Opowiadanie Magdaleny Galas-Klusek pt. „Spóźnienie”.
Część 1: pół godziny
Gdybym wiedziała, co zastanę po powrocie do domu, to pewnie nie wsiadałabym do wozu tego starego taksówkarza. Wyczekiwana od miesięcy kolacja z mężem przedłużyła się tylko o pół godziny.
Kiedy masz trójkę dzieci, to wszędzie się spóźniasz. Choćbyś rozpisała plan dnia w najdrobniejszych szczegółach, wstała o 4.00 w nocy, to i tak za każdym rogiem czeka ten stary dziadek z „Powrotu do przyszłości” i pod pozorem przewózki o jedną przecznicę, przenosi cię o kilka godzin do przodu. No i jesteś spóźniona.
Kiedy wróciliśmy po tych dwóch godzinach upojnej beztroski, to niani nie było, a dzieci oglądały jakiś straszny film, jakby nigdy nic.
– Gdzie pani Marysia? – zapytałam, obiegając wnętrze moim dokładnym skanerem w oczach.
– Nie żyje – powiedziała bez emocji 10-letnia Roxi, zwana średnią z naszej hałastry.
– Jasne. Zjedliście kolację? Umyliście zęby? – pytał rutynowo Paweł, zaglądając do kolejnych pomieszczeń. – Wyprowadziliście psa, odrobiliście lekcje?
– Mówiłam, żeby jej nie ufać. Co trzeba mieć w głowie, żeby zostawić małe dzieci i sobie po prostu pójść – emocjonowałam się, już mocno głodna po zbyt długiej podróży taksówką.
– Jest młoda, ale ma wszystkie kwalifikacje. Nie sądziłem, że zrobi taki numer po tylu miesiącach – tłumaczył się Paweł.
– To Anita – kontynuowała Roxi, mieląc w ustach jakieś chrupki, czy orzeszki.
– Dziękuję kochanie, że jesteś zawsze z nami bardzo szczera. Ale czy ktoś może mi wytłumaczyć, co tu się wydarzyło – wycedziłam, jakbym parła każde słowo z ust w potwornych skurczach.
– Mieliście być pół godziny temu – powiedział Bartek, najmłodszy z trójcy.
Jak zwykle w takiej sytuacji z pomocą przychodziły media społecznościowe, tik-toki i instagramy, w których nasze dzieci chętnie publikowały wszystko, co robiły w każdej godzinie swojego życia. Odpaliłam konto Anity, naszej zbuntowanej 14-latki. Pomiędzy zdjęciami dziubków i gołych brzuchów pojawił się nowy film. A na nim zobaczyłam Anitę, która ciągnie za nogi człowieka i potem upycha go do bagażnika taksówki. To mogła być pani Marysia… Na film dodany był jakiś komiksowy filtr z horroru i wyskakujące dymki: „Bang, bang”.
Przez myśl przebiegło mi tylko, czy ja naprawdę wychowałam potwora?
Część 2: trzy sekundy
Może to wina tej wielkiej dyskotekowej kuli, która zawisła nad studniówkową salą, a może po prostu miała takie fluoroscencyjne piegi, że nie mogłem z niej spuścić wzroku. Na tej zabawie miałem być tylko na chwilę jako partner kuzynki, jednak ta szybko zniknęła z koleżankami w łazience. A ja zostałem sam na sali pełnej tegorocznych maturzystów, podjaranych ukrywaniem flaszek z wódką pod stołem.
Annuszka wyglądała na tej sali jak dzikie zwierzę – z tą burzą loków i zielonym spojrzeniem. Siedziała pod ścianą i popijała Pepsi z plastikowego kubeczka, jakby czaiła się do skoku. Postanowiłem wykonać pierwszy ruch i zapobiec pożarciu niewinnych nastolatków.
– Twoje piegi się świecą – zagadałem.
Annuszka powoli spojrzała na mnie i wydęła usta, jakbym ją śmiertelnie obraził.
– A twoja matka wie, że ćpiesz? – zapytała wreszcie.
– Byłaby zachwycona – uśmiechnąłem się.
Wtedy już wiedziałem, że będzie moją żoną.
