„A więc wojna!” – słowa z komunikatu radiowego władz polskich, obwieszczające 1 września 1939 roku napaść niemiecką, długo odbijały się echem, naznaczyły losy kilku pokoleń. Moi śp. dziadkowie byli już wtedy dwa dni po ślubie. Dziadkowi, z rodziny powstańców wielkopolskich, wyjazd na wesele do rodzinnej miejscowości żony uratował życie. Był na liście poszukiwanych przez Niemców do natychmiastowego rozstrzelania. Ukrywali się potem przodkowie, z zawodu nauczyciele, całą wojnę jako ogrodnicy.
Wojna to straszna rzecz. Bieda, strach, śmierć. Wspomniana już babcia Felicja nawet w najbiedniejszych latach 80. powtarzała: ciężko jest, ale nie strzelają, nie wywożą, bomby nie wybuchają. Da się żyć, bo mamy ogród, ule, miód i piękne kwiaty, które z pasją uwieczniała na obrazach.
Jestem z pokolenia, które żyło jeszcze w cieniu pamięci o wojnie. Rozmawiało się o niej, o wrześniu, sierpniu, Katyniu, Palmirach, Auschwitz, Monte Cassino, Lenino i Jałcie, roztrząsało poszczególne zwroty akcji i zastanawiało, czy wszystko mogło potoczyć się inaczej. W cenie były książki i filmy wnoszące do naszej wiedzy coś nowego. Każde spotkanie rodzinne, każde święto, prędzej czy później przeradzało się w rodzinach inteligenckich w debatę historyczną. Bo wszyscy wiedzieli jak bardzo nas Polaków ta historia na pół wieku spętała.
Długo wspominałem to swoje dzieciństwo z pewnym sentymentem, przekonany, że dla moich dzieci i ich rówieśników to tylko opowieści niebieskiego mundurka. Historia? Wojna? Napaść? Bomby? Śmierć? To było w filmie, w serwisie informacyjnym, w reportażu z dalekiego kraju. A dzisiaj, teraz, w chwili, gdy piszę te słowa, moje dzieci pakują do kartonów rzeczy, które zebrały, by przekazać w szkołach na pomoc uciekającym z ogarniętej wojną Ukrainy. W pracy kolega z redakcji za zebrane przez nas wszystkich pieniądze kupuje najpotrzebniejsze uchodźcom rzeczy, pakuje je do samochodu i rusza na granicę. Inny przychodzi do pracy w poniedziałek wyraźnie niewyspany: pojechał na granicę, przywiózł matkę z dziećmi. Mąż pani, ojciec dzieci – na froncie.
Także na stronie Radia Kielce wiele przerażających obrazów. Widać, że redakcja stara się nie epatować ludzkim cierpieniem, podchodzi do tego z wrażliwością. Ale nawet tylko wypalone, potrzaskane, z wygnanymi mieszkańcami domy mieszkalne, niesamowicie przygnębiają. Ledwie siedem dni temu były pełne życia, daleką politykę oglądano w nich pewnie w przerwach między gotowaniem obiadów, odrabianiem lekcji, codziennym, niełatwym tam, życiem. A dzisiaj Charków, Kijów i setki innych miejscowości są polem walki. Rosyjskie czołgi, artyleria, rakiety, bombowce i piechota obracają pokojowo nastawiony kraj w zgliszcza. Co będzie, jak to potrwa dłużej? Na przykład rok? Ile budynków ocaleje? Ilu ludzi przeżyje? Ilu zostanie?
Rozmawiam z mieszkającymi w Wielkopolsce znajomymi z Ukrainy. Opowiadają, że od tygodnia nie mogą spać, jeść. Ta rodzina odcięta, już na terenie okupowanym. Druga ucieka z oblężonego Kijowa. Z innymi nie ma kontaktu. Chłopaki na froncie. Śledzą ze strachem doniesienia z frontu, ale i relacje o pojawiających się problemach z zakupem żywności, lekarstw. Są dumni ze swojej armii, dzielnie stawiającej czoła okrutnym, coraz bardziej bezwzględnym, najeźdźcom, ale też boją się, czy zdoła ona zatrzymać jedno z najpotężniejszych militarnie państw, rządzone przez tyrana, który nie przejmuje się stratami.
Zmienia się już wyraźnie atmosfera w Polsce. Napawa dumą reakcja Polaków na tragedię Ukrainy, ta obywatelska i ta rządowa. Rośnie wreszcie przyzwolenie na radykalne zwiększenie wydatków na siły zbrojne. Zmniejsza się tolerancja dla głosów podważających znaczenie państwa polskiego. Pochowali się ci, którzy jeszcze niedawno obrońców polskich granic haniebnie nazywali „śmieciami”, „psami”, „mordercami”. Ale z drugiej strony, jak wiemy z nauk społecznych, trzeba uważać, by w strachu nie urządzić jakiegoś polowania na czarownice, nie skrzywdzić kogoś w emocjach.
Nasz świat długo nie będzie już taki sam. Nawet w najbardziej pozytywnym scenariuszu, czyli bronienia się Ukrainy na tyle długo, że będzie możliwe dyplomatyczne rozwiązanie, skutki wojny są już nieuniknione. W tym dużo broni w obiegu, różne nieformalne grupy zbrojne, być może także mafie. W najgorszym scenariuszu możemy mieć za chwilę na całej granicy wschodniej jakiś nowy związek sowiecki, z ciągłymi prowokacjami, stałą groźbą wojny. Tak czy inaczej staliśmy się trwale państwem frontowym.
I musimy z tego wyciągnąć wnioski. Państwo polskie musi stanąć w centrum naszej uwagi. Oczywiście, musimy też wzmacniać sojusze, a sojusznicy muszą też odpuścić pewne drugorzędne sprawy. Ale najważniejsze pytanie dotyczy tego czy będziemy potrafili skupić wszystkie siły na oddalenie zagrożeń, potężnych, strasznych, znanych z historii, które nagle się wyłoniły zza zakrętu? Czy porzucimy wzajemną nienawiść i jałowe spory? Będziemy umieli skupić się wokół przywództwa państwowego? Stawką jest pokój, Polska i los naszych dzieci.
NASZ ŚWIAT DLUGO NIE BĘDZIE JUŻ TAKI SAM – posłuchaj felietonu Michała Karnowskiego: