Najpierw wielkie wyczekiwanie, potem barszcz z dodatkami ze święconki, ogromna radość, ale też… cisza. Nawet klamki okręcano gałganami, żeby nie wydawały zbyt wiele dźwięków. – Takie to było wielkie święto – wspomina Józefa Bucka, regionalistka z Kostomłotów Drugich, która przybliża nam, jak dawniej wyglądały święta wielkanocne na świętokrzyskiej wsi.
Ale zanim nadeszła niedziela były chwile wielkiego smutku i oczekiwania.
-Wieś oznaczała biedę. Przez cały post jadło się niedużo, również po to, by oszczędzić wszystko na święta. W Wielkim Tygodniu post był ścisły. Nie piło się nawet mleka. W Wielki Piątek spożywało się jeden posiłek. Ziemniaki ze śledziem, a do tego garus, czyli taki kompot ze śliwek. Tyle wszystkiego – opowiada Józefa Bucka.
Wielkanoc wypadała zwykle w przednówku, czyli czasie, gdy na wsi o urodzaju nie mogło być mowy. Kończyły się zapasy w spiżarniach, a ziemia nie wydała jeszcze plonów. Nierzadko się głodowało. Ale nie w święta. Kiełbasa musiała znaleźć się w każdym domu. Nawet w skrajnie biednych gospodarstwach domownicy robili wszystko, by święta były ucztą. Wymieniano się produktami, zapożyczano się, korzystano z pomocy sąsiadów. Przed świętami głód mógł zajrzeć w oczy, w święta już nie.
Ale nie tylko bogactwo stołu cieszyło. Święta wielkanocne oznaczały ogromne duchowe przeżycie.
– Mimo, że do kościoła było daleko, ja na przykład musiałam przejść 5 kilometrów, to obowiązkowo każdy przed świętami szedł do spowiedzi. Księża roznosili specjalne kartki, które trzeba było uzupełnić podczas sakramentu. Bardzo tego pilnowano. Dziś już niekoniecznie – wspomina Józefa Bucka. Obowiązkowo cała wieś szła też na mszę rezurekcyjną. Ale nie chodziło tylko o to, że ksiądz i sąsiad mogli źle spojrzeć – podkreśla nasza rozmówczyni.
– Wszyscy czuli taką potrzebę. Nie wiem dlaczego to się zmieniło. Może wiara była głębsza?
To, co się do dziś nie zmieniło, to Wielka Sobota i jej główny bohater: koszyczek. Gospodynie przywiązywały do niego ogromną wagę. Prześcigały się między sobą, żeby ich koszyczki były najładniejsze. Jajka barwiło się przez gotowanie w cebuli, albo w źdźbłach żyta. Wtedy nabierały bordowego, bądź zielonego koloru. Do koszyczków więcej napychano. To były właściwie takie kobiałki. Wkładano do nich ciasto, masło, chleb, ale też ziemniaka, czego dziś już się nie spotyka. Po co był ziemniak? Po to, by święcony jako pierwszy znalazł się w ziemi. W ten sposób dziękowano Bogu za dotychczasowe plony – mówi pani Bucka.
Ciekawym zwyczajem było przekładanie plasterka kiełbasy przez nogi w Wielką Sobotę.
– Mimo, że to był jeszcze post, można było wziąć kiełbasę i plasterkiem trzy razy „otoczyć” nogi. Mówiło się wtedy: „jem święconą kiełbasę, wszystkich roboków z lasa wystracę”, co miało zabezpieczać przed ukąszeniami robaków podczas zbiorów jagód czy grzybów - wyjaśnia pani Józefa.
W Wielką Niedzielę najważniejsza była msza rezurekcyjna, a później barszcz.
– Ten musiał pojawić się na każdym wiejskim stole. Gospodynie dodawały do niego w zasadzie wszystko, co pasowało ze święconki i kiełbasę, i chleb, i chrzan. Oczywiście barszcz musiał być zrobiony na własnym zakwasie. Tego dnia zachowywano ciszę. Nie wolno było słać łóżek, zmywać naczyń, nawet klamki okręcano gałgankami, by haczyki za bardzo nie stukały – wspomina pani Józefa.
Ważne też było, aby niedzielę spędzić dosyć aktywnie. Dotyczyło to zwłaszcza gospodarza.
– Nie mógł położyć się na łóżku, żeby mu „nie wyległa” pszenica. Żeby zboża się nie powaliły, on musiał być w ruchu. Nawet jeśli miał chwilę słabości, to goniły go: matka, żona i córka – opowiada.
Do południa w Wielki Poniedziałek było… wielkie lanie.
-Dziewczyny niby piszczały, ale w głębi duszy cieszyły się, że są oblewane przez chłopców. Oznaczało to, że budziły zainteresowanie i mają powodzenie – mówi pani Józefa. Wspomina, że bywały takie święta, że sama przebierała się pięć razy. Trzeba było suszyć pierzynę, pod którą zwykle się chowało, sprzątać izbę… ale każdy czekał z niecierpliwością na te chwile, które sprawiały przede wszystkim mnóstwo radości.
– Pani Józefo, za czym Pani najbardziej tęskni, gdy wspomina święta w dawnym wydaniu?
– Za spotkaniami. Dawniej ludzie szli do kościoła przez całą wieś, rozmawiali ze sobą. Ulica była barwna, kolorowa. Kobiety ubrane w odświętne zapaski, wszyscy w ludowych tradycyjnych strojach. To był piękny widok i niepowtarzalna atmosfera – mówi Józefa Bucka.