Niecałe pół roku później, kilka dni przed maturą, ktoś wrzucił do sieci zdjęcie silnika wystrzelonego na 20 metrów od zmiażdżonego samochodu z podpisem, że tatuś będzie wkurzony za rozwalonego mercedesa. Godzinę później znajomy ze szpitala napisał mi sms, że Annuszka leży na oddziale po wypadku i boi się wzywać rodziców.
Ucieszyłem się, że boi się wzywać rodziców, bo to znaczyło, że żyje i kontaktuje. Poleciałem do szpitala. Kolega powiedział, że przeżyła tylko dlatego, że na kilka sekund schyliła się po dokumenty na podłogę. Te trzy sekundy wystarczyły, żeby przeżyć w zgniecionej puszce karoserii.
Część 3: 14 lat
Może za mało czasu poświęcaliśmy dzieciom. Paweł pracował jako dźwiękowiec na planach filmowych, nagrywał skrzypienie drzew podczas wichur, odgłosy kroków, klaksony taksówek. Wszystko to, co sprawiało, że widzowie czuli się, jakby byli w lesie czy na środku Alei Jerozolimskich. Starał się zawsze wracać jak najszybciej do domu i jak najwięcej spędzać czasu z dziećmi. Ale wiadomo, jak wygląda praca na planie, podobnie jak w budowlance – 10 godzin to minimum.
Mnie też się udało. Po depresji poporodowej nagrałam singiel. W pierwszym miesiącu miał milion wyświetleń, więc odezwali się do mnie producenci z całego świata. Nakręciliśmy teledysk w Hiszpanii. Były palmy, mozaikowe marmury zamiast kostki brukowej na deptaku nad morzem. To był pierwszy i ostatni wyjazd, na którym Anita była ze mną. W przerwach zdjęciowych ją karmiłam. Miała jakieś trzy miesiące. Gdy później przez tydzień nagrywałam płytę, to zostawała już z moją mamą, albo nianią.
Tak sobie rosła sama, a ja z doskoku – wchodziłam cała na biało jako matka z tortem na urodziny, albo biletami do kina. Po raz pierwszy spóźniłam się na Anity pasowanie na przedszkolaka. To było wtedy, gdy okazało się, że jestem w kolejnej ciąży. Potem spóźniłam się na Dzień Matki w drugiej klasie… Potem było kilka kolejnych razów…
– Musimy wyjaśnić, co oni właściwie zrobili z tą nianią – wyrwał mnie z zamyślenia Paweł.
– Jak zamierzasz z nimi o tym porozmawiać?
– Może tak jak było w tej książce o komunikacji bez przemocy.
– Nosz… – cisnęły mi się na usta najgorsze przekleństwa. – To trochę za późno… Komunikacja bez przemocy, też wymyśliłeś…
– Może zrobimy tak, że ja będę dobrym policjantem, a ty złym – zasugerował.
– No, to jak zwykle – dodałam.
Wstępnie mieliśmy przygotowany plan działania i scenariusz rozmowy z własnymi dziećmi, które mogły się okazać psychopatami zdolnymi do wszystkiego. Chociaż trudno nam było w to uwierzyć i traktowaliśmy całą sytuację raczej jak grę planszową, albo jakiegoś RPG-a. Wyszliśmy z naszej sypialni w bojowym nastawieniu. Moja brokatowa sukienka, w której wybrałam się na kolację, straciła swój blask i opinała mi uda jak łuski zdechłej ryby. Cała byłam oklapnięta i gotowa samodzielnie się wypatroszyć, żeby tylko przenieść się do czasu, nie wiem… może studniówki. Oblać Pawła colą i nigdy tu nie być.
– Cyk – wyłączyłam telewizor.
– Ejjjj, nooo… – dzieci chóralnie zaprotestowały.
– Słuchajcie, zauważyliśmy na Tik-Toku Anity film, który nas zaniepokoił – zaczął książkowo Paweł.
– Zastanawiamy się, dlaczego zaciągnęliście nianię do bagażnika taksówki, jak jakaś mała mafia.
– Hehehe – zaśmiał się Bartek. – Mafia – powtórzył głupawo, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy w bólach urodziłam człowieka czy Obcego. Jak w tej scenie, kiedy Sigourney Weaver wali wyrośniętego Obcego metalowym ramieniem. A wszędzie dookoła leci ślina i posoka.
