– Każdy artysta potrzebuje atencji i uznania. Jeśli tego nie dostaje, gnuśnieje – mówi Janusz Buczkowski. Ostatni fotografik Kieleckiej Szkoły Krajobrazu świętuje 90. urodziny. W ściganiu się z galopującym światem nadal nie ma sobie równych. Właśnie wydał album „W kalejdoskopie życia”. „Janusz, chcemy więcej. Nie zwalniaj! Ad multos annos…” – namawia przyjaciela w przedmowie pisarz Jerzy Daniel.
– W albumie pokazałem 148 archiwalnych fotografii, które opowiadają o człowieku. Pokazują kluczowe etapy jego życia, od narodzin do śmierci. Niektóre są dramatyczne, inne zabawne – mówi Janusz Buczkowski.
Wybitny polski pejzażysta, w najnowszym wydawnictwie, odsłania duszę reportażysty. Jest przechodniem zapisującym na kliszy fotograficznej ulotne chwile przypadkowo spotkanych osób. Udowadnia, że codzienność może zachwycić.
Buczkowski często powtarza, że musi mieć zajęcie, jakieś wyzwanie, cel. Codzienna aktywność, planowanie wystaw, niekończące się kwerendy w domowym archiwum fotograficznym, rozmowy z przyjaciółmi i znajomymi są składnikami życiodajnego eliksiru, bez którego nie potrafi się obejść. Jak wielkie ma pragnienie bycia wśród ludzi udowodnił w czasie pandemii. Gdy seniorzy zamykali się w domach w strachu przed koronawirusem, on w małej salce przy ul. Paderewskiego w Kielcach otworzył „Galerię”. Odwiedzających raczył anegdotą, opowieściami o życiu pełnym przygód, które spisał w kilku tomach swoich książek. Jednak największą z tych przygód – była i jest fotografia.
Góra święta i przeklęta
Bruzdy, 1978 r. / fot. Janusz Buczkowski
Koperta z grubego kartonu zabezpiecza oryginał unikatowej fotografii, na niej widnieje napis: „Czołowa Grupa Kieleckiej Szkoły Krajobrazu, 1983”. Zdjęcie wykonano na Klonówce, górze należącej do wschodniej części Pasma Masłowskiego w Górach Świętokrzyskich. Przedstawia stojących obok siebie, od lewej: Jerzego Kamodę, Wacława Cisłowskiego, Janusza Buczkowskiego, Pawła Pierścińskiego, Tadeusza Jakubika i Jana Spałwana. Sześciu wspaniałych, którym zawdzięczamy powstanie Kieleckiej Szkoły Krajobrazu – oryginalnego kanonu estetycznego w polskiej fotografii. To oni doszukiwali się w rodzimym pejzażu wyjątkowości: powtarzającej się geometrii pól, rytmu zaoranych skib, figur geometrycznych wytworzonych przez naturę i rolników.
W 1963 roku na I Biennale Krajobrazu Polskiego w Warszawie Jan Sunderland, krytyk sztuki i fotograf, ubrał działalność grupy w nazwę – Kielecka Szkoła Krajobrazu. Unikatowy styl i towarzyszący mu system wartości oraz idei społecznej jest dziś rozpoznawalny w Polsce i zagranicą. A początki sięgają roku 1955, kiedy powstał kielecki oddział Polskiego Towarzystwa Fotograficznego.
Jerzy Daniel nazywa Klonówkę „wielce zasłużoną, wręcz kultową, a może nawet świętą górą świętokrzyskich fotografików”. Znajdują się tu pozostałości dawnej grani skalnej, której największy fragment nazywany jest Diabelskim Kamieniem. Było to ulubione miejsce fotografików KSK.
Jak to zwykle bywa, za sukcesem kroczyli malkontenci, którym trudno było zaakceptować nowy nurt. Kpili, że każde zdjęcie wykonane z tego miejsca wpisuje się w kanon Kieleckiej Szkoły Krajobrazu.
– Warszawiacy to mówili o nas tak: wystarczy wspiąć się na Diabelski Kamień, obrócić się z aparatem dookoła i już jest cała Kielecka Szkoła Krajobrazu sfotografowana. Tak nam dogadywali… – śmieje się Janusz Buczkowski.
Jak bardzo mylili się ci warszawscy fotograficy, pokazał czas. Dziś kandydaci stający przed komisją egzaminacyjną do szkół filmowych, od tuzów polskiej fotografii czy filmu słyszą pytania o Kielecką Szkołę Krajobrazu.
