Syntezatory, płyty, multimedialne instalacje i wszechobecny beat – to wszystko opowiada na wystawie w londyńskim Muzeum Designu historię muzyki elektronicznej: kultury wokół niej stworzonej, mody oraz stylu projektowania klubów i dekoracji scenicznych. To pierwsza wystawa, otwarta na Wyspach od czasu wybuchu epidemii.
Pulsujący rytm towarzyszy nam podczas podróży do Detroit, gdzie narodziło się techno, do Chicago, gdzie powstał house, i do Berlina – dzisiejszej stolicy muzyki elektronicznej. Podróż zaczyna się jednak na początku minionego wieku. Znajdziemy tu Telharmonium, uważany za pierwszy w historii syntezator. Rok produkcji? -1901. W gablotach kolejne modele, a także unikalne egzemplarze robioną „metodą garażową” przez muzyków różnych generacji.
Zaglądamy do studia Jean-Michela Jarre’a. Jest tu jego słynna laserowa harfa. Członkowie grupy Kraftwerk pojawiają się w formie trójwymiarowych postaci – awatarów znanych z ich tournée przed trzech lat. Jest też akcent polski. Wśród zebranych tu ważnych dla historii gatunku nagrań jest również płyta Włodzimierza Kotońskiego z 1973 roku.
Kulminacja wystawy to multimedialna instalacja, specjalnie przygotowana przez Adama Smitha i Marcusa Lyalla, na co dzień odpowiedzialnych za wizualizację podczas koncertów Chemical Brothers.
– Mamy tu film, dym, kule dyskotekowe, lasery, dźwięk. W obecnych czasach to doświadczenie najbliższe wizycie w klubie – mówi Polskiemu Radiu kuratorka wystawy, Gemma Curtin.
I podkreśla, że łączenie różnych form wyrazu, oddziaływanie na wszystkie zmysły jest charakterystyczną cechą kultury muzyki elektronicznej. Wynika to po części z faktu, że DJ – w przeciwieństwie do muzyka rockowego – jest „uwięziony” za zestawem gramofonów, a jego ograniczone możliwości ekspresji trzeba niejako nadrobić w innych sferach.
Zwiedzanie w czasach pandemii wygląda inaczej. Konieczna jest wcześniejsza rezerwacja, obowiązkowe są maseczki, dochodzi do tego kontrola liczby ludzi, przebywających naraz na wystawie. Trzeba także przynieść własne słuchawki.