Maj to dla wyznawców wiary katolickiej miesiąc poświęcony matce Chrystusa Maryi. Codziennie w kościołach, czy przy kapliczkach odbywają się nabożeństwa majowe.
Jednak przydrożne kapliczki, których nie brakuje w regionie świętokrzyskim, poza miejscem kultu religijnego, to także często obiekty o dużym znaczeniu historycznym oraz kryjące różne tajemnice. Jedna z nich znajduje się m.in. w Tychowie w gminie Mirzec.
Napis na postumencie głosi, że postawiono go na chwałę Boga, a fundatorami byli Maryjanna Niewczas wraz synem Filipem za duszę śp. Wojciecha Niewczasa i data 1859. Napis ma przywoływać historię, która mówi, że właśnie tu doszło przed laty do wypadku, w którym miał spaść z konia i zginąć na miejscu dziedzic Tychowa.
Miejscowa ludność jednak przypomina dwie legendy związane z tym miejscem. Jedna mówi o ukrytych skarbach pilnowanych przez tajemniczą postać lub groźnego psa. Inna o tym, że kapliczka stała się schronieniem dla mieszkańców Radomia uciekających przed hitlerowcami opowiada Aneta Marciniak, przewodniczka świętokrzyska.
– Ledwie w Tychowie zwieziono zboże, ledwie zaczęto zaczyn pod chleb, gdy do domów zupełnie znienacka (niczym zima w maju) wpadła wieść, że wojna idzie. Że Niemcy przekroczyli granicę i na Warszawę zbrojnie idą. Jeszcze nigdy tychowska ziemia nie widziała takich tłumów. Szli ludziska z całym dobytkiem, dziecka płakały, konie rżały, a kapliczka w szczerym polu usłyszała łzawych próśb setki, o ile nie tysiące. I stało się, że jedna z grup – uciekinierzy z Radomia to bodajże byli – zatrzymali się przed kapliczką i postanowili zostać tu przenocować. Zapadała noc, mroźna, pełna melancholii, niepewności dnia następnego. Wyłaniający się zza chmur księżyc oświetlił leżących, zatańczył w pół zamarzniętej kałuży i leciuchno zarysował barczystą postać mężczyzny ledwo widoczną w cieniu drzew. Przemknął on ku kapliczce, wspiął się na skarpę i zniknął we wnętrzu malutkiego Bożego Domku. Gdy brzask słońca wdarł się pod powieki śpiących, ci zerwali się i ruszyli w dalszą drogę. Malutka kapliczka żegnała ich boskim słowem, obiecując jednocześnie, że dochowa powierzonej jej tajemnicy.
Mijały lata. O wojnie zapominano, zboża porosły skrwawione pola, ciężkie chwile jeno czasem budziły tę, czy tamtą strzechę. Coraz rzadziej krążyły wojenne historie, ale wśród tychże jedna zapisała się szczególnie i to ona krążyła od pieca do pieca – o skarbie wielkim, którego mury kapliczki strzec miały. Kto i skąd takie wieści miał, tego nie sposób było dociec. Niemniej jednak wielu uwierzyło, że tak właśnie jest. Powiadało się, że strzec kapliczki miał ogromny pies, który pojawiał się nocą zawsze wtedy, gdy pod jej osłoną śmiałkowie próbowali się dostać do bogactw.
Razu jednego, jedni tacy balowicze, wracający z mirzeckiej remizy, mieli go widzieć na własne oczy. Podobno pianę toczył i iście piekielny był. Czy to jednak prawda, czy też gorzałka zamroczyła grupkę wesołków – tego nie wiadomo. Na korzyść psa przemawia Kaziuk, parobek, który służył w Tychowie i we wszystko wierzył. Poszedł więc razu pewnego pod kapliczkę i przytulił do topoli obok rosnącej. Gdy koło północy psa owego ujrzał zamarł i półgłosem wyszeptał – Na psa urok, krzywdy mi nie uczynisz… – jeszcze nie skończył mówić, gdy drzwi kapliczki się uchyliły i ktoś z wnętrza wyszedł. Kaziuk bez trudu rysy twarzy zobaczył. Nie był to jednak nikt znajomy, uznał jednak prawidłowo, że człowiek to z krwi i kości, a nie duch żaden. Odwagi nabrał i zapytał, czego tenże po nocy tu szuka.
Człowiek z kapliczki popatrzył na Kaziuka i powiedział – Idź w swą drogę człowieku. Ja ci nie wróg – powiedział i skierował się w stronę lasu, w ślad za nim ruszył pies. Kaziuk przeżegnał się i rano gospodarzowi wszystko powiedział. Poszli i zobaczyli odsuniętą kolumienkę, a pod nią dół głęboki. Doszli zatem do wniosku, że skarb tu był, ale jego prawowity właściciel po niego wrócił. – I dobrze się stało – orzekli. – Cudze to było, nie nasze, niechaj innym służy i naszych nie kusi.
Wstawiono do kapliczki zamek, księdza powiadomiono i nikt już więcej niepowołany do kapliczki nie wszedł – opowiada Aneta Marciniak.
Biała kapliczka ustawiona jest w szczerym polu przy drodze wiodącej do Mirca. Może przy okazji majówki warto ją odwiedzić.