Recenzja premiery spektaklu „Człowiek jaki jest, każdy widzi” według powieści Marzeny Matuszczak, scenariusza Tomasza Walesiaka i w reżyserii Katarzyny Minkowskiej w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach, 22 lutego 2025 r.
Przypisywanie zwierzętom cech ludzkich w literaturze czyli antropomorfizacja jest stare jak świat, znamy je głównie z bajek, na przykład u Ezopa, czyli już w starożytności, ale także dziś, choć intencje bardzo się zmieniły. Po drodze było odkrycie Darwina, co też miało wielki wpływ na literaturę, w każdym razie dawniej generalnie zwierzęta były figurami, nośnikami ludzkich cech, u naturalistów osobnymi bytami, ale myślącymi niczym ludzie, współcześnie już całkiem inaczej, są istotami równymi ludziom, tak samo odczuwającymi wszelkie bodźce jak my, cierpiącymi i cieszącymi się. Przełomem był tu chiński film „Okja”, a generalnie chodziło o to, by uświadomić ludziom ogrom cierpień jakie producenci żywności zadają przecież żywym i czującym istotom. Obrońcy praw zwierząt niestety wciąż są potrzebni, bo utrwalany przez stulecia w kulturze nie tylko europejskiej pogląd o przedmiotowości zwierząt wciąż ma się dobrze.
Uczłowieczone zwierzęta są bohaterami sztuki „Człowiek jaki jest, każdy widzi” według powieści Marzeny Matuszczak, scenariusza Tomasza Walesiaka i w reżyserii Katarzyny Minkowskiej, której premiera odbyła się w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach w minioną sobotę. Zwierzęta i inne istoty legendarne jak himalajski Yeti, ale przecież w domyśle tak samo czujące i żyjące. Otóż Pan Yeti samotnie wychowuje nastoletnią córkę Yetinkę, która tęskni za nieżyjącą mamą, podobnie jak mąż za żoną. Ojciec ma z córką doskonałą relację, jednak dziewczynka wkracza w wiek nastoletniego buntu i zadawania trudnych pytań. Pytanie w sztuce jest jedno i fundamentalne, choć bynajmniej nie filozoficzne, a brzmi ono: czy człowiek jest dobry, czy zły. Z doświadczeń Pana Yeti wynika jednoznaczna odpowiedź i hotel dla zwierząt po przejściach jaki prowadzi z dala od ludzi w Himalajach właśnie izolacji od człowieczych istot ma służyć. Zwierząt po przejściach z ludźmi rzecz jasna. Człowiek wyrządził krzywdę rodzinie Pana Yeti stąd naturalnym odruchem ojca jest ochrona córki przed kolejną tragedią.
Taka jest treść przedstawienia i doskonale ją odczytujemy dzięki świetnie poprowadzonym rolom poszczególnych postaci. Te narysowane są w sztuce wyraziście, jak w każdej dobrej bajce ze zwierzętami, ale bez przekonującej i przemyślanej gry aktorów nie wybrzmiałoby to w sztuce tak dobrze. Ojciec Yeti w wykonaniu Łukasza Pruchniewicza wzrusza i budzi zaufanie, jego Córka Yetinka w kreacji Klaudii Janas jest łagodna, dobra i grzeczna oraz buntownicza, stanowcza jednocześnie. Bardziej charakterystycznie każą twórcy przedstawienia kreować postaci właśnie typowe dla bajek, stąd pies Jakuba Golli jest bajkowo przyjacielski, kochający ludzi, wierny i dający radość; Kot Oskara Jarząbka jakby go nie było, gdzieś tam w cieniu ugniatający pufę; Kawia Domowa Beaty Pszenicznej w całkowitej opozycji do miłego małego gryzonia i jest to w pełni uzasadnione i naturalnie komiczne; natomiast Wążusia Anny Antoniewicz to w ogóle mistrzostwo aktorskiego przekazu, bo reżyserka zaproponowała zbudowanie pełnej i barwnej postaci przy pomocy skrępowanego ciała i ściśniętego głosu i aktorka wypełniła zadanie rewelacyjnie.
Ważna w tym spektaklu, adresowanym wyraźnie do dziecięcej publiczności, jest jego oprawa plastyczna i kostiumy, nie wiem, czy celowo, czy przez przypadek przypominające stroje postaci reklamowych, bo te z kolei dziś znaczą przede wszystkim upodlenie człowieka, nie zwierzęcia, w ten sposób zmuszonego do zarabiania na życie, ale być może coś tam teraz sobie nadinterpretowuję. W każdym razie kostiumy Marty Kodeniec jednoznacznie wprowadzają widzów w bajkę, a scenografia tejże i Mileny Trzcińskiej pięknie kreują na deskach kieleckiego teatru równie baśniowe himalajskie odstępy, lodowato puste, ale też niezwykle dynamiczne jak podczas rewelacyjnie ukazanej górskiej śnieżnej burzy.
Jedynymi mniej udanymi elementami przedstawienia są wmontowane weń, chyba według filmowego schematu i chyba na siłę, piosenki, no może poza jedną śpiewaną przez Klaudię Janas. Spektakl jest też moim zdaniem stanowczo za długi. Podczas premiery na widowni było sporo młodych widzów, którzy żywo reagowali szczególnie podczas sceny konkretnie pomyślanej jako działanie interaktywne z widzami, ale widziałem też ich naturalne znużenie wynikające po prostu z mniejszych zdolności do koncentracji uwagi. Spektakl jako całość oceniam jednak bardzo pozytywnie, twórcy przekazują w nim ciepło i dowcipnie ważne uniwersalne treści, które teraz, w czasach politycznego i moralnego zamętu, trzeba tym bardziej chronić.
Ta witryna wykorzystuje pliki cookie. Kontynuując przeglądanie wyrażasz zgodę na ich używanie. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony Polityki prywatności. Rozumiem