Na dawnej wsi świętokrzyskiej Środa Popielcowa była wypełniona ludowymi tradycjami. Wiedza na ten temat zachowała się w XIX-wiecznych zapiskach badaczy, którzy opisywali zwyczaje na Kielecczyźnie, w Górach Świętokrzyskich i Ponidziu.
W Popielec, chłopi obowiązkowo udawali się do kościoła, gdzie uczestniczyli we mszy św. z posypaniem głów popiołem, jednak do liturgii dorabiali swoją własną interpretację. Można było na przykład usłyszeć, że popiół powstaje z kości, a nie ze spalonych, poświęconych palm. W Popielec od rana na drogach wiodących do wsi i miasteczek pojawiała się też nietypowa para dziada i baby, za których przebierało się dwóch mężczyzn – mówi Leszek Gawlik, etnograf z Muzeum Wsi Kieleckiej.
– Mężczyzna miał na sobie znoszone, podarte ubrania, a w ręku trzymał korbacz, czyli bat ze sznura konopnego, opleciony powrósłami słomianymi. Para zatrzymywała każdy napotkany wóz i wymuszała na podróżnikach datki. Jeśli ktoś chciał dać datek, to otrzymywał podziękowanie w formie rymowanego wierszyka. Jeśli nie, to otrzymywał symboliczną chłostę batem. Chłopi wierzyli, że jeśli taka para się pojawi w okolicy, to na ich polach będą obfite plony zbóż. Zdarzało się, że we wsiach położonych z dala od kościoła parafialnego, w Środę Popielcową chłopi udawali się zbiorowo do karczmy, gdzie ucztowano przy muzyce i alkoholu. Świętowanie uzasadniano tradycją i porzekadłem: „Kto obchodzi stare zwyczaje, temu Pan Bóg wszystko daje” – mówi Leszek Gawlik.
Wśród biesiadników były dwie charakterystyczne postaci. Pierwsza z nich trzymała wór wypełniony potłuczonymi skorupami garnków, a druga wór z popiołem, którym obficie obsypywano wszystkich biesiadników. Odbywały się też tzw. tańce na urodę lnu i konopi. Wierzono, że kto wyżej wyskoczy w tańcu, temu len i konopie wyżej wyrosną na polu.
Popielec wiązał się też na wsi z wieloma zakazami, np. zakazem dotykania wrzeciona i przędziwa. Panowało przekonanie, że złamanie tego zakazu spowoduje, że nie udadzą się produkowane w gospodarstwie sery.