Zbliżamy się o granicy 30 tys. nowych zachorowań, która może być granicą wydolności służby zdrowia – ocenił w czwartek w rozmowie z PAP specjalista chorób zakaźnych dr Paweł Rejewski, profesor Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy.
Jego zdaniem, skuteczność nowych obostrzeń będzie znana za dwa-cztery tygodnie. Dr Rejewski jest ordynatorem Oddziału Internistyczno-Zakaźnego w Wojewódzkim Szpitalu Obserwacyjno-Zakaźnym w Bydgoszczy i wojewódzkim konsultantem w dziedzinie chorób zakaźnych.
– Po obserwacji dwutygodniowej, po wprowadzeniu obostrzeń, czyli czerwonej strefy w całej Polsce, niestety nie zauważyliśmy spadku nowych zachorowań na SARS-CoV-2, a wręcz przeciwnie – ich liczba zwiększa się z dnia na dzień. Zbliżamy się do granicy 30 tys. zakażeń, która może być dla polskiej ochrony zdrowia bardzo trudna. Może być ona taką ścianą, że nie da się na poziome drugim, trzecim leczenia szpitalnego zwiększać liczby respiratorów czy nawet łóżek izolowanych dla pacjentów z podejrzeniem COVID-19 – uważa dr Rajewski.
Ekspert podkreślił, że w tej sytuacji musiały zostać wprowadzone kolejne obostrzenia, tzw. hamulec.
– Oczywiście mógł być wprowadzony całkowity lockodown. To się nie stało, został wprowadzony częściowy lockdown z zamknięciem sklepów w galeriach handlowych, nauki zdalnej klas I-III, co w mojej ocenie powinno być wprowadzone wcześniej, kiedy wprowadzono zdalne i hybrydowe nauczanie klas IV-VIII szkół podstawowych. Wcześniej zamknięto gastronomię, kluby fitness. Niestety, na razie nie zauważyliśmy znaczącego wpływu tych obostrzeń – mówił.
Dr Rajewski odniósł się też do odbywających się w Polsce protestów. Podkreślił, że nie wnika w ich ideę, ale nie powinniśmy gromadzić się w dużych grupach w jednym miejscu, nawet jeśli dzieje się to w przestrzeni otwartej, na powietrzu. Zaznaczył, że w takich skupiskach trudno utrzymać dystans społeczny, a uczestnicy w ferworze emocji zsuwają maski z twarzy, wznoszą okrzyki. Lekarz przyznał, że jakkolwiek młodzi ludzie w większości nie chorują lub chorują w sposób bezobjawowy i skąpoobjawowy, to często są nośnikiem zakażenia dla osób starszych z niedoborami odporności i chorobami przewlekłymi. Jednak zaznaczył, że coraz częściej zdarzają się zachorowania ludzi młodych, które mają ciężki przebieg, a nawet kończą się śmiercią.
– Boimy się takiej transmisji rozproszonej, bo nie są już takim dużym problemem ogniska lokalnej epidemii w szpitalach, DPS-ach i dużych zakładach pracy. Teraz obserwujemy głównie rozproszone zakażenia. Każdy z nas może być zakażony bezoobjawowo. My testujemy objawowych pacjentów, a więc liczbę zakażeń powinniśmy pomnożyć przez pięć czy nawet przez 10. Tyle jest przypadków, bo jak wiadomo 80 proc. wszystkich przypadków to przypadki bezobjawowe – podkreślił.
Zdaniem eksperta, epidemia dawno wymknęła się spod kontroli i trudno powiedzieć, czy obecnie wprowadzenie obostrzenia przyniosą pożądane skutki.
– To będzie wiadomo najwcześniej za dwa do czterech tygodni. Jeżeli liczba zakażeń będzie wzrastać, mimo obostrzeń, to niestety będzie trzeba powrócić do lockdownu. Oczywiście to będzie niekorzystne dla naszej gospodarki, bo żaden kraj nie jest przygotowany ekonomicznie, finansowo do całkowitego lockdownu. Jednak patrząc z punktu zdrowotnego może to być konieczne – wskazał dr Rajewski.
Zdaniem dr Rejewskiego, obecnie powinny być wprowadzone obostrzenia dla osób w wieku 65 plus, nie powinno to być zalecenie, ale obowiązek pozostania w domu przez dwa-cztery tygodnie.