Felieton Michała Karnowskiego, publicysty tygodnika Sieci i portalu wPolityce.pl.
Dlaczego tak rzadko polskie największe komercyjne media i część naszych środowisk naukowych biorą pod uwagę fundamentalny interes całej wspólnoty?
Bez względu na to, czy mamy do czynienia z bezprawnym deptaniem traktatów unijnych i zagarnianiem kompetencji przez instytucje brukselskie, czy próbami nagłego zamknięcia jedną decyzją potężnej kopalni i elektrowni lub brutalnym atakiem na granice ze Wschodu – zawsze staną po drugiej stronie.
Oto najnowszy przykład. Gdy tylko ruszyła budowa zapory na granicy polsko-białoruskiej, natychmiast odezwała się grupa przedstawiająca jako „międzynarodowi naukowcy”, z apelem – próbą zablokowania tej inwestycji. „Apelujemy do Komisji Europejskiej o podjęcie wszelkich możliwych kroków w celu natychmiastowego wstrzymania budowy muru na polsko-białoruskiej granicy do czasu przeprowadzenia zgodnej z prawem UE i wymogami ochrony przyrody oceny oddziaływania tego przedsięwzięcia na spójność sieci Natura 2000 i takiego zaprojektowania tej inwestycji, aby w jak najmniejszym stopniu wpływała na cenne gatunki i siedliska przyrodnicze” – czytam w liście tych środowisk, nagłośnionym natychmiast z radością przez opozycyjne media.
Zszokowani internauci pytają: będą kwiatami witać rosyjskie czołgi?
Jest w tym złośliwym komentarzu właściwe rozeznanie pomyłki autorów listu. Jeżeli ktoś ma pretensje o budowę zapory, o przecięcie Puszczy Białowieskiej stalową barierą graniczną, powinien pisać do Mińska lub ewentualnie do Moskwy. To tam jest źródło tego kryzysu. Podobnie było w czasie, gdy rozmaici aktywiści zamartwiali się losem migrantów. Wtedy też zupełnie pomijali fakt, że to białoruski dyktator ich zwiózł do swojego kraju, rzucił cynicznie na litewską i polską granicę, a następnie, gdy plan utworzenia korytarza się nie powiódł, nakazał odwrót większości z nich.
Tu kolejne zdziwienie: nie było takich protestów aktywistów na Litwie. Nie ma tam także takich listów z żądaniem wstrzymania budowy zapory, a przecież Wilno buduje ją konsekwentnie, w dużym tempie. Pod koniec stycznia rząd litewski zaprosił grupę dziennikarzy z całej Europy, by pokazać im jeden z ukończonych już odcinków, gdzieś w okolicach Solecznik. Dokładne nazwa posterunku została utajniona. Byłem w tej grupie jedynym Polakiem.
Pokazano nam wysoki na ponad pięć metrów solidny, zielony płot ciągnący się wzdłuż lasu, po horyzont. Za nim słupy graniczne. Na wystających ponad płot rurach urządzenia elektroniczne. To fragment zapory, którą buduje Litwa. Na 679 kilometrach granicy litewsko-białoruskiej ma powstać 508 kilometrów takiej konstrukcji, dotychczas zbudowano 175. Całość ma kosztować 150 mln euro. Unia nie dała na to ani centa i mimo presji ze strony wielu rządów, nie da.
– Czy chcemy wydawać miliony na takie projekty? Nie, ale nie mamy wyjścia. Musimy chronić nasze granice i co za tym idzie granice całej Unii – mówi na tle zapory litewska minister spraw wewnętrznych Agne Bilotaite. – To nie jest zwykły kryzys migracyjny, to atak zorganizowany przez władze Białorusi. Nieprzypadkowo w czasie, gdy ze strony rosyjskiej zagrożona jest Ukraina.
Ta koincydencja jest widoczna dla każdego człowieka dobrej woli, umiejącego łączyć fakty. Dlaczego tak często nie widzą jej ludzie z tytułami profesorskimi, pozycją społeczną? Dlaczego łatwo mylą adresy swoich pretensji? Skąd te podwójne standardy wobec Polski i innych państw? Obawiam się, że kiedyś historycy nie będą mieli wątpliwości, że jest to ten sam nurt myślenia, który w XVIII wieku ściągnął na Rzeczpospolitą tyle nieszczęść.
ZNÓW POMYLILI ADRESY – posłuchaj felietonu Michała Karnowskiego: