Uczestnicy Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego im. Komandora Wiktora Węgrzyna w tym roku już po raz 22. wyruszą w trasę. Mimo trwającej wojny na Ukrainie nie rezygnują z tradycyjnego rajdu na Kresy, gdzie od czasów wojny spoczywają Polacy zamordowani przez Sowietów.
Zaczęło się 21 lat temu
W tym roku wiceprezesem stowarzyszenia organizującego Rajd Katyński został Grzegorz Gajewski, który na co dzień pełni funkcję burmistrza Opatowa. Jak mówi, nie sposób pominąć w tej opowieści Wiktora Węgrzyna, pomysłodawcy i założyciela rajdu, który wiele przeszedł, aby inicjatywę wcielić w życie. A zaczęło się w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy wyemigrował z powodu działalności opozycyjnej do Stanów Zjednoczonych, do Chicago. Nawiązał kontakt ze środowiskami kombatanckimi żołnierzy Andersa i Armii Krajowej. Tam wiele mówiło się o ludobójstwie w Katyniu, a wówczas w Polsce był to temat właściwie nieznany. Wspólnie z polonią patriotyczną w Chicago organizował pomoc dla ukrywających się działaczy opozycyjnych m.in. dla Kornela Morawieckiego. Wiktor Węgrzyn do Polski wrócił w 2000 roku. Na swojej drodze spotkał ks. Zdzisława Peszkowskiego, ocalałego więźnia obozu w Kozielsku. Rozpoczęli współpracę na rzecz pielęgnowania pamięci o pomordowanych w czasie wojny na Kresach. Wiktor Węgrzyn, jako miłośnik motocykli, zapowiedział, że do Katynia co roku będą przyjeżdżać polscy motocykliści, aby oddawać hołd rodakom. I tak się stało.
Rajd coraz bardziej popularny
Pierwsza wyprawa miała miejsce w 2001 roku. Wówczas na Wschód pojechała garstka motocyklistów z inicjatorem na czele. Jednak z roku na rok idea zaczęła się szerzyć. Dotychczas w rajdzie wzięło udział ponad tysiąc osób. Niektórzy byli raz, niektórzy jeżdżą co roku. Jednak większość osób decyduje się na kolejne podróże na Kresy, mimo wielu niewygód. Grzegorz Gajewski mówi, że sam wybrał się po raz pierwszy w 2016 roku. Zawsze chciał zobaczyć miejsca, które opisane są w „Ogniem i mieczem”, „Panu Wołodyjowskim”. A po obejrzeniu filmu „Katyń” Andrzeja Wajdy zapragnął podróży do Katynia. Jednak samotna wyprawa nie wchodziła w grę, ponieważ Rosja jawiła mu się zawsze jako niebezpieczny kraj, podobnie Ukraina. Dlatego uznał, że Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński jest dla niego, choć wtedy nie miał jeszcze motocykla, a jedynie prawo jazdy kategorii A. Pierwszy wyjazd był bardzo trudny dla niepraktykującego kierowcy jednośladu, gdyż do przejechania było kilka tysięcy kilometrów. W 2017 roku zabrał ze sobą żonę Elżbietę, potem pojechał w 2019 i 2021 roku.
Rajd dla prawdziwych twardzieli i… twardzielek
Wyjazd trwa zwykle dwa tygodnie, a niekiedy nawet trzy. Kierunek to zwykle Wschód, dlatego należy spodziewać się, że lekko nie będzie, przede wszystkim pod kątem infrastruktury drogowej, ale są też inne trudności. Do niewielkiego bagażnika należy zabrać to, co najpotrzebniejsze: ubrania, żywność, śpiwory i namiot. Z Grzegorzem Gajewskim w podróż wybiera się również żona Elżbieta, która również złapała bakcyla motocyklowego. Z roku na rok coraz sprawniej pakuje kosmetyczkę, w której jest coraz mniej zbędnych rzeczy. Podróż we dwoje jest trudna, ale nie niemożliwa. W czasie rajdu nie ma mowy o noclegach w hotelach czy pensjonatach z dostępem do prysznica i bieżącej wody, ciepłego obiadu, kolacji czy śniadania. Podróż ma charakter niemal survivalowy, ponieważ rajdowcy na czas wyjazdu właściwie rezygnują z jakichkolwiek wygód, zwykle śpią w namiotach na łąkach, nie mają dostępu do prądu. Taki przystanek organizowany jest zwykle w Hucie Pieniackiej na Wołyniu, gdzie motocykliści oddają hołd Polakom pomordowanym przez banderowców. Dziś w miejscu bogatej wsi pozostały jedynie fundamenty kościoła. Wokół są zarośnięte łąki, które trzeba przed rozłożeniem namiotów samodzielnie udeptać, aby zrobić miejsce na biwak. Poranki zaczynają się około godziny czwartej lub piątej rano. Codziennie do przejechania jest nawet 500 kilometrów.
Jak dodaje Grzegorz Gajewski, podróż w miejsca pamięci jest także formą rekolekcji duchowych. Rajdowcy uczestniczą w mszach świętych, które są odprawiane codziennie w przeróżnych miejscach. Czasami są to kościoły, zdarza się często, że eucharystia sprawowana jest w miejscach pamięci. Z rajdem jeździ dwóch kapelanów oraz kilku innych duchownych, aby ten punkt rajdu w postaci modlitwy został codziennie spełniony.
Odwiedzają nie tylko miejsca kaźni
Najważniejsze punkty, które rajd ma na swojej mapie to miejsca mordu na Polakach, gdzie obecnie znajdują się cmentarze – Katyń, Piatichatki pod Charkowem, Bykownia pod Kijowem i Miednoje. Odwiedzane są też miejsca, gdzie Polacy byli więzieni – Kozielsk, Starobielsk czy Ostaszków. Ponadto po drodze zatrzymują się w innych miejscach pamięci, by złożyć tam biało-czerwone wieńce i zapalić znicze.