– Generalnie to każdy z nas najczęściej chodził fotografować indywidualnie. Lubiliśmy też chodzić parami z aparatami. A w sześciu wybraliśmy się na Klonówkę znacznie później, kiedy nazwa – Kielecka Szkoła Krajobrazu – już się utrwaliła. I wtedy stwierdziliśmy, że powinniśmy mieć wspólne zdjęcie – wspomina chwilę powstania fotografii Janusz Buczkowski.
Z Włocławka do Kielc
Janusz Buczkowski urodził się 30 maja 1932 roku we Włocławku. Gdy w 1956 roku ukończył Szkołę Główną Planowania i Statystyki w Warszawie, otrzymał nakaz pracy w Zakładach Precyzyjnych „Iskra” w Kielcach. Pracował tu jako kierownik Sekcji Finansowej, Sekcji Zbytu oraz Działu Zbytu i Eksportu, a od 1968 do 1988 roku był dyrektorem kieleckiego Biura Zbytu Elementów Maszyn „Elma”.
Pracę w „Iskrze” kończył o 15.00, wracał wprost do hotelowego pokoju, który dzielił z dwoma kolegami. Zainteresowanie fotografią sprawiło, że kupił powiększalnik „Krokus” i znalazł w hotelu ciasne pomieszczenie, w którym urządził ciemnię i pracownię fotograficzną. Zaczął robić zdjęcia w formacie 6×9 lub 10×15, bo na większe nie było warunków.
Pewnego dnia w „Słowie Ludu” wyczytał, że w Wojewódzkim Domu Kultury odbywają się spotkania amatorów fotografii.
– Gdy przyjechałem do Kielc, to umiałem troszkę fotografować, ale nie za wiele. No i poszedłem do WDK na to spotkanie. Tam każdy miał za zadanie pokazać swoją pracę i ta praca była pokazywana kolegom, a następnie każdy się o niej wypowiadał. Przyszła kolej na mnie i kiedy patrzyłem na zdjęcie, ktoś zwrócił się do mnie z pytaniem: Co pan, panie kolego, sądzi o tych plamach i liniach? A ja pomyślałem, czego on chce ode mnie, jakie „plamy”, jakie „linie”?… Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to jest kompozycja i jak to wszystko robić. Przez trzy miesiące się tam nie pokazywałem, wystraszyłem się – wspomina Janusz Buczkowski.
Nie wiedział wówczas, że osoby, które spotkał w Wojewódzkim Domu Kultury, były filarami kieleckiej fotografii: Edmund Massalski, Jan Siudowski, Jerzy Kamoda, Romuald Janion, Józef Kłodawski, Wacław Cisłowski i wiele innych znakomitości.
Niespokojny duch i młody gniewny
Jerzy Kamoda, Wacław Cisłowski, Janusz Buczkowski, Paweł Pierściński, Tadeusz Jakubik, Jan Spałwan. „Na Klonówce”, lipiec 1983 r. / źródło: archiwum domowe Janusza Buczkowskiego
„Niespokojny duch” – jak o sobie mówi Janusz Buczkowski – nie załamał się pierwszym niepowodzeniem. Po krótkim czasie zaangażował się w prace środowiska kieleckich fotografików z takim impetem i pasją, że bardzo szybko stał się jednym z najaktywniejszych działaczy. A gdy po studiach do grupy dołączył Paweł Pierściński, nie było na nich mocnych. „Młody gniewny” – mówi o Pierścińskim Janusz Buczkowski – zaczął forsować nowe oblicze fotografii. Związek szybko się powiększał, jego członkowie odnosili coraz większe sukcesy. Jako okręg zaczęli liczyć się w Polsce.
– Tadeusz Jakubik był z nas najbogatszy, miał aparat z teleobiektywem. Odbieraliśmy chleb dzieciom, żeby kupić takie teleobiektywy. Pierwszy miałem pożyczony na rok z Technikum Ekonomicznego, gdzie prowadziłem koło fotograficzne. Paweł zdobywał dla nas papier fotograficzny. Nie wiem, jak on to robił, dawał go nam w 22 paczkach po 10 sztuk i za to mieliśmy mu oddać 10 naświetlonych. On to do kupy zbierał i wysyłał po całym świecie. Organizował plenery fotograficzne powiązane z Biennale Krajobrazu Polskiego. Dzięki Kieleckiej Szkole Krajobrazu, Biennale się rozszerzało. W latach 70. i 80. wysyłka zdjęć szła na całego. Kraje zachodnie były nimi zachwycone. Te nasze poletka były dla nich zjawiskowe, u siebie tego nie mieli. Rozumiem ten ich zachwyt. Sam, gdy zobaczyłem zdjęcia pól ryżowych, oniemiałem – wspomina.
