„Pożałuj mię, stary, młody, boć mi przyszły krwawe gody: jednegociem Syna miała i
tegociem ożalała” – wypłakuje swój smutek w „Lamencie świętokrzyskim” Matka
Boska. Średniowieczny utwór, choć tak gęsto wypełniony archaicznymi dziś
wyrazami, rozumiemy bez problemów. Bo ból matki po utracie dziecka jest zawsze
taki sam. Niezmierzony.
Tytuł „Lament świętokrzyski” nie pochodzi od autora, ani słów zawartych w utworze. Określa tylko miejsce pochodzenia – benedyktyński klasztor na Świętym Krzyżu. Utwór znany jest także jako „Żale Matki Boskiej pod Krzyżem” – od jego tematu i „Posłuchajcie bracia miła” – od pierwszego wersu. Autorskiego tytułu nie znamy, bo albo nigdy nie został nadany, albo mamy do czynienia z fragmentem większej całości. „Lament” powstał w drugiej połowie XV wieku. Historycy zwracają uwagę, że dzieło łysogórskiego anonimowego autora wpisuje się w rozwinięty już w tym czasie kult maryjny i w tradycję apokryficzną, która dopisywała do historii świętej to, co w niej nie zostało dopowiedziane.
Obraz „Ukrzyżowanie z Marią i św. Janem pod krzyżem” autorstwa Rogiera van der Weydena / źródło: wikipedia.pl
Niepojęte, co się stało
Pozostawiając naukowe dociekania filologom i biblistom, przyjrzyjmy się temu niezwykłemu utworowi. Co sprawia, że czytając go, mamy przeświadczenie, że obcujemy z arcydziełem? By na to pytanie odpowiedzieć, wyjdźmy na spotkanie z dziełem. Cały utwór napisany jest w drugiej i pierwszej osobie: Matka Boska zwraca się bezpośrednio do nas – świadków jej cierpienia oraz do Syna i archanioła Gabriela. Mówi o swoim cierpieniu, przedstawia w sposób bezpośredni swój ból. Choć mamy do czynienia z jednym z najważniejszych momentów w Historii Świętej – czasem pomiędzy ukrzyżowaniem Chrystusa, a jego zmartwychwstaniem – obraz, przed którym stajemy, pozbawiony jest patosu. Oto mamy przed sobą cierpiącą kobietę – matkę, która nie może zrozumieć, co się stało. Wykrzykuje swój ból, mając nadzieję, że przynajmniej do kogoś on dotrze. „Usłyszycie mój zamętek” – zapowiada. W dalszym ciągu jej lamentu wciąż słychać, jak niepojęte jest dla Maryi to, co się stało. Czym innym żyła, gdy nosiła dziecko pod sercem, zupełnie co innego rozumiała w pozdrowieniu anielskim i w spełnieniu jej błogosławionego stanu. Maryja w swoim monologu ukazuje tragiczne zderzenie – obiecanego wspaniałego życia ze swoim potomkiem i okrutnej rzeczywistości, której doświadczyła jako matka. Ta rzeczywistość naznaczona jest niewinną krwią, pojawiającą się w „Lamencie” kilkukrotnie. Kochająca matka jest bezsilna:
Twoja główka krzywo wisa, tęć bych ja podparła
Krew po Tobie płynie, tęć bych ja utarła (…).”
To się wciąż dzieje
Siła i ponadczasowość tekstu płynie z tego, że Maryja nie jest tu przede wszystkim Matką Boga, choć przecież ani na moment nią być nie przestaje. Ona jest jedną, jedyną matką, którą spotyka nieszczęście utraty syna. Jedyną i niepowtarzalną, a jednocześnie każdą matką, którą spotyka takie nieszczęście. Można sobie wyobrazić, że mnich, piszący ten tekst, miał przed oczyma całkiem bliskie nieszczęście jakiejś świętokrzyskiej matki, która utraciła syna. Wpisał je w Historię Świętą tak, że dla współczesnych i następnych pokoleń było zapisem okrutnego doświadczenia, które niestety się powtarza. Dzieci za życia matek wciąż giną, wciąż, niestety, są mordowane. Tak jest choćby i dziś – za naszą wschodnią granicą, w wyniku agresji wojsk Putina, giną dzieci matek ukraińskich i rosyjskich. „Lament świętokrzyski” jest prawdopodobnie częścią jakiejś większej, teatralnej całości. Według domniemań badaczy należy do grupy gatunkowej planktów Matki Bożej. Jak pisze ks. Piotr Towarek, plankty to forma teatralna włączona do obrzędów wielkopiątkowych, po adoracji krzyża świętego. Widowisko liturgiczne utrzymane w tym
gatunku polegało na wypowiadanym z lirycznym dramatyzmem monologu Matki Bożej pod krzyżem w towarzystwie Jana Apostoła i niewiast jerozolimskich. Lament mogła matka recytować albo śpiewać. Słowu towarzyszyły bogate, ustalone gesty – opuszczanie, wznoszenie, rozpościeranie rąk, objęcie świętego Jana. Zaraz po wygłoszeniu monologu następowało depositio crucis – obmycie krzyża winem i wodą, a następnie zaniesienie go przez kapłana i kleryków do Bożego Grobu przy akompaniamencie antyfon i śpiewów responsoryjnych. Owinięty w całun, albo przykryty ornatem krzyż układano w pozycji leżącej tak, by nogi Jezusa były skierowane na wschód, po czym grób zamykano i pieczętowano.
Obraz „Ukrzyżowanie” autorstwa Rafaela Santi / źródło: wikipedia.pl
Co jest w archiwach?
Oczywiście plankty, to tylko jeden z gatunków dramatów, które wiążą się z liturgią Wielkiego Tygodnia i Wielkiej Nocy. Z pewnością w średniowiecznym obrzędzie na Świętym Krzyżu również inne były odgrywane. Bogato inscenizowana była zapowiadająca Wielki Tydzień procesja na Niedzielę Palmową (wjazd Chrystusa do Jerozolimy). Teatralizowano Ostatnią Wieczerzę i Mandatum. Z obchodami wielkanocnymi wiązały się obrzędowe dramaty, których tematami było podniesienie krzyża, zstąpienie do piekieł i nawiedzenie grobu. Niestety, ani zapisane świadectwa, ani kopie tekstów widowisk liturgicznych niewątpliwie odgrywanych na Świętym Krzyżu, nie zachowały się. A może czekają na odkrycie w którejś z bibliotek, gdzie zostały rozproszone resztki zbiorów biblioteki klasztoru na Świętym Krzyżu.