Kiedy zabierałem się za pisanie felietonu, który otwierać ma kolejny zestaw tekstów na stronę internetową Radia Kielce, miałem pisać o czymś zupełnie innym, ale dowiedziałem się właśnie, że publikacja pod moją redakcją – „1000 filmów, które tworzą historię kina” – otrzymała nominację do prestiżowej nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. I dlatego chciałem, żeby tekst ten był głosem nieco bardziej prywatnym, opisującym moje kieleckie doświadczenia filmowe, być może zbieżne z doświadczeniami wielu miłośników kina, którzy dorastali w czasach, kiedy instytucja ta była jeszcze czymś ważnym, bo wyjątkowym. Zwłaszcza w czasach komuny, gdy w telewizorze straszyły tylko dwa kanały, nikt nie śnił o Internecie, a VHS-owy boom majaczył dopiero na horyzoncie.
Dawno temu w Kielcach
Publikacja „1000 filmów, które tworzą historię kina” zawiera opisy dzieł ważnych nie tylko dla historii kina, ale często dla samych współautorów tomu. Bo zmieniły ich podejście do życia, pozwoliły odkryć coś nowego, wspaniałego, a może tylko pobudziły do refleksji, rozbudziły głęboko tkwiące uczucia, przywołały w pamięci minione chwile. Będąc redaktorem publikacji, w doborze filmów również kierowałem się sercem, opisując przede wszystkim te dzieła, które wpłynęły na moje postrzeganie kina, powodując, że X muza stała się dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Na przykład gangsterski film „Dawno temu w Ameryce” Sergia Leone. Pamiętam, że obejrzałem go w małej salce kieleckiego kina „Moskwa”, które wciąż jest moim ukochanym kinem. Było to dość trudne, bo film szedł od osiemnastu lat, był pełen scen gwałtownych i brutalnych. Wejście do kina umożliwił mi jednak mały tłok, który wytworzył się przed seansem. Bo były to czasy, kiedy ludzie jeszcze tłumnie odwiedzali kino. Również Dyskusyjne Kluby Filmowe, w których obejrzeć można było kino artystyczne z górnej półki. Kino największych mistrzów sztuki filmowej, które jeszcze w latach osiemdziesiątych minionego stulecia lśniło mocnym blaskiem, dzięki filmom Felliniego, Bergmana, Kurosawy, Herzoga, Formana, Coppoli a z polskich reżyserów Hasa, Wajdy, Królikiewicza, Żuławskiego, czy Szulkina. Choć dziś DKF-y istnieją (również w Kielcach, przy kinie „Fenomen”) 30 lat temu stanowiły prawdziwy fenomen, animujący życie kinowe wśród tych, którzy szukali w filmie czegoś więcej niż rozrywki.
Kino „Romantica” zamknięto w 2004 roku, po ponad 40 latach działalności / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
Nie pamiętam, czy akurat film Leone był wyświetlany w ramach pokazów Dyskusyjnego Klubu Filmowego, ale seans odbywał się właśnie na małej sali „Moskwy”, gdzie organizowano zwykle seanse tego typu. Zresztą „Dawno temu w Ameryce”, choć należało do kina gatunkowego, było również prawdziwym, artystycznym dziełem sztuki docenianym zwłaszcza przez koneserów. A to, co przeżyłem podczas prawie czterogodzinnego seansu, nie da się opisać żadną miarą. Te wspaniałe obrazy ukazujące dzieciństwo, dojrzałość i starość amerykańskich gangsterów, którzy zbijają kasę na przemycie alkoholu, toczą walkę ze swymi konkurentami, kochają kobiety, które ich odrzucają, przyjaźnią się na śmierć i życie, by doświadczyć niespodziewanej zdrady, a wszystko to w rytm przenikającej duszę muzyki Ennio Morricone, sprawiły, że ten intensywny, ekranowy świat pochłonął mnie bez reszty utwierdzając w przekonaniu, iż właśnie tam, w owym świecie chcę tak naprawdę żyć, bo tam i tylko tam żyje się naprawdę.
