– Nie możemy zapominać o takich zbrodniach, bo zbrodnia nienazwana może się powtórzyć – mówiła prof. Magdalena Gawin, dyrektor Instytutu Pileckiego, który w czwartek (15 września) upamiętnił Mariannę i Wacława Stradowskich z Chmielnika (powiat kielecki). W 1943 roku matka i syn zostali zamordowani przez Niemców za ukrywanie pięciorga Żydów.
Tę historię opisywali pracownicy kieleckiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej w Kielcach. Badał ją także dr Wojciech Cedro z Instytutu Pileckiego. Opowiadał, że jesienią 1942 roku do domu Stradowskich zgłosili się bracia Pasternakowie oraz nieznane z nazwiska małżeństwo z 10-letnim dzieckiem. Prosili o schowanie.
– Marianna (Maria) Stradowska wraz ze swoimi dziećmi: Wacławem, Matyldą i Kazimierą zgodzili się ich ukryć. Po kilku miesiącach, 31 stycznia, na skutek donosu, żandarmeria niemiecka przyszła do domu Stradowskich, odkryła kryjówkę. Żydzi zostali zamordowani na miejscu. Stradowskim udało się uciec – relacjonował.
Po 10 dniach Wacław wrócił do domu i został pojmany. Matka została wezwana na posterunek i także została zaaresztowana. W marcu odbyła się rozprawa przed sądem specjalnym w Kielcach, w czasie której oboje zostali skazani na śmierć.
Dr Wojciech Cedro dodał, że córki Marianny – Matylda i Kazimiera zabiegały o złagodzenie kary.
– Napisały podanie do Generalnego Gubernatora Hansa Franka o ułaskawienie, ale nie zostało ono pozytywnie rozpatrzone. Marianna i Wacław zostali zamordowani nad ranem 23 grudnia 1943 roku – powiedział.
Mają swój symboliczny grób
Rodzina nie wiedziała, gdzie zostali pochowani. Choć przez lata bliscy zabiegali o upamiętnienie matki i syna, udało się to dopiero w tym roku. Nazwiska Marianny i Wacława Stradowskich oraz informacja o Żydach, którym chcieli pomóc, znalazła się na kamieniu pamięci. Obelisk stanął u zbiegu ulic Wspólnej i Lubańskiej w Chmielniku.
Anna Balus, wnuczka Marianny i córka już nieżyjącej Matyldy przyznała, że ta wojenna historia zawsze była obecna w rodzinie i wpłynęła na ich losy. Jej mama i ciocia wówczas straciły nie tylko bliskich, ale także środki do życia.
– Konia i świnie zabrali Niemcy, kiedy przyszli i zastrzelili Żydów. Było pole, ale nie było jak go uprawiać, bo drugiego konia, który był, trzeba było sprzedać, by móc opłacić adwokata, który i tak nie pomógł – wyjaśniła.
Wnuczka zamordowanej Marianny Stradowskiej podkreśliła, że w jej ocenie, to co zrobiła babcia i wujek było bohaterstwem. Inaczej to interpretuje jej mąż, Paweł Balus.
– To nie jest bohaterstwo, czy heroizm, to jest zwykła ludzka przyzwoitość: sąsiad sąsiadowi pomaga, kiedy trzeba – stwierdził.
W przedwojennym Chmielniku obok siebie żyli Żydzi i Polacy. Paweł Wójcik, burmistrz miasta przypomniał, że około 70-80 proc. mieszkańców stanowiła wówczas społeczność żydowska.
– Dzisiaj upamiętniamy tragiczną sytuację, która wzięła się z pięknej miłości do swoich sąsiadów, do ludzi, którzy mieszkali obok, pracowali razem. W czasach przedwojennych przenikały się te kultury – zaznaczył.
„Zabijanie za pomoc było zbrodnią wojenną”
Wydarzenie zorganizował Instytut Pileckiego, w ramach programu „Zawołani po imieniu”. Dyrektor Instytutu, prof. Magdalena Gawin przypomniała, że Europa Zachodnia nie znała kary śmierci za pomaganie. Polska była jednym z niewielu krajów, gdzie ona obowiązywała.
– Jest to program poświęcony obywatelom polskim, Polakom, którzy zginęli za pomoc ludności żydowskiej w czasie II wojny światowej. Upamiętniliśmy już ponad 60 osób i teraz zawitaliśmy do pięknego Chmielnika. Wydaje mi się, że ten program już odniósł duże, pozytywne znaczenie. Nie możemy zapominać o takich zbrodniach, bo zbrodnia nienazwana może się powtórzyć. Byliśmy przekonani, że w Europie nie wybuchnie już wojna, ale niestety wybuchła. Polacy otworzyli swoje serca i domy przed uchodźcami ukraińskimi. Wiemy, że podczas każdego konfliktu zbrojnego pomoc jest na wagę złota. Zabijanie za pomoc było zbrodnią wojenną, było pogwałceniem wszystkich międzynarodowych traktatów, konwencji, które Niemcy również zawarły. Musimy o tym pamiętać, żeby się to już nigdy nie powtórzyło – podkreśliła.
Pokazywanie prawdziwej historii
Podczas uroczystości wielu uczestników zwracało uwagę na zakłamywanie historii. Wśród nich był senator RP, Krzysztof Słoń.
– Niech dzisiaj, stąd popłynie wyraźny i zdecydowany głos, potwierdzający historyczną prawdę, że podczas II wojny światowej nie było polskich, a niemieckie obozy zagłady, Polacy nie mordowali Żydów, tylko tak jak Maria i Wacław Stradowscy ratowali ich z narażeniem własnego życia – zaznaczył.
W podobnym tonie wypowiadał się starosta kielecki, Mirosław Gębski.
– Mordercami nie byli naziści, faszyści, czy hitlerowcy, bo nie było takiego narodu na mapie świata – to byli Niemcy. Mordercami nie byli też sowieci czy bolszewicy tylko Rosjanie. To oni mordowali Polaków, bo to byli Polacy żydowskiego pochodzenia. Polskie rodziny ratowały swoich braci, często płacąc za to najwyższą cenę – mówił.
Zdaniem świętokrzyskiego kuratora oświaty, Kazimierza Mądzika, czwartkowa uroczystość w Chmielniku to cenna lekcja dla młodych osób.
– Chmielnik przed wojną zamieszkiwało ponad 6 tys. osób narodowości żydowskiej. Po zakończeniu akcji Reinhardt zostało ich już tylko około 1,5 tys. Musimy pokazywać, zwłaszcza młodym ludziom, jak wygląda rzeczywistość, ilu Polaków pomagało przetrwać Żydom czas okupacji, a przypomnijmy, że groziła za to kara śmierci – zaznaczył.
Kamień pamięci, który stanął w Chmielniku jest 28 obeliskiem postawionym w ramach programu „Zawołani po imieniu”. Do tej pory, łącznie z Marianną i Wacławem Stradowskimi, udało się przywrócić pamięć o 64 osobach.