Takie było życie – Józefa Kobyłko i Alfreda Stolarczyk, z d. Kobyłko. Kielce
W Kielcach przez lata niewiele mówiło się o ratowaniu Żydów i do dziś ten temat nie doczekał się kompleksowych badań. Wiele takich historii nie zostało udokumentowanych, a rodziny nie otrzymały medalu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Przykładem jest historia Józefy Kobyłko, która przed i w czasie wojny mieszkała na ul. Skrajnej. Po śmierci męża sama wychowywała dwoje dzieci: Alfredę i Gienka. Żyli bardzo biednie.
W 1942 roku, gdy Niemcy wywieźli z kieleckiego getta kilkanaście tysięcy Żydów do obozu zagłady w Treblince, w Kielcach pozostało między 1 500, a 2000 Żydów, czyli ok 10%. Zostali oni skierowani do przymusowej pracy w obozach przy fabrykach. Z jednego z takich obozów uciekł ok. 16-letni Adam Romankiewicz…
To był 1943 rok. 12-letnia Alfreda, wychodząc z domu zobaczyła 3 młodych chłopców, uciekających przed Niemcami. Dwóch z nich zostało zastrzelonych. Trzeci zniknął jej z oczu. Niemcy szukali go wszędzie, przeprowadzając też rewizje w domach.
Następnego dnia rano uciekinier zapukał do drzwi położonego na uboczu domu pani Józefy. Był nagi, cuchnący i ranny. Okazało się, że całą noc spędził w fekaliach, w ustępie zbudowanym przez Niemców. Nie znamy go, nie wiemy kto to jest…ale on tak prosił…państwo szanowne, przyjmijcie mnie…wzięliśmy go i był u nas ponad 8 miesięcy – wspomina Alfreda Stolarczyk.
Adam był ranny i nie mógł chodzić. Pani Józefa zdobyła dla niego lekarstwo kontaktując się z Żydami, którzy byli przyprowadzani do pracy w hucie szkła. W domu było wtedy bardzo biednie. Brakowało opału, ubrań, a przede wszystkim jedzenia. Alfreda chodziła do kucharek, które gotowały w kuchniach dla Niemców i dla kolejarzy i znały jej mamę. Ukradkiem dawały jej zupę, która stanowiła wyżywienie dla całej rodziny, w tym dla ukrywanego.
Już wtedy pani Józefa ciężko zachorowała. Wszystkie obowiązki, łącznie z opieką nad młodszym bratem spadły na nastoletnią Alfredę, która starała się zdobyć żywność i opał. Były straszne mrozy…30 stopni…nie miałam butów na nogi. Nie miał mi kto kupić. To pamiętam, że tak poszłam i sobie sukienką te nogi przykryłam, bo mi zmarzły…ale jedzenie przyniosłam i wszystko, co mieliśmy, to się z nim dzieliliśmy – wzrusza się pani Alfreda.
Adam opuścił dom Józefy Kobyłko w 1944 roku. Gdy przechodził front, mama Alfredy i Gienka zmarła. Dzieci na kilka lat trafiły pod opiekę obcych rodzin. W tym czasie Adam próbował się z nimi skontaktować. Gdy 4 lata po wojnie 17-letnia Alfreda go odwiedziła, zaproponował jej wspólny wyjazd do Opola. Adam miał już wtedy żonę i małego synka. Jednak jego żona była w ciężkim stanie psychicznym po utracie rodziców, którzy zginęli w Oświęcimiu. Nie zajmowała się dzieckiem. Opiekę nad nim sprawowała Alfreda. Dziś wspomina: Adaś…on chciał się ze mną żenić. I żebym wyjechała z nim do Izraela. Ale ja mówię: Adasiu, ja mam jeszcze brata. Nie zostawię go tu samego. Po wyjeździe Adama do Izraela, rodziny przez pewien czas utrzymywały kontakt.