W moim książkowym opisie „Dawno temu w Ameryce” próbowałem odtworzyć niezwykłe doświadczenie sprzed lat. I myślę, że w jakiejś mierze mi się to udało, kiedy napisałem, że „Dawno temu w Ameryce” – ostatni film wielkiego Sergio Leone – jest „snem o kinie gangsterskim”, jak „snem o westernie” był zrealizowany 16 lat wcześniej „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. Ale ta historia samotnego gangstera (Robert De Niro), który rozlicza się ze swoją przestępczą młodością upływającą w czasach prohibicji, jest czymś więcej. To nie tylko po mistrzowsku zrealizowana filmowa epopeja, z pietyzmem odtwarzająca zarówno Nowy York lat dwudziestych, jak i Amerykę 30 lat później (prawie wszystko sfilmowane przez T. Delli Colli we włoskim studio Cinecitta). Jest to również opowieść o samym mechanizmie kina, które – podobnie jak życie Noodlesa – opiera się na odtwarzaniu sytuacji już zaistniałych, dzięki światłu projektora ponownie ożywających w kinowych ciemnościach.
Wampiry, nietoperze i filmowy Nowy York pod chmurą
Inne epifanie kinematograficzne związane były z nieistniejącym już dziś, działającym na Plantach kinem „Letnim”, gdzie po zapadnięciu zmierzchu, w wakacyjne miesiące obywały się filmowe seanse. Widownię kinową stanowili nie tylko widzowie siedzący przed ekranem, ale również szczelnie wypełniający okna i dachy okolicznych kamienic (i tychże widzów było niekiedy o wiele więcej). Często okoliczności przyrody uzupełniały to, co działo się na ekranie. Pamiętam niezapomniany seans horroru „Nosferatu – wampir” Wernera Herzoga z łysym Klausem Kinskim w roli tytułowego krwiopijcy, kiedy w scenie wyłaniania się bohatera z ciemności, z okna jednego z budynków wyleciał wielki nietoperz, który zaczął krążyć nad głowami i tak już dobrze wystraszonych widzów. Zaś podczas seansu filmu science fiction „Ucieczka z Nowego Jorku” Johna Carpentera, już pod koniec seansu, kiedy bohater opuszcza widmowy Nowy Jork zamieniony na gigantyczne więzienie, nad głowami widzów rozpętała się autentyczna burza, dokładnie taka jak w oglądanym przez nich filmie. Dziś nie ma już kina letniego na Plantach, choć idea kin pod chmurką wraca to tu, to tam, nawet w dużych miastach praktykowane są seanse organizowane przez mieszkańców domów, którzy zbierają się i wyświetlają sobie filmy na frontowych ścianach (ku uciesze własnej i oglądających film przy okazji sąsiadów). Ale te niezapomniane, interaktywne seanse pokazały mi, że film może wyjść z ram ekranu, może stać się częścią jakiegoś większego doświadczenia, atakującego wszystkie zmysły. Rzecz jasna i te filmy znalazły się w książkowym zestawieniu reprezentując kino łączące w sobie walory kina gatunkowego z intelektualnym naddatkiem.
