Kompozytorka, autorka tekstów i producentka muzyczna. Basia Trzetrzelewska po raz pierwszy odwiedziła Kielce. Pawłowi Solarzowi opowiedziała o między innymi o swojej pasji pozamuzycznej i specjalnej, życiowej misji, której się podjęła.
Paweł Solarz: Czy masz jakiekolwiek związki z naszym województwem?
Basia: Nie, raczej nie. Chociaż gdyby poszukać w genealogii mojej rodziny to pewnie udało by się znaleźć jakieś powiązania. Ze wstydem muszę jednak przyznać, że nie znam zupełnie urokliwego województwa świętokrzyskiego. Przed przyjazdem do Kielc patrzyłam na zdjęcia w sieci i czytałam o Twoim mieście. A tu tyle cudownych miejsc do zobaczenia. Kurozwęki, Chęciny, skansen – podpowiedz, w jakiej miejscowości się znajduje..
P.S. : …w Tokarni.
B.: Właśnie. W ubiegłym roku przyjechałam do Polski z moją rodziną, partnerem życiowym i znajomymi z Anglii. Zwiedzaliśmy tę część południowo-wschodnią kraju. Lublin, Rzeszów, Zamość. Byłam też w Sandomierzu. I dlatego podjęłam się specjalnej, życiowej misji. Żeby z bliska zobaczyć miasta i miasteczka, które są dzisiaj piękniejsze. I co najważniejsze, żeby je pokazać moim bliskim i przyjaciołom. Polska jest piękna. Dowodem niech będą Twoje Kielce. Widziałam je na razie tylko zza szyby samochodu, ale robią wrażenie.
P.S.: To jednak nie pierwsza Twoja wizyta w naszym województwie. Bo Sandomierz to Świętokrzyskie. Ja znalazłem dowód na to, że byłaś u nas już znacznie wcześniej. Kiedy śpiewałaś z drużyną harcerską i pojawiłaś się na naszym harcerskim festiwalu.
B.: O tak, teraz sobie przypominam. To było ze 40. lat temu. Faktycznie. Kojarzę, że śpiewaliśmy piosenkę Boba Dylana, o pokoju. Z polskim tekstem. To już mamy korzenie Trzetrzelewskiej wywodzące się z Kielc (śmiech)
P.S.: A poza tym przez moment śpiewałaś w „Alibabkach” wspólnie z wokalistką ze Skarżyska – Kamiennej.
B.: Tak, to prawda.
P.S.: To teraz chwilę o muzyce. Dobrze. Od zawsze chciałaś śpiewać?
B.: Śpiewanie towarzyszyło mi od zawsze. Pamiętam, jak z siostrą na uroczystościach rodzinnych musiałyśmy śpiewać. Wtedy czułyśmy się trochę zawstydzone. Dziś wspominam także te długie godziny nauki gry na fortepianie. W naszym domu był ten instrument. Dziękuję mamie, że goniła mnie do roboty, bo dzięki temu potrafię nie tylko grać, ale również zaaranżować prawie każdy instrument. To otworzyło mi – nie ukrywajmy – możliwość pracy z Matt Bianco. Chociaż wtedy jeszcze mój angielski był „different”. Łatwiej mi się śpiewało niż mówiło. Przełamywałam wewnętrzne opory i jakoś się udało. Od tego czasu – Boże – to już ponad 30. lat współpracuję z Dannym Whitem. Był nawet pomysł, aby stworzyć – tak, jak Eurythmics – muzyczny duet z Danny’m. Basia and Danny. Ale pomysł padł i stworzyłam swój zespół. Dzisiaj liczy siedmiu muzyków.
P.S.: Zdecydowałaś się na muzyczną karierę poza Polską. Tu było trudniej?
