Piłkarze ręczni PGE Vive znowu dali kibicom radość i powody do dumy. Kielczanie po raz czwarty w historii klubu awansowali do Final Four Ligi Mistrzów.
Kiedy okazało się, że w ćwierćfinale na ostatnim etapie rywalizacji przed Final Four rywalem naszej ekipy będzie murowany kandydat do wygrania całych rozgrywek, drużyna pełna największych gwiazd, budowana za miliony petrodolarów od arabskich szejków, czyli Paris Saint Germain mało kto, jeśli w ogóle ktoś wierzył, że uda się przejść Francuzów.
Tymczasem w pierwszym starciu w Hali Legionów stał się… cud! Chociaż cud, na który ciężko zapracowali zawodnicy i trenerzy PGE Vive. Kielczanie po „kosmicznym” meczu rozgromili Francuzów aż dziesięcioma trafieniami 34:24! Szalona radość w zespole gospodarzy, szał na trybunach, szok i niedowierzanie w ekipie przyjezdnych.
Rewanż tydzień później w Paryżu. W pewnym momencie PSG odrabia straty z pierwszego spotkania, ale mistrzowie Polski wytrzymują presję i walczą do końca – opłacało się! Przegrali, co prawda, dziewięcioma gola, ale obronili zaliczkę z pierwszego pojedynku. Jedziemy do Kolonii na Final Four!
W pierwszym meczu grając dobrze przegrywamy jednak z węgierskim Telekomem Veszprem, a raczej z jego bramkarzem Arpadem Sterbikiem 30:33. Zawodzi skuteczność „żółto-biało-niebieskich”.
W pojedynku o trzecią lokatę Barcelona jest wyraźnie lepsza od będącego w przebudowie, odmładzanego kieleckiego zespołu. Katalończycy zwyciężają 40:35. Po raz pierwszy w historii PGE Vive zajmuje czwarte miejsce w Final Four Ligi Mistrzów.
Sukces, czy jednak pozostał niedosyt? Przed dwumeczem z PSG zapewne 100 proc. pytanych odpowiedziałoby, że awans po pokonaniu takiego przeciwnika będzie wielkim sukcesem, ale wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia i jeśli już pojechało się do Kolonii to chciało się stanąć na podium.
Ja nie mam żadnych wątpliwości. Awans do Final Four to wielki sukces kieleckiej drużyny. Sukces, o którym co roku marzy kilkadziesiąt świetnych zespołów z całej Europy. Sukces tym większy i godny wyróżnienia, że PGE Vive jest właśnie w okresie przejściowym w trakcie wymiany zawodników. Starsi odchodzą, zastępują ich młodsi. Mimo tej zawieruchy trenerom udało się to wszystko poskładać, nadać właściwy kierunek i wprowadzić drużynę do elity. Takiej gry i osiągnięć zazdrości nam wiele, wiele innych klubów. Są powody do radości! Naprawdę! W piłce ręcznej jesteśmy europejską klubową potęgą stworzoną w niespełna 200-tysięcznym mieście. Trzeba o to dbać i pielęgnować i to zadanie nie tylko sponsorów i działaczy, ale też miasta Kielce.
PIŁKARZE KORONY ZOSTALI MISTRZAMI JUNIORÓW STARSZYCH
Podopieczni trenerów Marka Mierzwy i Krzysztofa Mądzika historyczny triumf w Centralnej Lidze Juniorów do lat 18, zagwarantowali sobie na trzy kolejki przed końcem sezonu.
„Żółto–czerwoni” byli prawdziwymi „dominatorami” tych rozgrywek. W całym sezonie przegrali zaledwie dwa mecze, a ich przewaga nad drugim w tabeli Śląskiem Wrocław wyniosła szesnaście punktów.
Wygrany 3:0 mecz z drużyną ze stolicy Dolnego Śląska, który przypieczętował zdobycie tytułu mistrzów Polski, z trybun stadionu przy ulicy Szczepaniaka oglądało około dwóch tysięcy kibiców. Po ostatnim gwizdku fani Korony eksplodowali radością. Oficjalna feta i wręczenie medali odbyły się po ostatnim spotkaniu na „Suzuki Arenie”.
Kielczanie w nagrodę zagrali w UEFA Youth League, czyli Młodzieżowej Lidze Mistrzów. Szybko się z nią pożegnali, bo w dwumeczu okazali się gorsi od mistrza Hiszpanii Realu Saragossa, ale i tak byli pierwszą drużyną w historii Korony, która rywalizowała w europejskich pucharach.