Anita przewracała oczami i była nadąsana jak zawsze, gdy prosimy ją, żeby wykonała jakieś swoje obowiązki domowe, czy to wyjęcie ze zmywarki, czy posprzątanie łóżka.
– Ale dramatyzujecie – powiedziała wreszcie i odpaliła Tik-Toka, żeby sprawdzić, czy faktycznie dramatyzujemy. – Przecież sami mnie namawialiście do tego.
Część 4: 16 lat
Annuszka zawsze mnie przewyższała inteligencją i klasą, a jednocześnie mogłem przy niej robić najgłupsze rzeczy, jak z młodszym bratem. Przy niej znowu miałem 10 lat i czołgałem się pod liśćmi łopianu, z nią szukałem skarbu przy płocie, a stróża nocnego nazywaliśmy agentem specjalnym. Pan Mietek ze swoim sumiastym wąsem i śniętym od nocnych dyżurów wzrokiem nawet nie podejrzewał, jak ważną rolę odgrywa w wyobraźni młodych ludzi.
Kiedy rodziły się dzieci, to nasza ekipa poszukiwaczy skarbu się po prostu powiększała.
Potem dowiedziałem się, że jestem nieodpowiedzialnym ojcem i nie powinienem pozwalać czołgać się dziecku w błocie, bo jest tam miliard bakterii. Nie powinienem też pozwalać kopać im pod płotem, bo mogły tam narobić koty i zarazić dzieci toksoplazmozą. Nie powinienem puszczać dziecka na rowerze przy ruchliwej drodze, czy pozwalać jechać do sklepu 300 metrów od domu.
Powinienem natomiast dziecku obierać szynkę ze skórek do 30. roku życia i prać majty do czterdziestki. Pytanie – czy taki 30-latek sam nie podniósłby ręki na swojego ojca, żeby tylko odzyskać godność i samodzielność – pozostaje na razie bez odpowiedzi. Może za bardzo te dzieci niańczyliśmy i po prostu postanowiły odzyskać wolność 16 lat wcześniej. Nie mogło jednak obyć się bez ofiary.
Część 5: wieczność
Kiedy nauczycielka Anity wezwała mnie na dywanik, za pogryzienie kolegi do krwi, to pomyślałam, że moje dziecko nie jest częścią mnie. Jednocześnie czułam, że uosabia wszystko to, co czuję, a czego nigdy nie wyraziłam otwarcie. Chętnie sama bym ugryzła do krwi nauczycielkę za to, że oskarża moje dziecko.
Kiedy innym razem karmiła koty sąsiada przez siatkę, to myślałam, że nie dorosłam do jej poziomu, bo w naszej rodzinie koty topiło się w rzece, a to dziecko jest odrodzeniem ludzkości i istotą wręcz anielską. Ale nie częścią mnie.
– Ile to trwało? – zapytałam, pokazując na filmik.
– Całe przygotowania i realizacja to tak ze dwie godziny – powiedział Bartek.
– Nakłaniałem cię do kręcenia filmów, jasne, ale nie do przemocy – mówił najspokojniej w świecie Paweł.
Podziwiałam ten jego spokój buddyjskich mnichów. Nigdy nie krzyczał, nie podnosił ręki. Był czystym spokojem.
– Bardzo nie protestowała – zaśmiał się Bartek. – Wypiła herbatkę i już.
– Co proszę? Otruliście nianię?
Zaśmiali się, jakbyśmy tu sobie żarciki opowiadali. A może to był nerwowy śmiech, taki przy którym trzaska się zębami? Nie miałam pewności. To był krótki wybuch śmiechu.
– No coś ty, tato. Skąd mielibyśmy wziąć truciznę? – zapytał racjonalnie Bartek.
– Może na myszy – podpowiedziałam wspaniałomyślnie.
Wszyscy w milczeniu zawiesili wzrok na mnie na kilka ładnych sekund, a może minut, albo i na wieczność.
Część 6: dwie godziny
– Trzeba będzie to jakoś ukryć. Przecież musimy chronić dzieci. To, że zabiły średnio rozgarniętą nianię, to się może zdarzyć.
– Jak się może zdarzyć? – zapytała płaczliwie Annuszka podczas naszej tajnej narady w sypialni.
