Od 86 lat są cichymi strażnikami Świętego Krzyża. Głośno zrobiło się wokół nich w całej Polsce w związku z przywróceniem klasztorowi zabudowań, które zajmował park narodowy. Czy są powody do obaw?
Oblaci pojawili się na Świętym Krzyżu w 1936 roku. Przybyli do historycznego miejsca, w którym od średniowiecznych czasów, aż do XIX wieku gospodarzami byli benedyktyni. Sprawowali oni pieczę nad świętym miejscem, przyczynili się też do rozwoju gospodarczego ziem wokół klasztoru. Z racji sprowadzenia na Łysą Górę relikwii drzewa krzyża świętego tutejsze sanktuarium zyskało na wieki pierwszorzędną rolę, którą potwierdzały wizyty władców, w tym ta najsłynniejsza – króla Władysława Jagiełły z rycerstwem, w drodze ku zwycięstwu pod Grunwaldem.
Święty Krzyż, dzięki uczonym mnichom i bogatemu księgozbiorowi, pełnił istotną rolę w rozwoju edukacji i kultury na ziemiach polskich. Nie omijały go też liczne grabieże i napaści, z których za każdym razem w wolnej Polsce, podnosił się. Zabójczy cios nastąpił dopiero w czasach zaborów, w latach 1818-1819. Święty Krzyż był wtedy na terenie Królestwa Polskiego – przypomnijmy – powstałego na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego tworu administracyjnego połączonego unią personalną z Rosją, a więc mającego za króla cara Rosji. Doszło wtedy do kasaty opactwa na Świętym Krzyżu, a po nim rozparcelowania i rozgrabienia jego majątku.
Sanktuarium na Świętym Krzyżu wciąż trwało, jednak w dużej części utraciło swoje zaplecze duchowe. Rozpierzchł się księgozbiór, a zabudowania klasztorne służyły najpierw jako dom poprawczy dla księży, a następnie – podczas zaborów i po nich, już w wolnej Polsce, jako ciężkie więzienie. Sytuacja zmieniła się częściowo w latach 30., gdy przybyli tu oblaci. Oddano im tylko część zabudowań klasztornych – resztę nadal zajmowało więzienie.
Oblaci od tej pory stali się strażnikami Świętego Krzyża i jego dziedzictwa zbudowanego przez benedyktynów oraz wiernych. Powojenne czasy nie doprowadziły do przywrócenia stanu sprzed kasaty. Więzienie zostało zlikwidowane, jednak jego zabudowania przypadły w udziale Świętokrzyskiemu Parkowi Narodowemu, który utworzył tu swoją siedzibę i urządził wystawę poświęconą otaczającej, unikatowej przyrodzie.
Nawiązanie do dawnej świetności Świętego Krzyża jest zadaniem, które jego obecni gospodarze traktują bardzo poważnie. Chcą, aby to miejsce promieniowało swoją duchową siłą na całą Polskę. Służy temu przede wszystkim działalność duszpasterska wokół sanktuarium relikwii drzewa krzyża świętego, ale też przypominanie minionej historii i organizowanie działalności intelektualnej oraz kulturalnej inspirowanej miejscem tak ważnym w historii kraju i regionu.
Na odtworzenie, w możliwym dziś i w dużej części symbolicznym kształcie, czeka unikatowa biblioteka, potrzebne jest miejsce spotkań, do którego mogliby przybywać uczeni i wszyscy zainteresowani dawnymi dziejami i przyszłością naszej ziemi. Święty Krzyż winien też być nowoczesnym, żywym muzeum, które przypomina nasze korzenie i pozwala zachować tożsamość. Wszystkie te cele w żaden sposób nie zagrażają unikatowej przyrodzie, wśród której stoi klasztor.
Nawet jeśli ktoś uznaje, że mnisi nie potrzebują wygód i przystoi im życie w ascezie, winien przyznać, że potrzebują miejsca, by rozwijać działalność, której się podjęli.
Zarzuty stawiane duchownym oraz urzędnikom, którzy podjęli działania, by z powrotem scalić klasztorny kompleks na Świętym Krzyżu, są znane opinii i ogólnie dostępne w przestrzeni publicznej.
Czy uzasadnione są podejrzenia, że oblaci chcą zbudować tu hotel i sprowadzać setki tysięcy pielgrzymów, którzy stratują park, zaśmiecą ścieżki i wypłoszą zwierzynę? Ta obawa ma takie same podstawy jak każda myśl, którą podsunie bujna wyobraźnia. Hotelu nie planują, co deklarowali wielokrotnie, a pielgrzymi są takim samym zagrożeniem, jak turyści (w ogromnej części są to te same osoby).
Czy park narodowy ucierpi coś na tym, że nie będzie miał siedziby na szczycie góry? Martwić się o to, to jakby rozdzierać szaty o fakt, że siedziba Tatrzańskiego Parku Narodowego mieści się w Kuźnicach, a nie na Rysach, czy Kasprowym Wierchu.
Nie chcę już nawet pytać, czy oblaci stali się właśnie teraz śmiertelnym zagrożeniem dla ruchów neopogańskich, które ponoć zaczynają się upominać o prawa do świętej góry, bo ten argument brzmi przerażająco niepoważnie. Mam zresztą wrażenie, że powszechny w czasach przedchrześcijańskich kult ognia mógłby być dla świętokrzyskiej przyrody nie mniej groźny niż obecne uroczystości religijne chrześcijan. Myślę nawet, że najwyższy już czas, by w oblatach przestać widzieć podstępnych mnichów, którzy postanowili odbić narodowi, florze i faunie puszczę jodłową. Warto wsłuchać się w ich głos i przyjrzeć się, z jaką pokorą przyjmują wszelką krytykę. Z jaką determinacją i klasą odbudowują – w skali nieznanej od stuleci – historyczną tkankę tego miejsca. I razem z nimi zadbać, by Święty Krzyż był naszą dumą i przystanią, a nie miejscem mało budujących awantur.