Wprowadzone na początku epidemii surowe zasady sanitarne i całkowity zakaz odwiedzin nadal obowiązują. Zrozpaczone rodziny proszą o pomoc i pytają – skoro z zachowaniem społecznego dystansu i maseczką możemy iść do restauracji, do kina, możemy nawet jeździć taksówką, dlaczego więc pensjonariusze są zamknięci w domach, z których nie wolno im wychodzić nawet do ogrodu.
Mama pani Alicji jest pensjonariuszką jednego z łódzkich domów pomocy społecznej. Nie widziały się od marca, od kiedy wprowadzono stan epidemii i całkowity zakaz odwiedzin w tych domach. Pani Alicja opowiada, że już piąty miesiąc starzy ludzie są zamknięci w budynkach. Nie wolno im wychodzić, nie wolno do nich wchodzić. Nie można nawet podać paczki. Pensjonariusze są tam jak w więzieniu. Nie może ich odwiedzić ksiądz. A są też osoby, które samodzielnie nie mogą zadzwonić do rodziny.
– Moja matka zarosła jak dzik, bo nie ma dostępu do fryzjera. Nie mogę wejść i pomalować jej włosów. Ona ma 91 lat. Nie ma kontaktu ze mną. Oni są uwięzieni w tych domach. Nie wolno im się spotkać z rodziną – mówi córka pensjonariuszki.
Starszą osobę można oczywiście zabrać do siebie, ale wtedy po powrocie czekałaby ją kwarantanna w całkowitej izolacji. – To nieludzkie – mówi pani Alicja. – Proponowałam im, że ubierzemy się w maski, kombinezony, żeby było bezpiecznie, ale nic z tego. Pozamykali ich jak w więzieniach czy gettach, niech umierają – denerwuje się pani Alicja.
Szymon Kostrzewski zastępca dyrektora Wydziału Zdrowia Urzędu Miasta mówi, że problem jest mu znany i robi wszystko, by zmienić tę sytuacje. – Wysłaliśmy pismo w tej sprawie do Urzędu Wojewódzkiego. Otrzymaliśmy odpowiedź, żeby opracować stosowne procedury w konsultacji z sanepidem. I właśnie nad tym pracujemy – informuje Kostrzewski.
Swoim pacjentom kontakty z rodzinami umożliwia Miejski Zakład Opiekuńczo-Leczniczy przy ulicy Przyrodniczej. Jak mówią pracownicy, spotkania odbywają się w ogrodzie placówki w maseczkach i rękawiczkach i z zachowaniem dystansu.