Marcin Wroński obok Marka Krajewskiego najbardziej znany twórca kryminałów retro w Polsce wydał kolejną powieść „Czas Herkulesów”. Nic dziwnego, minął rok od wydania poprzedniej, „Portretu wisielca”, a tak mniej więcej wygląda cykl produkcyjny kryminałów w Polsce, o czym swego czasu w Kielcach opowiadał na spotkaniu autorskim Marek Krajewski.
Obaj panowie żyją z pisania kryminałów i jako rasowi twórcy tego rodzaju powieści nie silą się na przekonywanie czytelników, że ich popularna literatura ma jakieś pretensje do bycia tak zwaną sztuką wysoką. W myśl sławnej opinii Witolda Gombrowicza o Sienkiewiczu, lepiej być pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnej literatury, niż drugorzędnym pierwszorzędnej. Marcin Wroński wie o tym doskonale, choć najwyraźniej gorset jaki sobie założył lekko zaczyna go uwierać, co widać w posłowiu do ostatniego kryminału, w którym w nieco zawoalowany sposób stara się wznieść troszkę na piedestał twórczość jaką uprawia. Słusznie, bo czytelnicy kryminałów raczej nie śledzą prac krytycznoliterackich dotyczących wartościowania utworów literackich, zaś znawcy tematu i tak wiedzą, że dobry kryminał, choć zawsze lepszy od silących się na wybitność garfomańskich wypocin, i tak stawiany będzie na aksjologicznej półce niżej.
Najnowszy kryminał Marcina Wrońskiego skrojony jest według wszelkich prawideł gatunku. Autor kolejny raz wprowadza swojego bohatera Zygę Maciejewskiego – przedwojennego komisarza lubelskiej Policji Państwowej, tym razem awansując go do funkcji oficera inspekcyjnego. Jako taki siłą rzeczy musi z Lublina wyjeżdżać, więc łatwo było przenieść akcję do Chełma. Tym razem czas dziania się powieściowych zdarzeń zamyka się w kilku dniach maja 1938 roku a także w lubelskich retrospekcjach głównego bohatera z 1912 roku.
Niewątpliwy urok kryminałów retro tkwi w próbie odtworzenia różnych środowisk, mentalności i codziennego życia czasów już minionych, na swój sposób są to powieści historyczne, które od przywołanego wcześniej sienkiewiczowskiego wzorca różnią się jednak większą, wręcz pedantyczną dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Wroński nie na darmo jest mistrzem tego gatunku, bo precyzja z jaką gromadzi wszelkie materiały faktograficzne zadowoli z pewnością każdego historyka, ważniejsze jest jednak to, że idealnie odpowiada na marzenie bodajże każdego czytelnika, by choć raz móc zasiąść za sterami wehikułu czasu. Przyszłość jest domeną czystej literackiej fikcji, przeszłość już nie. Dzięki Wrońskiemu możemy nagle stanąć na ulicach niewielkiego miasta przedwojennej Lubelszczyzny z jego wielonarodowościową mieszanką ludzi i stereotypów, wejść do ich domów, urzędów i lepszych bądź gorszych hoteli szynków i karczm. Przejrzeć ówczesne gazety z legendarną „Kameną”, zapalić ówczesnego papierosa czy napić się miejscowego piwa. Zobaczyć co jedli, jak się ubierali, poruszali wreszcie co zajmowało ich czas gdy nie było jeszcze telewizji i internetu. Wroński oprócz tego przemyca w swych powieściach ówczesne spory polityczne i społeczne, jednym słowem stara się narysować niezwykle barwne tło dla dość schematycznej przecież fabuły, która zakłada na początku trupa a na końcu wyjaśnienie kto zabił.
Bohater również nie jest w konstrukcji niczym nowym, wręcz przeciwnie, Zyga Maciejewski wpisuje się w cały legion śledczych w średnim wieku o zgorzkniałym poczuciu humoru i takim nastawieniu do życia, niewolnych od przyziemnych wad, szorstkich i brutalnych na zewnątrz a w środku czułych, żeby nie powiedzieć sentymentalnych. Jest też pomocnik bohatera, który z definicji stanowi jego zaprzeczenie, są czarne i białe charaktery pokazane tak, byśmy do końca nie wiedzieli, który jest który.
Samej fabuły rzecz jasna nie omówię, zachęcam jedynie, by śledząc tok rozwiązywania kryminalnej zagadki zwrócić uwagę także na owo sygnalizowane przez pisarza publicystyczne tło tamtych czasów, wielkomocarstwowe zapędy ówczesnych władz – Chełm miał być wzorcowym nowoczesnym miastem i co to wówczas oznaczało. Dlaczego władze wbrew mieszkańcom niszczyły w wielu miejscowościach cerkwie i co to takiego były cyrki atletów i z czym nam się dzisiaj kojarzą.
Autor wprowadza do powieści autentyczne nazwiska i postaci jak choćby Andrzeja Jaworskiego – założyciela literackiego pisma „Kamena”, ale pożycza też w jednym z rozdziałów od Andrzeja Pilipiuka współczesną fikcyjną postać Jakuba Wędrowycza egzorcysty i bimbrownika i jest to przedni literacki żart.
Książkę czyta się doskonale i nie bardzo wierzę w informację wydawcy, że to już ostatnia powieść z cyklu przygód komisarza Maciejewskiego, chyba że ostatnia w znaczeniu najnowsza. Polecam.
Ryszard Koziej
Radio Kielce SA
Marcin Wroński.
„Czas Herkulesów”
Wydawnictwo W.A.B.
premiera 11 kwietnia 2017 r.