Kieleckie kino „Moskwa” istnieje od 1926 roku. Przed II wojną światową nosiło nazwę „Palace”, w czasie wojny „Hamburg”, a tuż po wojnie „Bałtyk”. Obecna nazwa obowiązuje od 1956 roku. W budynku są dwie sale kinowe: główna (na zdjęciu) i studyjna / Fot. Jarosław Kubalski – Radio Kielce
Roboty w kinie „Robotnik”
W książce „1000 filmów, które tworzą historię kina” nie mogło zabraknąć hollywoodzkiego kina, które również kształtowało mój filmowy gust. Na widowisku science fiction „Imperium kontratakuje” Irvina Kershnera, a więc drugiej (a właściwiej piątej) części „Gwiezdnych wojen” byłem 20 razy. Większość sensów zaliczyłem w kinie „Robotnik” (później kinie „Echo”, dziś to „Fenomen”) mieszczącym się w Wojewódzkim Domu Kultury w Kielcach. Spośród wszystkich kieleckich kin lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku to odwiedzałem najczęściej. Wyświetlano tam filmowe maratony złożone z kinowej klasyki (do dziś pamiętam piękny przegląd klasycznych amerykańskich westernów złożony z takich pozycji jak: „W samo południe”, „Ostatni zachód słońca” i „Siedmiu wspaniałych”). Organizowano tam seanse pod nazwą „Pożegnanie z filmem”, podczas których można było po raz ostatni obejrzeć ukochany film, albo taki, którego wcześniej się nie widziało. Tak właśnie obejrzałem „Poszukiwaczy zaginionej arki”, „Wejście smoka” (kto z kielczan nie pamięta tych kilometrowych kolejek ustawiających się na seans superhitu z Bruce’m Lee?) i „Terminatora” Jamesa Camerona (film, który jednakowo był fascynujący, co przerażający). Inny, hollywoodzki superprzebój – „Robocop” Paula Verhovena (w Polsce wyświetlany jako „Superglina”) obejrzałem dwa razy w „Robotniku” w dość zabawny sposób. Otóż do sali projekcyjnej prowadziło dwoje drzwi. Pierwsze drzwi umiejscowiono naprzeciwko kasy biletowej, natomiast drugie znajdowały się poza zasięgiem wzorku pani z obsługi (legendarnej pani Gosowej, która zdaje się jeszcze w wieku 90 lat pracowała na stanowisku kierowniczki kina). I właśnie w tych drugich drzwiach, jakiś sprytny i bezczelny kinoman wyrżnął nożem dziurę, przez którą po przysunięciu krzesła można było, zachowując rzecz jasna wszelkie środki ostrożności, obejrzeć cały film. I tak właśnie zrobiłem. Najpierw obejrzałem „Robocopa” przez dziurę w drzwiach, a później już spokojnie, po kupieniu biletu, w kinowej sali (rzecz jasna wielu było takich, którym wystarczał seans dziurkowy, zwłaszcza jeśli nie zamierzali uczciwe wydać dziesięciu złotych na bilet).
Zdarzało się, rzecz jasna, że ten rodzaj seansu umożliwiał w ogóle obejrzenie filmu, szczególnie takiego od osiemnastu lat, na który (mimo różnych forteli) nie dało się wejść. Przyznaję się, że niewpuszczony na seans „Emmanuelle 2: Antydziewicy” z super zmysłową Sylwią Kristel właśnie w taki sposób skosztowałem tego ekranowego owocu zakazanego, a scena z bananem do dziś pozostaje w mej pamięci jako szczyt filmowego erotyzmu. Również i dla takich filmów znajduje się miejsce w naszej książce, która nie ogranicza się wyłącznie do arcydzieł Bergmana, Kurosawy czy Pasoliniego, ale również pokazuje kino eksploatacji, kino erotyczne, horrory klasy B i C nieobecne we wcześniejszych publikacjach poświęconych historii światowego kina, a przecież w jakimś sensie równie ważne, jak pozycje z kinowego parnasu.
