Przez ponad pół wieku na strychu w poprzedniej siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków przy ulicy Zamkowej w Kielcach składowano zabytki archeologiczne. Przez wiele lat mało kto wiedział o ich istnieniu. Nie prowadzono nad nimi żadnych prac badawczych. To tylko jedno z odkryć kieleckiej delegatury Najwyżej Izby Kontroli, która sprawdzała jak działa w naszym kraju system ochrony zabytków archeologicznych.
– Konkluzja jest smutna, system działa fatalnie – twierdzi Grzegorz Walendzik, dyrektor kieleckiej NIK.
Nikt nie wie, ile cennych historycznie przedmiotów znaleźli archeolodzy. Nie wiadomo też, gdzie one się znajdują, bo duża część zabytków nie została objęta ewidencją. Grzegorz Walendzik nie ukrywa, że nie pamięta innej kontroli, która wykazałaby, aż tyle nieprawidłowości. Wśród najważniejszych wymienia to, iż wojewódzcy konserwatorzy zabytków nie sprawdzali, czy archeolodzy mają pozwolenia na prowadzenie badań.
– Nie egzekwowali obowiązków związanych ze sprawozdawczością. W efekcie badacze nie opisywali dokładnie miejsc przechowywania zabytków. Nie było adnotacji o ich przekazaniu na rzecz np. muzeum. Z kolei muzea nie wciągały ich do swoich ewidencji. W efekcie artefakty były składowane, czasem w skandalicznych warunkach.
– Sam widziałem zabytki leżące w porozdzieranych paczkach w pomieszczeniu, gdzie przeciekał dach i sypał się tynk – opowiada dyrektor kieleckiej NIK.
Problem jest poważny, bowiem w ostatnich latach zwiększyła się liczba inwestycji drogowych, a każdą poprzedzić muszą badania archeologiczne i zabytków zaczęło gwałtownie przybywać. O kontrolę tego, co się dzieje z odnalezionymi artefaktami wnioskował do NIK prezes Rady Ministrów oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Anna Żak-Stobecka świętokrzyski wojewódzki konserwator zabytków przyznaje, że wyniki kontroli NIK były dla niej zaskakujące. Ona sama objęła swoją funkcję w 2016 roku i nie zdawała sobie sprawy z ogromnej liczby zabytków na strychu poprzedniej siedziby urzędu. Szacuje, że mogło ich być tam ponad 5 ton. Ale jak podkreśla do 2003 roku wojewódzki konserwator zabytków miał prawo przyjmować artefakty z wykopalisk.
– Nie ukrywam, że jak weszłam na strych to byłam zaskoczona ich ilością. Co prawda były one przechowywane w dobrym stanie, ale rzeczywiście nie powinno tak być, że zabytki przez wiele lat leżą na strychu – przyznaje konserwator.
Obecnie większość zbiorów ze strychu została przekazana do muzeów i instytucji kultury. Trafiły między innymi do Muzeum Historyczno-Archeologicznego w Ostrowcu Świętokrzyskim, Muzeum Okręgowego w Sandomierzu oraz Muzeum Okręgowego w Pińczowie.
Anna Żak-Stobecka zapowiada też, że zastosuje się do zaleceń NIK i będzie prowadzić kontrole muzeów przechowujących zabytki archeologiczne, ale nie ukrywa, że z powodu niewielkiej kadry będzie w stanie zrobić najwyżej jedną taką kontrolę w roku.
Grzegorz Walendzik, podkreśla, że największym problemem systemu ochrony zabytków archeologicznych jest niedofinansowanie muzeów i konserwatorów zabytków. Jeżeli nie będzie zdecydowanych działań ze strony resortu kultury, sytuacja nie ulegnie poprawie. Tymczasem brak kontroli nad zabytkami umożliwia przestępcom handel przedmiotami wykopanymi przez archeologów.