W ubraniach pochodzącego z Końskich projektanta mody Tomasza Armady można przyglądać się polskiej historii, naszym lękom i aspiracjom. Amerykański Vogue uznał go za najbardziej obiecującego projektanta młodego pokolenia obok 26 innych z całego świata. Jednak na rodzimym gruncie ciągle mierzy się z niezrozumieniem i hejtem.
Co odpycha Cię w polskiej rzeczywistości? Czy to, co najbardziej odpychające starasz się oswoić?
– Najbardziej w Polskiej rzeczywistości odpycha mnie wtórność, rezonerstwo. To, że wszędzie realizuje się zagraniczne wzorce, rzadko czerpiąc z tego, co jest swoiste dla naszego kręgu kulturowego i tradycji. A przecież osoby, które odniosły międzynarodowy sukces, takie jak Magda Butrym, osiągnęły go tylko dlatego, że były inne, właśnie – polskie, czerpały z naszego dziedzictwa i rzemiosła. Najbardziej odpychające są dla mnie wszelkie przejawy realizmu kapitalistycznego. Te upiększone celebrytki i influenserki w stylu Anny Lewandowskiej, Julii Wieniawy. I to, że miliony ludzi podążają za miałkością i przesłodzoną estetyką teraz – w kontekście powszechnej śmierci wywołanej pandemią, wojną w Ukrainie, kryzysami migracyjnymi.
Twoje projekty czerpią pełnymi garściami z „małomiasteczkowości”. To Cię wyróżnia. A co najbardziej Cię inspiruje?
– Najbardziej inspiruje mnie historia. Czerpanie z różnych źródeł, kontekstów, zgrzyt pojawiający się w momencie ich mieszania. „Małomiasteczkowość” inspirowała mnie na pewnym etapie twórczości, jako element tego co średnia klasa/digitariat uznaje lub nie uznaje za normę. Wiejskość czy małomiasteczkowość to coś, od czego „norma” chce się zdystansować. Jednocześnie medialnie miała na pewnym etapie swoje pięć minut, o tym się mówiło, bo to drażniło widza. Klasa średnia nie utożsamiała się z tzw. „wiochą”, gdyż jej aspiracje były inne – zachodnie, amerykańskie. Warto przypomnieć sobie z tamtego czasu burzę jaką wywołała okładka pierwszego polskiego Vogue – fotografia Juergena Tellera, gdzie Anja Rubik i Małgosia Bela pozowały w prostych czarnych ubraniach (od Givenchy) na tle Pałacu Kultury. Nie mogło być nic bardziej obrazoburczego dla aspirującej europejskiej, estetycznie zagranicznej klasy średniej. Fotografia raziła surowością i odwoływała się do naszego postsowieckiego dziedzictwa, a Polacy przecież oczekiwali zachodu, glamouru, tiulu, czerwonego dywanu i splendoru.
Czy z Końskimi już się rozprawiłeś twórczo? Czy jeszcze coś Cię łączy z tym miastem?
– Z tym miastem łączy mnie jedynie trauma z dzieciństwa. Dorastałem tam 18 lat i żyłem jak w więzieniu. Nie wracam do Końskich, nie mam do kogo, moi rodzice mieszkają za granicą. Osiem lat temu zostałem łodzianinem z wyboru. Chociaż czasami mam romantyczne wizje, że na starość będę mieszkał w jakimś lesie w Górach Świętokrzyskich. Nie wykluczam, że tam jeszcze twórczo wrócę. Najbardziej fascynujące aktualnie są dla mnie żydowskie wątki w historii miasta. Przed wojną 60 proc. mieszkańców Końskich to byli Żydzi – nagle ponad połowa miasta zniknęła i pozostawiła bezpowrotną lukę. Interesuje mnie też, jak bardzo zmiana systemu uderzyła w Końskie – nastąpiło wtedy kolejne wyludnienie miasta, tym razem była to migracja ekonomiczna.
Amerykański Vogue uznał Cię za jednego z najbardziej obiecujących projektantów świata. Zmieniło to Twoje życie, pracę?
– Moje bycie w amerykańskim Vogue podchwyciły niedowartościowane polskie media. Jak to zwykle bywa z viralami, są chwilowe. Każdy może mieć swoje pięć minut i ja miałem. Jednak nic się nie zmieniło, poza chwilowym chaosem i tym, że parę osób sobie mnie przypomniało lub dowiedziało o moim istnieniu. Nie zmieniło to w żaden sposób mojego życia ani pracy, tylko na pewien moment utrudniło. Trafiłem na chwilę w rejony mainstreamu, gdzie raczej nie powinienem występować. W Polsce moda wciąż jest obcą cywilizacją, a ja jako twórca mody trudnej, bo myślącej, awangardowej – jakiejś i o czymś – jestem dla przeciętnego odbiorcy ufo/klaunem/dziwadłem/obcym. A większa widzialność u nas zawsze wiąże się głównie z zazdrością i hejtem. O wiele więcej w moim życiu zmieniło założenie firmy i otwarcie sklepu internetowego i showroomu w Łodzi.