Rajdowcy odwiedzają także Polaków mieszkających na Wschodzie: na Białorusi czy Ukrainie, których sytuacja życiowa nie jest najlepsza. Jak mówi Grzegorz Gajewski, Polacy czekają na przyjazd uczestników rajdu, szczególnie na Białorusi, gdzie oznaki polskości są tępione. Spotkania i pomoc materialna to bardzo ważne cele tego wyjazdu. Ale też wsparcie duchowe Polaków, którzy żyją na tamtych ziemiach z dziada pradziada, mają tam rodziny, kościoły, cmentarze, ale w wyniku powojennego przesuniecia granic żyją w systemie totalitarnym, w bardzo złych warunkach materialnych. Członkowie Rajdu Katyńskiego wysyłają dary cały rok. W tym roku, od wybuchu wojny na Ukrainie, do mieszkających tam Polaków pojechało już ponad sześćdziesiąt transportów. Wspierane są też siostry zakonne, które prowadzą dla Polaków i ukraińskich dzieci różne ośrodki: domy samotnej matki, domy dziecka czy świetlice.
Nie tylko Rajd Katyński
Pierwsza motocyklowa podróż na Wschód spowodowała, że Grzegorz i Elżbieta Gajewscy zaczęli wyjeżdżać w inne rejony Europy związane z wojennymi losami Polaków. Była to Grecja, ale też dwukrotnie odwiedzili Monte Cassino śladem żołnierzy generała Władysława Andersa, którzy pochowani są na czterech różnych cmentarzach. W Bolonii żona burmistrza odnalazła ślad po bracie swojego dziadka, który walczył w armii. Do tej pory nikt z rodziny nie wiedział, co się z nim stało i gdzie spoczywa. Dzięki wyszukiwarce grobów udało się znaleźć miejsce spoczynku. To odkrycie było bardzo ważne, wywołało w rodzinie wiele emocji. Grzegorz Gajewski podkreśla, że na tym polega sens takich podróży.
Wojna na Ukrainie nie zatrzyma rajdu
W tym roku, w czasie 16 dni, motocykliści planują przejechać około 4 tys. kilometrów. Wyjątkowo zaplanowano dwie trasy. Pierwsza obejmuje przejazd z Warszawy sprzed Grobu Nieznanego Żołnierza do Troków, Wilna (Ponary), Rygi, Tallina, Tartu (Dorpat), Katynia, Smoleńska, Dyneburga, Mińska (Kuropaty) i Drohiczyna. Z uwagi na trudną sytuację polityczną w Białorusi i Rosji zaplanowano także trasę alternatywną, która prowadzi z Warszawy do Wiednia (Kahlenberg), Budapesztu, Transalpiny, Bukaresztu, Warny, Kiszyniowa, Bukowiny, Lwowa i Drohiczyna. Grzegorz Gajewski podkreśla, że wjeżdżając teraz na teren Ukrainy, chcą pokazać swoje wsparcie dla walki Ukraińców, bo tego w tym momencie ukraiński naród potrzebuje. Ale też będzie to okazja do dostarczenia pomocy humanitarnej.
Zbrodnia katyńska dotknęła każdego z nas
To, co wydarzyło się wiosną 1940 roku w Katyniu, Miednoje i Charkowie w Polsce określamy mianem ludobójstwa. Od strzału w tył głowy zginęło wówczas co najmniej 22 tys. osób, w tym ponad 10 tys. oficerów Wojska Polskiego i Policji Państwowej. 11 proc. tej liczby stanowią mieszkańcy dawnego województwa kieleckiego. Byli to nauczyciele, urzędnicy, przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, a nawet farmaceuci. Jedną z osób, które zginęły od strzału w tył głowy był pińczowski aptekarz Władysław Błaszczakiewicz, absolwent Uniwersytetu w Charkowie, magister farmacji. Po wybuchu wojny i agresji sowieckiej trafił do niewoli i został zamordowany przez NKWD. Pozostawił żonę i dziecko. W kwietniu 1943 roku jego ciało zostało ekshumowane.
W Ostrowcu Świętokrzyskim przy kościele Najświętszego Serca Jezusowego znajdują się tablice z nazwiskami kilkudziesięciu mieszkańców, którzy także zginęli w 1940 roku z rąk Sowietów.
Patrycja Zatorska-Milewska z kieleckiego oddziału IPN podkreśla, że przez pół wieku władze ZSRR nie przyznawały się do dokonania zbrodni na polskich oficerach, twierdząc, że dokonali jej Niemcy. Dopiero w 1990 roku uznali swoją odpowiedzialność za mord, dwa lata później przekazali stronie polskiej kopie dokumentów dotyczące zbrodni. Wszczęte zostało też w Rosji śledztwo, które trwało do 2005 roku. Jednak uznano, że zbrodnia popełniona na polskich oficerach nie była ludobójstwem, a jedynie zwykłym przestępstwem, które zdaniem Rosjan już się przedawniło. W związku z tym żaden ze sprawców nie poniósł kary.
Zdaniem przedstawicielki IPN podtrzymywanie pamięci o zbrodni katyńskiej i jej ofiarach to nasza powinność. Musimy o tym mówić, aby to zdarzenie było pamiętane, ale też usłyszane przez Europę i świat. Tylko wtedy będzie mogło być przestrogą dla innych narodów. Jest to ważne zwłaszcza dzisiaj, gdy jesteśmy świadkami ludobójstwa na Ukrainie.