Szczęśliwa miłość rzadko bywa tematem inspirującym artystów, nawet sławny „Pocałunek” Augusta Rodina skrywa w sobie tragiczną historię pierwowzorów postaci uwiecznionych w rzeźbie. Podobnie w dramacie, który jak wiadomo opiera się na jakimś konflikcie, a te z kolei, niemal wszystkie generowane są przez brak miłości albo jej zakazywanie. O tym też jest najnowsza premiera w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego. Reżyser Kuba Kowalski sięgnął po dramat „Krwawe gody” andaluzyjskiego pisarza Federica Garcii Lorki inspirowany rzeczywistym zdarzeniem, czyli morderstwem popełnionym pod wpływem nieszczęśliwej miłości. Wspólnie z dramaturżką Małgorzatą Maciejewską połączyli historię zapisaną przez autora z jego własną tragiczną biografią, równie nieszczęśliwą miłością i śmiercią zadaną z rąk tych, którzy uzurpują sobie prawo do decydowania o tym, która i jaka miłość jest „prawilna”, a jaka nie. Celowo używam tu ruskiego określenia.
To dramaturgiczne połączenie przekształciło dramat Lorki w niezwykle aktualny zapis naszych dzisiejszych niepokojów i wręcz strachu, gdy mamy świadomość, że na wschodzie trwa wojna o te także wartości i nie jest ona przesądzona.
Kielecki spektakl jest niezwykle kameralny, widzowie zajmują obrzeża sceny, widownia została wyłączona z przestrzeni gry, co sprawia, że uczestniczymy niejako w akcji poszczególnych scen, a są one na wskroś symboliczne. Sama scena to puste obrotowe koło z niepozorną skałą, pierwsze skojarzenie z kręgiem życia wydaje się słuszne, co więcej, owa pusta scena gra jedynie interakcją postaci dramatu co jest nie tyle symbolem, ile oczywistą konstatacją, że nasze życie zależy wyłącznie od nas i nikt nie może go za nas urządzić. Problem w tym, że wielu chce. Moim zdaniem to najważniejsze przesłanie kieleckiego spektaklu. Na tym kole, w tym kręgu, przenikają się postaci realne i symboliczne, z przeszłości, z teraźniejszości i kto wie, czy nie z przyszłości? Budując w ten sposób scenografię i tworząc niesamowite kostiumy dla postaci jednocześnie z jawy i snu Maks Mac idealnie przeniósł współczesne nastroje niepokoju i zagrożenia na scenę. Równie idealnie owe nastroje buduje Kamil Pater swoją ambientową, w znaczeniu „otaczającą” i minimalistyczną, ale przecież też dynamiczną muzyką wykonywaną na żywo na scenie.
Kolejny raz zachwycam się grą kieleckich aktorów, którzy idealnie odczytali intencje reżysera. Bez wątpienia w pamięci pozostanie kreacja Dawida Żłobińskiego, gdy w onirycznej scenie wykluwa się jego diaboliczna postać, a generalnie jakoś tak dziwnie kojarzy się z kwintesencją społecznego zła, czyli populistycznym prymitywnym tępakiem uzurpującym sobie prawo do rządzenia ludźmi.
Lorca znany był z tego, że jego dramaty wprowadzały na scenę niezwykle bogate postaci kobiece. Podczas kieleckiej premiery potwierdziło się to doskonale. Beata Pszeniczna, Joanna Kasperek, Klaudia Janas i Anna Antoniewicz stworzyły ekspresywne, barwne i nade wszystko przekonujące kreacje, uniwersalne, bo równie dobrze historyczne, jak na wskroś współczesne. Podobnie aktorzy Andrzej Plata i Wojciech Niemczyk są jednocześnie historyczni i współcześni.
Spektakl nie jest łatwy w odbiorze, osobiście polecam odrzucić podczas oglądania chęć racjonalnego wytłumaczenia zdarzeń a poddać się całkowicie sekwencji ruchu, muzyki i ekspresji aktorskiej gry, wówczas sztuka zacznie w nas rezonować, odczytamy jej niewątpliwą wartość. Taki odbiór gorąco polecam.
Ta witryna wykorzystuje pliki cookie. Kontynuując przeglądanie wyrażasz zgodę na ich używanie. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony Polityki prywatności. Rozumiem