W kanonicznej powieści „Na Zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a obraz wojennych zmagań daleki jest od heroicznych wyczynów, nie ma tam też interpretacji przeciwnej, czyli szczególnego obrazu tchórzostwa albo dezercji, nie, wojna jest koszmarem niestety nie sennym, jak najbardziej realnym i po prostu banalnym. Niemal taka sama wojna opisana przez niemieckiego weterana sto lat temu dzieje się tu i teraz na naszych oczach. Od tamtego czasu zmieniło się tyle, że niewyobrażalny obraz niepotrzebnego ludzkiego cierpienia stał się jeszcze bardziej niewyobrażalny, bo sto lat temu żołnierze gnili dosłownie w okopach, tak jak dzisiaj w Ukrainie, ale sto lat temu jeszcze żaden szaleniec nie wymyślił obozów śmierci, które dzisiaj mielą ludzi w Rosji, na Białorusi, w północnej Korei i pewno w innych mniejszych miejscach na świecie.
Najnowsza powieść „Null” Szczepana Twardocha bardzo podobna jest do dzieła Remarque’a nie dlatego, że autor się na niej wzorował, nie musiał, po prostu z racji podobieństw koszmaru tamtej i tej wojny po prostu nie da się inaczej. U Remarque’a młodzi chłopcy wstępują do wojska i idą na wojnę w imię wpajanych im w pruskiej szkole fałszywych patriotycznych przekonań. Nie wiedzą jeszcze, że będą tylko armatnim mięsem, cyframi w statystycznych liczbach składów osobowych armii. Bohaterowie powieści Twardocha też są ochotnikami, w przeciwieństwie do Niemców sto lat temu idą na wojnę w imię patriotycznych i wcale nie szumnych haseł, to słowo zresztą praktycznie nie pojawia się w powieści. Idą, bo tak trzeba, idą bo część z nich jest rzeczywiście z mobilizacyjnego poboru, czyli z musu i gdyby się dało, to by nie poszli, zwyczajnie, przecież nikt normalny nie chce zginąć na froncie, a dziś, banalnie, jest to niemal pewne i wszyscy bohaterowie książki też są niemal pewni, że z tej wojny żywi nie wrócą.
Główny bohater, Polak o ukraińskich korzeniach, znalazł się na froncie jako ochotnik uciekając od dotychczasowego, przegranego życia, innymi słowy szukał śmierci, a gdzie ją najlepiej znaleźć, jak nie na wojnie. „Koń”, bo taki ma wojenny pseudonim, jest też narratorem powieści, podobnie jak główny bohater powieści Remarque’a, są to jednak różne narracje, które doskonale oddają różnicę wojny sprzed stu lat i obecnej. Narrator pierwszoosobowy u Remarque’a sprawia, że mamy wrażenie poznawania pamiętnika, posługuje się liczbą mnogą, co z kolei sprawia, że ów pamiętnik jest jakby zapisem przeżyć zbiorowości. To my walczyliśmy, nasze pokolenie i my doświadczyliśmy i doświadczamy skutków wojny i my dajemy jej świadectwo – tak jest u Remarque’a. U Twardocha narrator jest drugoosobowy, zwraca się nie na zewnątrz, tylko do siebie, do środka. To głęboka introspekcja, czytelnik poznaje wojnę, ale z perspektywy przerażonego, szamoczącego się psychicznie jej uczestnika, poznaje ją od środka, a nie z zewnątrz. Innymi słowy to nie opis zdarzeń jak u Remarque’a, to bardziej zapis stanu umysłu, stanu psychicznego, samo centrum indywidualnego przeżywania.
W powieści Szczepana Twardocha niewiele jest akcji, dzieje się tyle, ile dzieje się dziś na froncie wojny, czyli pozornie niedużo. Nawet się nie strzela, bardziej wypatruje dronów, można też dzięki internetowi ze starlinka po prostu zadzwonić smartfonem do Kijowa albo do Warszawy, albo w każde inne miejsce na świecie, tylko po co? Żeby usłyszeć najbliższych i jeszcze bardziej cierpieć? Null to w wojskowej nomenklaturze nazwa ostatniej, albo pierwszej, zależy jak patrzeć, pozycji pojedynczych żołnierzy na linii frontu. Przed nullem są już wrogowie, za nim nasi. Tytułowy null u Twardocha jest wyjątkowy, bo jest to jednocześnie przyczółek, innymi słowy, i z przodu, i z tyłu jest śmierć.
Autor, jak już powiedzieliśmy, nie heroizuje swoich bohaterów, to w większości są ludzie z różnych powodów z przedwojennym połamanym życiem. Autor nie heroizuje samej idei walki o wolność ojczyzny, nie heroizuje państwa ukraińskiego, przeciwnie, wiele jest w powieści sygnałów, że obok ochotników stawiających opór na froncie, jest skorumpowana, egoistyczna reszta, homo sovieticus, dość powiedzieć, że narrator opisując uzbrojenie żołnierzy jednoznacznie podkreśla, że to co lepsze i skuteczne w walce, nie pochodzi z regularnych dostaw ukraińskiego państwa a kupione jest za prywatne pieniądze.
Ten obraz wojny przeraża inaczej niż obrazy dotychczasowe, bo tu wrogiem może być nie tylko młody Buriat-kamikadze tuż za nullem, może nim być pijany towarzysz broni, któremu po prostu dobrze było za komunistycznych czasów, bo w sowieckiej Ukrainie starczało na wódkę, chleb i słoninę a przecież więcej do szczęścia nie trzeba, wreszcie wrogiem mogą być własne wspomnienia, przed nimi nie można się schronić, tak jak przed dronem z noktowizorem, widzącym nawet w ukryciu. Ta wojna odsłania wszystko i wtedy widać null, zero, jest pustka bez wartości, a wydawało się, że po koszmarze drugiej wojny światowej nic gorszego już w ludzkiej historii zdarzyć się nie może. Niestety może.
Ta witryna wykorzystuje pliki cookie. Kontynuując przeglądanie wyrażasz zgodę na ich używanie. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony Polityki prywatności. Rozumiem