W tym czasie cała szóstka działaczy KSK była już pełnoprawnymi członkami ZPAF. Niemała w tym zasługa Janusza Buczkowskiego, który mobilizował starszych kolegów. Zorganizował wystawę, na którą zaprosił cały zarząd główny Związku Polskich Artystów Fotografików. Ta wizyta otworzyła im drogę do związku.
Ładą do Francji
W 1981 roku zdjęcia trafiły na międzynarodowy konkurs do Szwajcarii, którego finał połączony z wystawą odbywał się we Francji. Z 11 fotografii z Polski, które zakwalifikowały się na ekspozycję, dziewięć było wykonanych przez fotografików Kieleckiej Szkoły Krajobrazu. Rok później z Paryża przyszło zaproszenie dla dwóch osób na otwarcie wystawy. Na wyjazd zdecydowali się Pierściński i Buczkowski. Koszty dojazdu trzeba było pokryć we własnym zakresie. Stan wojenny nie sprzyjał zagranicznym podróżom. Udało się jednak załatwić formalności i cudem zmagazynować w kanistrach zapas benzyny, która wówczas była w Polsce na talony. Prywatną ładą Buczkowskiego mieli pokonać 1,5 tys. kilometrów. Państwo pozwoliło im kupić po 10 dolarów na głowę i za tę kwotę reprezentować Polskę nad Sekwaną – w Bievre, dzielnicy Paryża, gdzie znajduje się Muzeum Historii Fotografii.
– Ale przecież Polak potrafi… Nocowaliśmy u moich znajomych w Polsce, NRD, Holandii i Francji, wszędzie nas karmiono i dawano prowiant na dalszą podróż – wspomina wyprawę Janusz Buczkowski.
Zdążyli dojechać na wielkie święto fotografików z całego świata. Wielu z nich otrzymało szansę prezentacji swoich prac na kilka godzin, na dwa lub trzy dni. A fotografikom Kieleckiej Szkoły Krajobrazu zaproponowano aż dwa tygodnie.
– Ale jak mieliśmy przetrwać dwa tygodnie w Paryżu za 20 dolarów? Na szczęście na otwarcie wystawy przyszedł znajomy Pawła, Władysław Moskalewicz z Ostrowca Świętokrzyskiego, który znał francuski. Rozmawiając z nim, wspomnieliśmy o naszych kłopotach, a on przekazał to dyrektorowi Fage z paryskiego muzeum. Ależ on się wtedy uśmiał! W głowie mu się nie mieściło, że można mieć taką pustkę w portfelu. Załatwił nam stypendium twórcze i kłopot z pieniędzmi się skończył – wspomina paryską przygodę.
Tych fotograficznych kłopotów i przygód było bez liku: w Japonii, w wielu krajach Europy, ale nie były istotne. Zawsze dla Buczkowskiego na pierwszym miejscu była Kielecczyzna, jej pejzaż i ukochana Puszcza Jodłowa. Wszędzie towarzyszyła mu bezinteresowna przyjaźń kolegów fotografików oraz opiekuńczość i wyrozumiałość żony Elżbiety, największej wielbicielki jego talentu.
Dobra wróżba
Janusz Buczkowski w „Galerii” przy ul. Paderewskiego w Kielcach / fot. Beata Ryń
– W latach 70. w Warszawie udałem się z kolegą na koniaczek. Jak wyszliśmy z restauracji, podeszła do nas Cyganka, chciała powróżyć. Powiedziała wtedy, że będę żył 88 lat. Gdy minęła mi osiemdziesiątka, postanowiłem trzymać się tej wróżby. Gdy ktoś bał się lecieć samolotem, mówiłem: „Leć ze mną, ja mam żyć 88 lat. Nic się nie stanie…”. Muszę przyznać, że ta przepowiednia w jakiś sposób mnie trzymała. A gdy skończyłem 88 lat, znalazłem kolejne odniesienie – przecież mój pradziadek-powstaniec żył lat 90 – zaśmiewa się Janusz Buczkowski.
Otacza go aura humoru i pasji. Jego życie jest piękną opowieścią i niech nigdy się nie kończy.
Urodziny Janusza Buczkowskiego będziemy świętować w Dworku Laszczyków w Kielcach, 30 maja o godz. 17.00.