– Nie poślemy przecież dzieci do więzienia – nie ustępowałem.
– Najwyżej wezmę to na siebie – moja piękna żona z rudymi piegami na policzkach wyprostowała się. – One mają przed sobą całe życie, a ja już najlepsze wykonałam.
– Zacznijmy od tego, że nie ma ciała. A nie da się nic udowodnić bez zwłok – stwierdziłem.
– Ale przecież ten taksówkarz znajdzie zwłoki w swoim bagażniku i wezwie policję.
– Jeżeli zwłoki są w jego bagażniku, to on będzie głównym podejrzanym.
Przeszliśmy z powrotem do salonu, gdzie dzieci znudzone do granic możliwości nawijały gumę do żucia na palce.
– Gdzie jest ciało niani? – zapytałem delikatnie.
– Nie rozumiem, co masz na myśli – powiedziała Anita.
– Zaciągnęliście ją do bagażnika jakiejś taksówki i co dalej?
– Jak to co, wyszła.
Część 7: cztery godziny
Nic się nie kleiło. Po godzinie wspólnego ustalania, jak doszło do zbrodni, dlaczego i co stało się z ciałem, nie posunęliśmy się w naszym śledztwie nawet o krok.
– Przecież ten film nagrany był wczoraj – powiedziała Anita.
– Wczoraj ją zabiliście? To niemożliwe, dziś rozmawiałam z nią przez telefon. Co chcecie ukryć?!
Nasza rozmowa mogłaby trwać jeszcze z kilka godzin, gdyby nie to, że ktoś zadzwonił do drzwi.
Ding dong.
Oczywiście spojrzeliśmy na siebie i widziałam w oczach Pawła, że myśli dokładnie to, co ja. To mógł być taksówkarz, albo prokurator, albo policjant.
Obiegłam wzrokiem pokój, wysyczałam Anicie do ucha, żeby usunęła film z Tik-Toka, poprawiłam poduszki na kanapie. Sprawdziłam czy pod łóżkiem i w szafie na pewno nie leżą zwłoki. Wygładziłam na sobie sukienkę, żeby ożywić martwe łuski ryby i jakby nigdy nic z miną niewiniątka stanęłam przed drzwiami. I wtedy przypomniałam sobie, że przecież wszystko muszę wziąć na siebie.
Myślałam tylko o tym, że moje małe dzieci nie mogą być winne. Wróciłam więc jeszcze do przedpokoju, pomalowałam nierówno usta, żeby na mnie padły pierwsze podejrzenia. Matka wariatka-artystka może być niezrównoważona, zrozumieją to w sądzie, może dadzą mniejszy wyrok. Dzieci zostaną z ojcem, on je utrzyma. Może przejdą jakąś terapię i nigdy więcej nie dopuszczą się zbrodni. Za dużo grały w gry komputerowe, niezbędny będzie odwyk.
Ding dong. Rozbrzmiało po raz drugi.
Nacisnęłam klamkę i drzwi otworzyły się w spowolnionym tempie. Całe życie przebiegło mi przed oczami między futryną a futryną. I wtedy ją zobaczyłam.
– Dzień dobry. Przepraszam, że się spóźniłam, ale nie mogłam być o 18.00, bo mamę odwoziłam do szpitala.
To była Pani Marysia we własnej żywej osobie.
– To pani… żyje…? – zapytałam niepewnie.
– No wie pani, spóźniłam się cztery godziny, ale bez przesady – powiedziała oburzona.
– Dlaczego pani nie zadzwoniła? – zapytałam. – Zdążyliśmy już wrócić z kolacji.
– Dzwoniłam, ale pani nie odpowiadała – stwierdziła niania.
Spojrzałam na komórkę. Faktycznie była wyciszona.
– A co miał znaczyć ten film Anity? Jak mogła pani dać się tak wytarmosić? – zapytałam zdezorientowana.
– Przecież miała to zrobić na ten kurs filmowy. Odegraliśmy kryminalną scenkę. No, ale skoro już po kolacji, to ja sobie pójdę.
No i poszła pani Marysia, a my staliśmy bez słowa i patrzyliśmy, jak dzieci ukradkiem włączają telewizor.
Zdjęcia: Magdalena Galas-Klusek – Radio Kielce