Od wybuchu wojny na Ukrainie, z powodu napływu uchodźców, znacznie wzrosła liczba uczestników nabożeństw w cerkwi św. Mikołaja w Kielcach, przy ul. Bodzentyńskiej 46. Odbywają się one w każdą niedzielę, o godz. 10.
Ks. Władysław Tyszuk, proboszcz parafii prawosławnej informuje, że ludzi potrzebujących duchowego wsparcia jest tak wiele, że podczas nabożeństw nie mieszczą się w niewielkiej świątyni.
– Jest z ich strony wielka potrzeba modlitwy. Ci ludzie, dotknięci losem wojny na Ukrainie, teraz znajdują tutaj spokojne miejsce i tworzą swoją drugą ojczyznę. Pomagamy im duchowo, modlitewnie. W pierwszym tygodniu wojny zaczęliśmy intensywne modlitwy o pokój, które trwają do dziś – mówi duchowny.
Ponadto, parafia pomogła również w znalezieniu mieszkań dla 82 osób z dziećmi, uciekających przed wojną. Ks. Władysław Tyszuk wyjaśnia, że nie wszyscy znają język polski, więc wiele osób zwracało się do parafii z prośbą, by im pomóc.
Tysiące potrzebujących duchowego oparcia
Parafia św. Mikołaja liczyła dotąd 20 rodzin. Obecnie w Kielcach i okolicy są tysiące prawosławnych, potrzebujących duchowej opieki – dodaje proboszcz.
– Tylko w hotelach, które dotąd odwiedziłem przebywa ok 600-800 osób. Wiemy, że w hotelach bliżej Końskich jest zarejestrowanych około tysiąca osób, a jeszcze nie liczę osób, które mieszkają w prywatnych domach – wymienia.
Nabożeństwa w parafii prawosławnej w Kielcach odbywają się w każdą niedzielę o godzinie 10, w języku starocerkiewnosłowiańskim.
– To język naszych przodków, świętych Cyryla i Metodego, którzy byli oświecicielami naszych ziem – wyjaśnia ks. Władysław Tyszuk.
Są także modlitwy w ciągu tygodnia, o których proboszcz informuje na bieżąco, ponieważ czasem ze względu na liczne obowiązki, ich terminy się zmieniają.
– Mam wiele posług względem uchodźców, a jestem w parafii jedyną osobą, nie mam tu pomocników. Tymczasem muszę być tam, gdzie mnie potrzebują. Wciąż nie wszędzie, gdzie potrzeba wsparcia udało mi się dotrzeć, jak choćby do Sielpi, gdzie jest zakwaterowanych wielu uchodźców. Oczywiście, nie wszyscy to prawosławni. Ale ludzie są załamani, potrzebują rozmowy, spowiedzi. Są roztrzęsieni swoim losem. Ostatnio jedna z osób, która przybyła do Kielc podzieliła się ze mną tragiczną historią o tym, że podczas ucieczki zagubiła swoje dziecko. Ona jest w rozpaczy, wciąż prowadzi poszukiwania, a my jak możemy, tak się staramy, aby pomóc jej psychicznie i duchowo – opowiada ks. Władysław.
Niewykluczona rozbudowa świątyni lub budowa nowej
W cerkwi przy ul. Bodzentyńskiej mieści się ok 80 osób. Proboszcz przyznaje, że w obliczu obecnych wyzwań, świątynia staje się za mała.
– Były już wcześniej pomysły, aby budować nową świątynię, ale nie było aż takich ogromnych potrzeb, jakie pojawiły się teraz. Myślę, że jeśli te osoby, które wyjechały z Ukrainy i są w Kielcach, zechcą zostać tu na stałe, to będzie potrzebna rozbudowa, albo budowa nowej świątyni – zapowiada.
Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny jest niezależny. Także od Moskwy
Duchowny podkreśla, że jest otwarty dla każdej osoby, która potrzebuje duchowego wsparcia. Zaznacza, że parafia nie jest powiązana z żadnym innym krajem.
– Nasz kościół prawosławny, czyli Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny jest otwarty dla wszystkich. Naszą głową, przedstawicielem cerkwi, jest metropolita Sawa. My podlegamy pod dekanat krakowski, a naszym biskupem jest biskup Atanazy, z siedzibą w Łodzi. Polski Kościół Prawosławny nie jest zależny od innych patriarchatów. Jesteśmy kościołem zamkniętym w swoich granicach państwowych, nie podlegamy nikomu innemu: ani kościołowi moskiewskiemu, ani ukraińskiemu, ani białoruskiemu. Naszą „matką” Kościoła jest Konstantynopol – wyjaśnia duchowny.
W dalszej rozmowie podkreśla, że obecnie nabiera to szczególnego znaczenia, bo wielu uchodźców pyta, do jakiego patriarchatu należy kielecka parafia prawosławna. – Nie ma u nas patriarchatu. Nie obchodzi nas co robi i nakazuje patriarchat moskiewski, co dla wielu uchodźców jest bardzo istotne – dodaje duchowny.
Ks. Władysław Tyszuk dobrze posługuje się językiem ukraińskim i białoruskim. Zna także język rosyjski, ale obecnie stara się go nie używać, ponieważ na nabożeństwa przychodzą ludzie, którzy są dotknięci wojną na Ukrainie.
– Można zauważyć, że nie lubią, gdy ktoś posługuje się językiem rosyjskim – mówi proboszcz. I dodaje: – Przeżywają teraz okropne chwile. To jest bardzo bolesne doświadczenie dla Ukraińców, jak wojna bratobójcza, jak biblijny Kain i Abel – mówi.