To był drugi tytuł wywalczony przez Koronę w tej kategorii wiekowej, ale smakował wyjątkowo. Pierwszy raz kielczanie byli mistrzami Polski w 2008 roku. Wtedy był jednak inny system rozgrywek. Drużyny rywalizowały w makroregionach, a czterej zwycięzcy spotkali się w turnieju finałowym. Tym razem była to prawdziwa liga, w której wystąpiło szesnaście najlepszych zespołów w kraju.
Młodzi „Koroniarze” pokazali, że „chcieć to móc”. Na początku sezonu nikt nie stawiał „żółto-czerwonych” w gronie faworytów. Kielczanie jednak systematycznie punktowali i już zimową przerwę spędzili na fotelu lidera. Wiosną „nie pękli” i odnieśli historyczny sukces.
Występy w Młodzieżowej Lidze Mistrzów były „wisienką na torcie”. Korona trafiła w I rundzie na Real Saragossa, który w rodzimej lidze okazał się lepszy od Barcelony czy imiennika z Madrytu. Mecz na Estadio La Romareda przegrany zaledwie 0:1. Heroiczny bój w „dziesiątkę” na „Suzuki Arenie” i porażka 1:4. Finalnie łzy, rozczarowanie, żal, ale także szpaler utworzony przez piłkarzy z Hiszpanii, którzy w ten sposób gratulowali kielczanom postawy.
KIELCE BEZ MĘSKIEJ DRUŻYNY SIATKÓWKI
Rok 2019 był w kieleckiej piłce siatkowej rokiem żałoby. Po kilkunastu latach istnienia ze sportowej mapy miasta zniknął klub Buskowianka, znany wcześniej jako Dafi Społem, Effector i jeszcze wcześniej Fart.
Drużyna, co prawda utrzymała się na zapleczu Plus Ligi, ale po rezygnacji poprzedniego zarządu, nowego, mimo dwukrotnych prób, nie zdołano wybrać. Klub został postawiony w stan likwidacji, a zespół nie przystąpił do rozgrywek I ligi. Czasy walki w PlusLidze z takim potentatami jak PGE Skra Bełchatów, czy ZAKSA Kędzierzyn Koźle bezpowrotnie przeszły do historii.
Szkoda, ale czy siatkówka na najwyższym poziomie w Kielcach była dobrym pomysłem? Ze strony sportowej na pewno tak. Wizyty w Hali Legionów czołowych Polskich zespołów, które liczą się w Europie sprawiły, że coraz więcej dzieci i młodzieży zainteresowało się tym sportem, a to aspekt nie do przecenienia! Okazało się jednak, że to za mało. Po pierwsze zabrakło funduszy. Mając dobrych graczy wypuszczano ich, bo klubu nie było stać na ich utrzymanie. Za tym automatycznie poszedł spadek poziomu sportowego. Coraz więcej porażek, spadek z Plus Ligi i w końcu coraz mniejsze zainteresowanie kibiców. Na niektórych meczach trybuny Hali Legionów świeciły pustkami.
Okazało się, że Kielce są po prostu za biedne. Pieniądze od sponsorów i miasta ledwie wystarczają na utrzymanie dwóch wiodących klubów Vive i Korony. One „drenują” kieszenie sponsorów i one najgłębiej sięgają do miejskiej kasy. Nie ma co również ukrywać, że siatkówka, przegrała rywalizację o serca fanów z piłką ręczną i nożną, które mają w mieście o wiele większe tradycje i zaplecze. Miasta i środowiska biznesowego po prostu nie było stać na tę dyscyplinę na tak wysokim poziomie. Szkoda trenujących dzieci i młodzieży, którzy stracili swoich idoli. Jednak na tym poziomie liczy się przede wszystkim rachunek ekonomiczny.
KORONA HANDBALL ZAGRA W I LIDZE
Choć poprzedni sezon piłkarki ręczne Korony Handball zakończyły na siódmym, dającym utrzymanie, miejscu w PGNiG Superlidze, to zmuszone zostały do rozpoczęcia rywalizacji w I lidze. Kielczanki nie otrzymały licencji na grę w elicie. O degradacji „Koroneczek” nie zadecydowały względy sportowe, ale finansowe.