Robisz kostiumy teatralne i estradowe. Która z prac była największym wyzwaniem?
– Każda z tych realizacji była wyzwaniem, w każdej mierzyłem się z czymś trudnym – z budżetem, czy koncepcją reżysera, albo niezaspokojeniem artysty. Każda realizacja jest wyjątkowa, nigdy nie waloryzuję projektów. Wchodzę w nie całym sobą, czy projektuję kostium dla Maryli Rodowicz, czy przedstawienie w prowincjonalnym teatrze, czy operę lub solo początkującego tancerza.
Co jest dla Ciebie najważniejsze w modzie?
– Moda jest dla mnie systemem komunikacji i znaczeń, przejawem i ekspresją danej zbiorowości, opowiada o jej aspiracjach, kulturze lub jej braku, systemie powiązań między ludźmi. Tworzę ubrania dla osób, które nie boją się mody i nie uważają jej za zagrożenie. Dla mnie każdy ubiór jest kostiumem i komunikatem. Niestety, większość ludzi nie chce otwarcie się wyrażać, ubiór jest dla nich kamuflażem, pomaga uciec od spojrzeń i od drugiego człowieka, Szkoda, bo gdyby ludzie zwracali uwagę na estetykę, świat mógłby być piękniejszy i ciekawszy.
Masz ulubionych projektantów?
– Moim modowym guru był Alexander McQuuen. To dzięki jego projektom zainteresowałem się modą. Później poznałem kolejnych wielkich wizjonerów, takich jak Thierry Mugler, Martin Margiela, Hussein Chalayan, Gareth Pugh, czy Iris Van Herpen.
Czy moda może zmieniać świat?
– Moda zmienia świat. W swoim czasie bardzo szkodziła planecie, ale aktualnie pojawiły się tendencje, które dają nadzieje na zmianę. Chociaż jest to biznes, który nakłania nas do nieustającej konsumpcji. Nie można o tym zapominać. Ale wiele zależy od naszych codziennych wyborów, po drodze czeka nas wiele pułapek i zwykłej manipulacji w celu wypromowania produktów, na przykład greenwashing.
Robiłeś też projekty interdyscyplinarne, jak choćby „Równorodność”. W którym kierunku chcesz się rozwijać?
– Bardzo dobrze wspominam tę pracę i zespół Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Bardzo się cieszę, że kuratorzy i pracownicy muzeum dali mi taką szansę. Najbardziej lubię takie projekty, w których mogę eksperymentować, łączyć różne media, zapraszać do współpracy artystów kompetentnych w różnych innych dziedzinach. Aktualnie chcę zrobić sobie przerwę od większych projektów, bo ostatnio miałem bardzo ciężki i intensywny okres. Jestem skupiony na projektowaniu i szyciu autorskich kolekcji do sklepu, które są bardziej designem niż sztuką. Ale już z tyłu głowy pojawiają mi się pomysły na kolejne wystawy oraz projekty artystyczne wykorzystujące żywioły i zapachy i inne pomysły, których nie realizowałem do tej pory.
Zanim rozpocząłeś studia w ASP, chciałeś być prokuratorem. Czy ciągnie Cię jeszcze w stronę prawa, rozpraw?
– Od dzieciństwa interesowała mnie historia, polityka i prawo. Bardzo ceniłem lekcje historii w liceum, prowadzone przez pana Krzysztofa Milczarka. To jeden z niewielu nauczycieli z Końskich, który potrafił zaszczepić w uczniach samodzielne myślenie i sprawił, że chciałem się rozwijać. Miałem bardzo dobre wyniki w nauce, ale nie poszedłem na prawo, tylko na lewo i tego nie żałuję. Zainteresowania i nauka z tamtego czasu procentują. Do dziś lubię czytać i siedzieć w historycznych dokumentach i różnych papierach.
Czy myślisz o wyjeździe za granicę? Nie chciałbyś uczyć się lub pracować w ważnych zagranicznych ośrodkach modowych?
– Kiedyś zarzekałem się, że nigdy stąd nie wyjadę. Ale rzeczywistość bardzo się zmienia i nie wykluczam, że w przyszłości będę spędzał półroczną jesień gdzieś w cieplejszym miejscu na świecie.