czarne no to już bez żadnej taryfy ulgowej.
Jest miłość płomienna rodząca się między głównymi bohaterami pięknymi jak z żurnala mód, ależ archaizm, dziś lepiej powiedzieć influencerskiej strony na Instagramie, wreszcie płomienny seks, opisany niemal ze szczegółami. Bohaterowie balansują na granicy życia i śmierci, ale nie muszę przecież mówić, że wszystko dobrze się skończy. Tajemnicy Bursztynowej Komnaty rzecz jasna nie poznamy.
Czy polecam książkę? Odpowiem tak, są wielbiciele schematycznych seriali telewizyjnych czy streamingowych, potrafiący za jednym zamachem obejrzeć po kilka odcinków naraz. Przez te kilka odcinków niby wiele się wydarza, ale niewiele, co by posuwało akcję naprzód, i generalnie fajnie się to ogląda. Po tygodniu, gdy ktoś nas spyta, jaką książkę ostatnio czytałeś, nie bardzo potrafimy odpowiedzieć. Taka płycizna po prostu, jak Ławica Słupska. Każdy kto sięgnie po książkę „Gustloff. Tajemnica Bursztynowej Komnaty” Krzysztofa Piersy wydaną przez wydawnictwo „Initium” będzie doskonale wiedział, co mam na myśli.
Ta witryna wykorzystuje pliki cookie. Kontynuując przeglądanie wyrażasz zgodę na ich używanie. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony Polityki prywatności. Rozumiem