Kina, które żyją jedynie w pamięci
Premierowe, najbardziej widowiskowe, filmy były w Kielcach przez lata wyświetlane w kinie „Romantica”, które zamknięto w 2004 roku, po ponad 40 latach działalności / Fot. Wiktor Taszłow – Radio Kielce
O ile kino „Robotnik” istnienie, dziś przemianowane na kino „Fenomen”, to dwa inne kina funkcjonujące w czasach mojej filmowej młodości dawno już przeszły do historii. Wielkie, wspaniałe kino „Romantica”, które nie przeżyło czasów ekonomicznej transformacji, gdzie oglądało się najbardziej widowiskowe, premierowe filmy. I małe kino „Skałka” na rogatkach Kielc, gdzie obejrzeć można było klasykę filmową, odgrzewaną po latach (nawet jeśli film dawno zszedł z afisza). W „Romantice” seansem niezapomnianym była dla mnie projekcja wstrząsającego antywojennego filmu „Idź i patrz” Elena Klimowa ukazującego opis pacyfikacji białoruskiej wsi przez oddział SS. Byłem jednym z nielicznych widzów na seansie, wyświetlano go w ramach „Październikowego Tygodnia z Filmem Radzieckim”, rzadko odwiedzanego przez widzów, dla których wojenne kino radzieckie kojarzyło się przede wszystkim z nudnymi, batalistycznymi kobyłami w stylu „Bitwy o Moskwę” Jurija Ozierowa. Seans „Idź i patrz” był dla mnie równie wielkim doświadczeniem, jak projekcja filmu Leone, ale przekonał mnie on również, że nie tylko kino amerykańskie, czy ogólnie rzecz ujmując zachodnie, jest warte uwagi, że również kinematografia rosyjska oferuje prawdziwe arcydzieła. Dlatego też w książce „1000 filmów, które tworzą historię kina”, znalazła się godna reprezentacja również i kina rosyjskiego. W „Romantice” zaliczyłem totalne oczarowanie filmem, który zmusił mnie do… natychmiastowego powtórzenia sensu. Po obejrzeniu „Gorączki” Michaela Manna – wspaniałego filmu sensacyjnego o pojedynku policjanta i złodzieja, z Robertem De Niro i Alem Pacino – wyszedłem z kina, aby wrócić z powrotem na salę kinową i powtórzenie seansu.
Budynek dawnego kina „Skałka” na kieleckim Pakoszu / Fot. Wiktor Taszłow – Radio Kielce
Kino „Skałka” zawsze kojarzyć mi się będzie z filmowym maratonem z „Potopem” Jerzego Hoffmana, cudem wyświetlonym po latach z rwącej się, światłoczułej taśmy (a Potop – być może najwybitniejsza superprodukcja historyczna w historii polskiego kina – również godnie reprezentuje kinematografię znad Wisły w naszej publikacji). Seans ten obejrzałem w towarzystwie mojego wujka – wspaniałego człowieka i wielkiego miłośnika kina – z którym zresztą obejrzałem mój pierwszy film w kinie, a było to „W pustyni i w puszczy” Władysława Ślesickiego wyświetlone w kinie „Robotnik”.
Z góry przepraszam czytelników za to, że mój felieton przybrał wspominkowy charakter, ale może jego lektura przypomni również innym kieleckim kinomanom ich filmowe doświadczenia, które spowodowały, że dziś mogą o sobie powiedzieć, że są prawdziwymi dziećmi kina. Świadectwem mojego kinematograficznego doświadczenia jest publikacja „1000 filmów, które tworzą historię kina” stworzona z zespołem innych filmowych freaków, dla jakich przygoda z kinem była, jest, i mam nadzieję wciąż będzie czymś, co pozwala przeżyć w świecie wydającym się tracić swój blask i swoją głębię, ale których ślad wciąż odnaleźć można w ciemności kinowej sali, rozświetlonej smugą kinematograficznego projektora.
„Moskwa” to najstarsze nadal istniejące kino w Kielcach / Fot. Wiktor Taszłow – Radio Kielce
Piotr Kletowski
Urodził się w 1975 roku w Kielcach, doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu, pracownik Zakładu Korei. Filmoznawca i kulturoznawca specjalizujący się w problematyce historii i antropologii filmu, zwłaszcza kina azjatyckiego. Autor ponad 100 artykułów i publikacji filmoznawczych, w tym monografii autorów światowego kina (Śmierć jest moim zwycięstwem – kino Takeshiego Kitano, 2001; Filmowa odyseja Stanleya Kubricka, 2006; Pier Paolo Pasolini. Twórczość filmowa, 2013), współautor wywiadów-rzek (z Piotrem Mareckim) reżyserów osobnych polskiego kina (Żuławski. Przewodnik Krytyki Politycznej, 2008, 2019; Królikiewicz. Pracuje dla przyszłości, 2011; Piotr Szulkin. Życiopis, 2011) oraz redaktor specjalistycznych monografii (Europejskie kino gatunków, tom I, 2016, Europejskie kino gatunków, tom II, współ. z Maciejem Peplińskim, 2019).