– My przekraczałyśmy tam swoje własne granice – tak o OnkoRejsie z Palma de Mallorca do Malagi mówi dr Iwona Komorowska-Kulińska – pediatra, alergolog z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach. Musiała stawić czoła m.in. chorobie morskiej i lękowi wysokości, ale już zapowiada, że za rok znów popłynie.
– OnkoRejs to fundacja, którą założyła Magda Lesiewicz – wyjaśnia dr Iwona Komorowska-Kulińska.
– To dziewczyna, która też jest po leczeniu onkologicznym. Magda założyła fundację, której ideą jest nie myśleć o tym, co będzie, jak potoczą się losy naszej choroby nowotworowej, tylko żeby żyć tu i teraz, żeby nie robić zapasów ze zmartwień, tylko robić zapasy z marzeń, i żeby głowa była wypełniona marzeniami, a nie zmartwieniami – dodaje.
Podróż marzeń doszła do skutku
Kielczanka po raz pierwszy chciała popłynąć w 2017 roku. Okazało się jednak, że termin rejsu kolidował z jej planami rodzinnymi. W ubiegłym roku wyprawę zatrzymała pandemia, ale w tym doszła do skutku.
– Popłynęliśmy w tę podróż marzeń, i uważam, że jak do tej pory, to była najbardziej fantastyczna przygoda w moim życiu – podkreśla.
Ale i tym razem potrzebowała motywacji. Otrzymała ją.
– Zawsze chciałam popłynąć, ale bardzo się bałam morza. Osoba, która mnie bardzo do tego namawiała, to była młoda Ania, która już nie żyje. Kiedy byłam na pokładzie, przychodziły takie chwile refleksji. Patrząc na niebo, na wodę, na horyzont myślałam, że Ania tak bardzo chciała płynąć ze mną. Jej chciałam zadedykować mój udział w tym OnkoRejsie. Obecna w moich myślach była też moja doktor, która mnie prowadziła, bo uważam, że zaufanie do lekarza prowadzącego musi być bezgraniczne. Każdemu, kto jest na początku swojej drogi onkologicznej życzę, by spotkał takiego lekarza, jaki mnie był dany – zaznacza.
OnkoRejs trwał siedem dni. Rozpoczął się 23 a zakończył 30 października. Uczestnicy pokonali trasę z Palma de Mallorca do Malagi. Zrobili to na żaglowcu „Fryderyk Chopin”.
– To jest niesamowite szczęście płynąć takim żaglowcem – przyznaje dr Iwona Komorowska-Kulińska, dodaje jednak, że choć nie brakowało okazji do rozmów i poznawania świata, to nie był to rejs wycieczkowy, ale czas ciężkiej pracy.
Pamiętaj, jedna ręka dla statku!
– To kolejny pomysł Magdy. Nie mieliśmy w ogóle czasu na myślenie. Byliśmy podzieleni na trzy wachty. Każda zmiana była czterogodzinna. Ja akurat byłam od godziny 20 do 24, a następnym razem od godziny 8 do 12. I kolejno te wachty się zmieniały, a były różne: nawigacyjne, kotwiczne, trapowe czy kambuzowe – wymienia.
Dla kielczanki najtrudniejsza była wachta kambuzowa, czyli pomaganie pokładowemu kucharzowi.
– Moim problemem jest nadwrażliwość na zapachy. I oprócz choroby morskiej, która mnie nie ominęła, zejście do kambuza powodowało, że natychmiast chciałam z niego wyjść. Ale znalazłam na to sposób: miałam wyperfumowaną maseczkę i starałam się uczestniczyć w przygotowaniach do głównych posiłków. Ratowało mnie, że kiedy byłam na wachcie kambuzowej, statek był przy nabrzeżu w Kartagenie, więc śniadanie byłam jeszcze w stanie przygotować bez przechyłów. Później, kiedy one się pojawiły, ciężko było roznosić posiłki, ciężko było dostać się do saloniku kapitańskiego i nawet szybka Iwonka, która sobie ze wszystkim radzi, tym razem musiała pamiętać o tym, co mi wszyscy krzyczeli: pamiętaj jedna ręka dla statku, druga do noszenia – śmieje się.
Innym wyzwaniem, jakiemu kielczanka musiała stawić czoła, był jej lęk wysokości.
– Zaraz po pierwszym szkoleniu w szelkach, zaczęliśmy wchodzić na reję. Pierwsze wejście do pierwszego podestu było straszne. Myślałam, że nie dam rady, że się wycofam. Były osoby, które rezygnowały. Ale u mnie gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl: jak to, ja nie dam rady? Jak dałam sobie redę z rakiem, to również wejdę na reję. Może żagli nie zwijałam, ale na pierwszą platformę udało mi się wejść. Byłam z siebie niesamowicie dumna i od razu popłynęło morze łez, ale to były łzy szczęścia, że udało mi się pokonać tę własną niemoc. Tam wielokrotnie się przekonywałam, że morze przełamywało we mnie strach przed tym, czego się bałam – podkreśla.
Plan ucieczki był gotowy
Ale OnkoRejs nie był tylko pasmem nieustających sukcesów w walce. Zdarzały się chwile słabości. Dr Iwonę Komorowską-Kulińską też dopadł na tyle poważny kryzys, że nie ukrywa: szykowała już plan ucieczki.
– To był chyba czwarty dzień. Miałam genialny plan, że uciekam na ląd, że dokładam do interesu, że sobie opłacę hotele, ale ja tego nie przeżyję. Kiedy zeszłam na ląd, stwierdziłam jednak, że nie, nie odpuszczę tego i następnego dnia zaliczyłam wachtę w kambuzie, kolejne dni leżenia z chorobą morską, ale ostatecznie dałam radę – mówi z dumą.
Podczas pobytu w Maladze, kielczanka otrzymała trudną widomość z domu. Wspomina, że musiała pobyć sama, przez co nie zwiedzała miasta z grupą, tylko sama.
– Tak sobie myślę, że chyba nie ma przypadków. Nogi zaniosły mnie do Santuario de la Victoria, czyli do Sanktuarium Zwycięstwa. Odbywał się tam wówczas ślub, przepiękna ceremonia. Całość była przepięknie zorganizowana. Ja sobie usiadłam z tyłu tego sanktuarium, wśród tych elegancko ubranych ludzi, taka wymęczona, po przeżyciach, po tej chorobie morskiej. Nie znam hiszpańskiego, więc nie rozumiałam tej mszy, ale dla mnie uczestnictwo w tym wydarzeniu, słuchając muzyki granej na gitarach, było dużym przeżyciem, i widziałam – jak na kartach książki – uśmiechniętą buzię każdej z nas. I były rozdziały: „Magda”, „Magda L.”, „Magda Z.”, „Arleta”, „Iwona”, „Basia”. My wszystkie byłyśmy tam fajterkami – mówi.
Wielka victoria
Zwieńczeniem dnia było hiszpańskie tapas z małym piwem.
– Jakież było moje zdziwienie, kiedy pani przyniosła mi to piwo z napisem „Victoria” na szkle. To była taka wielka victoria, podsumowanie tego pobytu na OnkoRejsie. I ciąg dalszy będzie. Na pewno będzie – zapowiada.
Dr Iwona Komorowska-Kulińska zgłosiła się już na kolejny OnkoRejs. Do udziału w takiej wyprawie zachęca osoby, które – tak jak ona – mają za sobą doświadczenie walki z nowotworem.
Natomiast każdy może wspomóc organizację OnkoRejsu, dokonując wpłaty. Szczegóły znajdą Państwo na internetowej stronie wydarzenia.