Będę gotowa wrócić na Białoruś wtedy, kiedy będę miała pewność, że moje przebywanie tam będzie bezpieczne – powiedziała białoruska sprinterka Kryscina Cimanouska pytana, kiedy zgodziłaby się wrócić do swojego kraju.
Sportsmenka na konferencji prasowej w czwartek w Warszawie przypomniała, że ma trenera w Austrii i chciałaby kontynuować z nim pracę, jeśli będzie to możliwe, drugim trenerem pomagającym jej w Mińsku był jej mąż. „Jako że przyjedzie tutaj, sądzę, że postaramy się szkolić razem z mężem” – powiedział. Zaznaczyła, że jeszcze nie wie, czy będzie występować w klubie, czy reprezentacji.
Podczas konferencji poinformowano, że polski resort kultury, dziedzictwa narodowego i sportu zaprosiła ją na spotkanie w piątek, żeby porozmawiać o możliwej pomocy ze strony polskich władz dla rozwoju jej kariery i działalności sportowej. Jednak są to propozycje, które Białorusinka dopiero będzie rozważać i podejmie w tej sprawie samodzielną decyzję – zaznaczono.
Cimanouska, która przyleciała z igrzysk olimpijskich w Tokio najpierw do Wiednia, a stamtąd do Warszawy, ma nadzieje, że to nie była jej ostatnia olimpiada, że przynajmniej dwa starty przed nią, więc będzie robić wszystko, by kontynuować swoją karierę.
Jeden z dziennikarzy zapytał, kiedy mogłaby wrócić na Białoruś. „Będę gotowa wrócić na Białoruś wtedy, kiedy będę miała pewność, że moje przebywanie tam będzie bezpieczne” – odpowiedziała sprinterka.
Relacjonowała, że gdy dostała w Tokio od białoruskich działaczy czas na spakowanie się, by wrócić na Białoruś, przeciągała to, dzwoniła do męża, do rodziców, radziła się i decydowała z nimi, czy wracać na Białoruś, czy nie.
„Gdy szłam do samochodu zadzwoniła do mnie babcia – dosłownie na 5 sekund, gdy zdołała powiedzieć +nie wracaj na Białoruś, nie wolno ci+. Rozumiem, że nie powiedziała tego od tak sobie, rozumiem, że ktoś na Białorusi dał radę jej przekazać, co mi się stanie, jak tam wrócę” – powiedziała Cimanouska.
„Tutaj czuję się bezpieczna” – ponownie zaznaczyła na warszawskiej konferencji.
Proszona była o ponowne opisanie sytuacji w Tokio, gdy po pierwszej rozmowie o tym, że nie będzie uczestniczyć w biegu na drugim dystansie, powiedziano jej, że decyzja już zapadła i że powinna wracać do domu.
„Zapytali mnie tylko, czy się zgadzam, czy nie i +jeżeli się zgadzasz, to wtedy schodzimy do Komitetu Olimpijskiego i mówimy, że się zgodziłaś+. Ja mowie, że nie, nie zgadzam się z taką decyzją; nalegałam, żeby uczestniczyć w tym biegu, po czym już pojawiła się inna rozmowa – że jeśli ruszę przeciwko nim, to będą podjęte inne środki. Potem główny trener powiedział, że dobrze – nie ma problemu. Możesz pobiec” – relacjonowała.
„Następnego dnia członek Narodowego Komitetu Olimpijskiego pytał, jaką decyzję podjęto. Ja odpowiedziałam, że decyzja została podjęta, że będę biec. Po paru godzinach przyszli do mnie i powiedzieli, że mnie się w ogóle nikt nie pyta, że bilet już kupiono, że mam się jak najszybciej spakować i lecieć na Białoruś” – opisywała.
Na lotnisku z pomocą tłumacza Google zakomunikowała, policjantowi, że potrzebuje pomocy. „Wtedy podszedł do mnie człowiek z naszego komitetu olimpijskiego, zapytał, co ja robię. Odpowiedziałam mu, że zgubiłam coś w wiosce olimpijskiej i że muszę to znaleźć. Zaczął dopytywać, co zgubiłam, co się stało, ale ten akredytowany powiedział policji, że coś tu się dzieje nie tak, oni zabrali mnie na bok, przesłuchali i starali się, żeby eskortujący nie miał do mnie dostępu” – tłumaczyła.
Zaznaczył, gdy wszystko stało się już jasne, gdy diaspora białoruska wyjaśniła policji, co się dzieje, wtedy odprowadzono ją w bezpieczne miejsce.
Pytana o to, jak zachowywała się na Białorusi powiedziała, że zawsze otwarcie mówiła o tym, co myślała, ale „zawsze trzeba jednak pilnować swoich słów, żeby nie pociągnęło to jakichś konsekwencji”. „Tak, na Białorusi sądzę, że nie tylko ja, ale i inni boją się mówić coś, co mogłoby się komuś nie spodobać” – stwierdziła.