B.: Może nie trudniej, ale śpiewając w Polsce traktowałam te moje występy jako hobby. Nigdy nie myślałam, że będę zawodową piosenkarką. Ale to życie napisało scenariusz. Tak bywa. Poznałam Anglika, muzyka. Zakochałam się i wyjechałam z miłości z kraju. To prawie 35 lat temu. Był luty 1981 roku. Jestem nieprzewidywalną kobietą, ale z drugiej strony, jak sobie coś postanowię to staram się to realizować. Chociaż przyznaję, że dzisiaj bardziej ulegam. Staję się sentymentalna, wzruszam się. Niedawno byłam z zespołem na wielkim festiwalu w Kapsztadzie. I publiczność śpiewała moje piosenki. Te, które nagrałam z Matt Biano i te już, jako Basia. Dowiedziałam się również, że utwór „New Day for You” – piosenka napisana dla mnie – stał się hymnem do walki z apartheidem. Popłakałam się. Teraz też mam łzy w oczach. Taka jestem. A czy chciałam zawsze śpiewać. Gdzieś miałam to w głowie. Jak Zbyszek Hołdys załatwił wyjazd do USA i pracowałam jako tancerka w muzycznym klubie w Chicago, nie myślałam wówczas, że za kilka lat ludzie będą przychodzić, żeby mnie słuchać. Na moje koncerty. A gdybym nie była wokalistką, to zostałabym nauczycielką matematyki.
P.S.: Pamiętasz reakcję, kiedy zobaczyłaś swoje piosenki na 1. miejscu listy przebojów Billboardu?
B.: Tak. Do tej pory mam wycinki z magazynów: „Billboard”, „Musicweek”. Wszystko dokumentowałam w takim zeszycie. Kiedyś może go pokaże.
P.S.: A prywatnie jaka jesteś?
B.: Jestem charakterologiczną wagą. Czasami mam obawy. Też obawiałam się, jak będę przyjęta w Radiu Kielce. A tu mnóstwo słuchaczy. Ludzie uśmiechnięci, znają piosenki. Przyjęli mnie, jak swoją koleżankę. W domu lubię porządek. Sprzątam, piorę, prasuję. Gotuję bigos. Tę potrawę potrafię i umiem zrobić doskonałą. Mogą potwierdzić to moi przyjaciele. Poza tym w moim domu jest mnóstwo obrazów, przede wszystkim autorstwa polskich twórców. Taka mam druga po muzyce pasję. Czytam – chociaż coraz rzadziej – polskie gazety, ale śledzę to co dzieje się w kraju w Internecie. Kiedyś nie miałam na bilet, więc moje podróże do Polski były sporadyczne. Dzisiaj wracam tu co 2-3 miesiące. I podziwiam. Zapraszam tez znajomych. Niech poznają uroki Polski i gościnność Polaków.
P.S.: Wobec tego nagrasz może płytę po polsku?
B.: Dotąd na każdej nagranej przez mnie płycie, czy to z Matt Bianco, czy już solo, zawsze przemycałam kilka nut i słów po polsku. A „Amelki śmiech” z płyty „It’s That Girl Again” jest cała po polsku. To piosenka dla mojej chrześnicy. Dzisiaj to już ośmioletnia dziewczyna. Muszę napisać dla niej coś nowego. Chyba jednak nie zdecyduję się na piosenki po polsku. Łatwiej pisze mi się po angielsku. Każdy utwór ma w sobie historię, moja historię. Ale gdyby na przykład Polskie Radio zaproponowało wydanie takiego albumu. Propozycja do przemyślenia.
P.S.: Ostatnia płyta to koncertowy album z 2011 roku „From Newport to London” Pora zatem na kolejną płytę Baśki!
B.: Kłamać, czy mówić prawdę?
P.S.: Kłam, ale prawdziwie.
B.: Powstają nowe utwory. Niektóre już są gotowe. Obiecuję, że wiosną przyszłego roku dostaniesz płytę. I dwanaście nowych piosenek.
P.S.: Może, niektóre z nich, wykonasz na koncercie w Kielcach?
B.: Może w listopadzie?
P.S.: Czekam zatem na to spotkanie.