Od sezonu 2019/2020 PGNiG Superliga kobiet jest Ligą Zawodową. Korona Handball nie miała tzw. budżetu gwarantowanego, który został ustalony na poziomie 1,4 mln zł. Kieleckim działaczom zabrakło około 300 tys. zł.
Wszystkie argumenty, między innymi, że zespół jest w stanie funkcjonować w ramach posiadanych środków, na nic się nie zdały. Komisja Odwoławcza ZPRP podzieliła zdanie Komisarza Ligi o nie przyznaniu licencji kieleckiemu klubowi. Związkowa centrala wolała, żeby w elicie były tylko osiem drużyn, niż zmienić wymagania licencyjne.
Niestety kobieca piłka ręczna nie cieszy się w naszym regionie takim zainteresowaniem, jak ta w wykonaniu panów. Trudniej jest znaleźć, nawet drobnych sponsorów, nie mówiąc już o tych możniejszych. Kielecki klub wspierają finansowo pasjonaci i rodzice zawodniczek. Nie bez znaczenia była dotychczas duża pomoc miasta, ale… to się niestety zmieniło.
Korona Handball ma świetnego szkoleniowca, którym jest Paweł Tetelewski. Utytułowany trener z medalami mistrzostw Polski – włącznie ze złotym – i zdobytymi Pucharami Polski. Są bardzo dobre zawodniczki takie jak m.in. Magda Więckowska, która w wieku 19 lat zadebiutowała w seniorskiej reprezentacji kraju. Jest także olbrzymi potencjał, ale…brakuje pieniędzy.
Szkoda, że nikt „Koroneczkom” nie podał pomocnej dłoni. Wcale nie potrzeba było tak wiele.
KŁOPOTY SIATKAREK KSZO
Wegetacja – to określenie, które chyba najbardziej pasuje do obecnej sytuacji pierwszoligowego klubu siatkówki kobiet KSZO Ostrowiec.
Na koniec poprzedniego sezonu zespół w dziwnych okolicznościach przegrał walkę o utrzymanie w Lidze Siatkówki Kobiet ulegając w czwórmeczu ekipie z Warszawy 1:3. Przy czym pierwsze spotkanie ostrowczanki wygrały bez problemów, lekko, łatwo i przyjemnie. Po czym… w ciągu kilkunastu godzin zapomniały jak się gra i uległy w pozostałych spotkaniach. Dziwne…
Jak mówi klasyk „jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Nie inaczej jest w Ostrowcu. Klubowa kasa świeci pustkami. Zespół opuszczają kolejne doświadczone zawodniczki, w ich miejsce przychodzą ambitne, ale bardzo młode, bez żadnego doświadczenia i ogrania. Rezygnują kolejni trenerzy. Drużyna przegrywa mecz za meczem i jest już na dole tabeli.
Co może jej pomóc? Pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze! Bo chęci w Ostrowcu są. Jak zrobić sportowy wynik też wiedzą. Doświadczone siatkarki są dostępne na rynku, tylko trzeba im uczciwie i systematycznie płacić, a zaległości w KSZO są duże. Klub stara się łatać dziury, ale jest ich zbyt dużo. Jeśli nie znajdzie są jakiś strategiczny sponsor to drużynę moim zdaniem czeka spadek. Tyle tylko, że wydaje się, że w Ostrowcu tym strategicznym sponsorem może być albo miasto, albo starostwo? A one jak większość obecnie samorządów w Polsce, szukają oszczędności i w tej sytuacji są chyba po prostu za biedne na to? Szkoda kobieciej siatkówki w Ostrowcu. Szkoda młodych zawodniczek, które mogłyby mieć tutaj swoje idolki, a zasilając rozsądnie pierwszy zespół z czasem wypływać na szersze wody. Serce mówi mi „tak” dla kobiecej piłki siatkowej na jak najwyższym poziomie w hutniczym mieście. Jednak rozum mówi co innego. Na tyle głośno i skutecznie, że zagłusza bicie serca. Bardzo, bardzo chciałbym się jednak mylić.
KORONA NAD PRZEPAŚCIĄ
To była trudna jesień dla ekstraklasowej Korony, zarówno pod względem organizacyjnym, jak i sportowym. Wciąż zresztą jest nie najlepiej, ale jest także nadzieja na to, że uda się kieleckiemu klubowi podźwignąć z kryzysu, w którym znalazł się trochę na własne życzenie gdyż zbyt dużym zaufaniem obdarzony został trener Gino Lettieri.
