Pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych w dawnej tradycji Sandomierza i okolic był dniem spędzanym w domach, wśród najbliższej rodziny. Przy śniadaniu wielkanocnym, do którego zasiadano po rezurekcji spędzano nawet kilka godzin, aż do południa.
Na stole królował zabielany barszcz biały z kiełbasą i jajkiem oraz wędliny, a także ciasta, głównie drożdżowe. Dawniej nie pieczono ciast przekładanych masami. Jak powiedział regionalista Andrzej Cebula, barszcz gotowano na zakwasie, który był odpowiednio wcześniej nastawiany.
– Do mięs używano chrzanu dziko rosnącego na polach i na łąkach. Miał on zupełnie inny smak, niż kupowany obecnie w sklepach. Jeśli trafiło się na dorodną sztukę, to można było na niej nawet złamać łopatę – mówił Andrzej Cebula.
Wykopany chrzan trzeba było utrzeć, co wykonywało się na powietrzu albo na przeciągu, inaczej trudno byłoby to wytrzymać, ponieważ miał tak silny zapach.
– Starty chrzan zalewało się wodą z octem i cukrem. To było prawdziwe, naturalne, a jak paliło! Jak położyło się na boczek, kaszankę czy kiełbaskę, to było czuć, że się je chrzan – dodał regionalista.
Drugi dzień świąt rodziny poświęcały na odwiedziny. Jeśli ktoś mieszkał dalej, to gospodarz zaprzągał furmankę, którą jechano z wizytą. W lany poniedziałek bardzo popularna była tradycja polewania się wodą.