Amerykanista Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, który w środę był gościem porannego „Studia Bałtyk” uważa, że jest duże prawdopodobieństwo, iż przegrany kandydat odwoła się do Sądu Najwyższego, a to znaczenie przedłuży termin ogłoszenia oficjalnych wyników wyborów.
– Głosowanie w Starach trwało kilka tygodni za sprawą głosów, które mieszkańcy wysyłali pocztą. Na taką formę głosowania zdecydowało się aż 100 milionów Amerykanów. To utrudnia określenie, kto wygrał wybory. Niektórzy specjaliści mówią, że ostatecznych wyników możemy spodziewać się jeszcze dziś wieczorem, albo jutro rano. (…) Uważam jednak, że zgłoszone zostaną protesty wyborcze i żądania ręcznego przeliczenia głosów, niezależnie od tego kto wygra, a kto przegra wybory. Pamiętajmy też, że to Sąd Najwyższy musi stwierdzić legalność wyborów. W 2000 roku na Florydzie de facto zwyciężył Al Gore, ale Sąd Najwyższy stwierdził, że wygrał jednak George W. Bush. Prezydent nie został wówczas wybrany większością głosów Amerykanów, a większością sędziów Sądu Najwyższego – powiedział dr Bartosz Rydliński.
Aleksandra Kupczyk zapytała naszego gościa, które stany są kluczowe dla zwycięstwa w wyborach prezydenckich.
– To Michigan, Wisconsin i Pensylwania – stany zaliczane do tzw. pasa rdzy, który kiedyś był pasem metalu, czyli obszarem bardzo mocno uprzemysłowionym. W ostatnich latach gospodarka na tym terenie bardzo podupadła i w poprzednich wyborach to zwycięstwo właśnie tutaj dało Donaldowi Trupowi prezydenturę. Teraz obaj kandydaci w tych stanach idą łeb w łeb – dodał.