Już wiosna w wykonaniu piłkarzy prowadzonych przez włoskiego szkoleniowca nie była najlepsza. Brak awansu do grupy mistrzowskiej tylko potwierdził, że z zespołem dzieje się coś niedobrego. Walka jedynie o utrzymanie ligowego bytu była dla kieleckich kibiców dużym rozczarowaniem. Nie zdawali sobie wówczas sprawy, że może być jeszcze gorzej.
W rundzie jesiennej sezonu 2019/2020 po czwartej porażce z rzędu, piątej w ogóle i zdobyciu w siedmiu kolejkach zaledwie pięciu punktów, Lettieri został odsunięty od prowadzenia pierwszej drużyny. Sam nie widział powodów do podania się do dymisji. Włocha w Kielcach już nie ma, ale konieczność wypłacania temu szkoleniowcowi niemałej pensji, to wciąż spore obciążenie dla klubowej kasy.
Nowym trenerem został Mirosław Smyła, który na początku wziął się za uzdrawianie atmosfery w szatni. 50–letni szkoleniowiec dał się poznać jako niezły motywator i bardzo barwny mówca. Ślązakowi udało się trafić do większości piłkarzy. Zespół zaczął punktować i grać lepiej niż za „schyłkowego” Lettieriego.
Nie oznacza to jednak wcale, że kryzys już został zażegnany. Drużynie potrzebne są wzmocnienia. „Bałkański zaciąg” okazał się rozwiązaniem na krótką metę i prezes Krzysztof Zając chce tym razem sięgnąć po Polaków. To dobry pomysł, pod warunkiem, że będą oni gwarantowali odpowiednią piłkarską jakość.
Wydaje się, że Mirosław Smyła odważniej powinien sięgać po młodych zawodników, którzy jesień spędzili w trzecioligowych rezerwach. Beniaminek rozgrywek spisywał się na tyle dobrze, że rok zakończył na pozycji lidera. Wyróżniającymi się postaciami w zespole Sławomira Grzesika byli z pewnością Mateusz Sowiński, Bartosz Prętnik, Artur Piróg, Dawid Więckowski, Jakub Górski, Daniel Szelągowski, czy Oskar Sewerzyński. Kilku z nich powinno znaleźć się w kadrze na zimowe zgrupowanie pierwszej Korony.
Przez ostatni rok w kieleckim klubie popełniono wiele błędów. Ważne jednak jest to, że odpowiedzialne za ten klub osoby, w końcu zdały sobie z tego sprawę. Dźwiganie się z kryzysu, to proces złożony, trudny i często długotrwały. Odpowiednio przeprowadzony, powinien jednak zakończyć się sukcesem.
MATEUSZ „MASTER” MASTERNAK BOKSEREM KKB RUSSH
Mateusz „Master” Masternak, były zawodowy mistrz Europy federacji EBU i trzykrotny młodzieżowy mistrz świata federacji WBC, wrócił do boksu olimpijskiego. 32-letni pięściarz związał się z KKB RUSHH Kielce i w listopadzie wystąpił na mistrzostwach Polski seniorów w Opolu. Celem urodzonego w Iwaniskach zawodnika są IO w Tokio.
Mateusz Masternak swój powrót do boksu olimpijskiego ogłosił oczywiście na ringu. Działo się to w hali przy ulicy Krakowskiej w Kielcach podczas memoriału Leszka Drogosza. „Master” powiedział zgromadzonej publiczności, że chce spełnić marzenia o starcie na olimpiadzie.
Pierwszym sprawdzianem dla zawodnika, który pierwsze pięściarskie kroki stawiał w KSZO Ostrowiec, był mistrzostwa Polski. Powiedzieć, że przeszedł przez nie jak burza to nic nie powiedzieć. Kolejnych swoich przeciwników pokonywał przed czasem i dopiero w finale stoczył trzyrundowy pojedynek. Został mistrzem Polski!
Przed Mateuszem Masternakiem marcowy turniej kwalifikacyjny w Londynie. Łatwo z pewnością nie będzie. Z pięściarzy kategorii ciężkiej do Tokio pojedzie czterech najlepszych. Wierzę, że w tym gronie będzie także „Master”. Wszak o swoich marzeniach powiedział na turnieju o memoriał „Czarodzieja ringu”, legendy boksu, olimpijczyka, kielczanina Leszka Drogosza. To do czegoś zobowiązuje.