Mieszkańcy ulicy Grochowej 25 skarżą się, że altanka śmietnikowa jest ogólnodostępna i przez to notorycznie podpalana. Nie ma tam również pojemników do segregacji odpadów.
– Ta altana jest przede wszystkim za blisko placu zabaw. Gromadzą się tam szczury, sypiają bezdomni. Często dochodzi do podpaleń. Nie mamy także pojemników do segregacji, choć wyrażamy taką chęć i za to płacimy – mówi mieszkanka.
– Wcześniej to miejsce było zamykane, ale ktoś wyrwał kraty i teraz jest otwarte dla wszystkich. Co więcej, jest ona za mała, bo z tego miejsca muszą korzystać mieszkańcy dwóch wieżowców, w których mieszka ponad 200 osób – dodaje kolejna osoba.
Magdalena Sułek-Domańska, dyrektor do spraw komunikacji w firmie Eneris, która zajmuje się wywozem śmieci w Kielcach, twierdzi, że dbanie o altany śmietnikowe leży w gestii zarządcy budynków i mieszkańców.
– Pracownicy firmy Eneris są odpowiedzialni jedynie za odbiór odpadów. Natomiast zarządcy budynków są podmiotami, które dbają o to, czy na danym terenie jest wystarczająca liczba pojemników. Jeśli okaże się, że jest deficyt, zgłaszają do nas informację o zapotrzebowaniu na nowe kontenery i wtedy w ciągu kilku dni, dostawiamy nowe – informuje Magdalena Sułek- Domańska.
Monika Staszałek, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej w Kielcach, które zarządza wieżowcem przy Grochowej, twierdzi, że zna problem, a po zgłoszeniach od mieszkańców, administracja niezwłocznie podjęła stosowne działania.
– W momencie, kiedy wszedł obowiązek segregacji, tych pojemników pojawiło się dużo więcej. Dostawaliśmy sygnały, że były one podpalane, dlatego wymieniliśmy je na metalowe i założyliśmy w altanie zamki – twierdzi prezes.
– Altana jest użytkowana przez mieszkańców ulicy Grochowej 25, którzy podlegają pod PGM i ulicy Grochowej 23, która jest zarządzana przez Wspólnotę Mieszkaniową „Nasz Dom”. Na bieżąco dbamy o czystość otoczenia, ale trzeba powiedzieć wprost, że taka altana na dwa bloki jest po prostu za mała. Dodatkowym problemem jest to, że firma, która zajmuje się wywozem opadów, nie zawsze wywiązuje się ze swoich terminów. Rozumiem, że mieszkańcy są zaniepokojeni sypiającymi tam bezdomnymi, ale w takich sytuacjach mogą przecież zawiadomić Straż Miejską lub inne służby – mówi Monika Staszałek.
Prezes dodaje, że teren przy bloku należy do miasta, a to powoduje kolejne problemy, bo każda zmiana wymaga przejścia przez procedurę konsultacji kilku właścicieli i zarządców.