Co nosi żołnierz w plecaku? Bieliznę, ręcznik, mydło, żelazną rację żywności… Dowódca Kadrówki oprócz wszystkich tych rzeczy dźwigał opasłe „Dzieła” Juliusza Słowackiego.
To będzie romantyczna historia. O miłości do Polski, do pięknej Zosi i do poezji naszego drugiego wieszcza. Jej bohaterem jest kapitan Kazimierz „Herwin” Piątek.
Most, którego nie ma
Każdy, kto przed 2011 rokiem jechał najkrótszą drogą z Kielc do Krakowa, z pewnością pamięta charakterystyczny most na Bobrzy. Od 1932 roku jego patronem był oficer, który jako pierwszy wkroczył z I Kompanią Kadrową Józefa Piłsudskiego do Kielc. Było to 12 sierpnia 1914 roku. Mostu Herwina już nie ma, zastąpił go pozbawiony wyrazu przejazd, jaki przystoi dwupasmówce.
Śladem tego dawnego jest miejsce pamięci usytuowane zaraz przy drodze. Na poziomej betonowej belce widnieje stosowny napis, a niewielki postument wieńczy orzeł bez korony.
Podobnie jak most, z którego pozostały zaledwie relikty, powoli zanika pamięć o Herwinie. Nie będzie więc nietaktem przypomnienie garści faktów z jego niedługiego, a przecież zasługującego na powieść albo film, życia.
Kazimierz Piątek urodził się w Krakowie. Tu chodził do Gimnazjum św. Jacka, tu w latach 1906-1912 studiował na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W roku akademickim 1910/1911 przeszedł służbę jednorocznego ochotnika w armii Austro-Węgier. W 1912 roku wstąpił do Związku Strzeleckiego i zdał egzamin oficerski. W 1913 roku był już instruktorem wyszkolenia podczas letniego kursu w Stróży.
Przed Wielką Wojną był komendantem obwodu Podgórze Związku Strzeleckiego. Gdy wojna wybuchła, nie stawił się na mobilizację, co w myśl prawa było aktem dezercji, bo był oficerem rezerwy. Wstąpił jednak do oddziałów strzeleckich, a 3 sierpnia 1914 roku przydzielono go do I Kompanii Kadrowej i powierzono komendę nad I plutonem. Formalnie austriacki dezerter dowodzenie Kompanią Kadrową mógł przejąć dopiero po przekroczeniu kordonu granicznego w Michałowicach. Po sześciu dniach marszu, 12 sierpnia wkroczył jako pierwszy żołnierz Kadrówki do Kielc.
Tornister Herwina
Na obrazie Juliusza Kossaka „Pierwsza Kadrowa z Oleandrów” widzimy grupę śmiałków tuż przed wyruszeniem w marsz po wolność. Część z nich stoi do nas tyłem, widać więc charakterystyczne wojskowe tornistry, które nosili wtedy żołnierze.
Ponieważ tornister w naszej historii odgrywa istotną rolę zajrzyjmy do jego środka. Odtworzony na obrazie Kossaka brązowy, włochaty Kalbfelltornister został wprowadzony do armii austro-węgierskiej w 1887 roku. Był wykonany ze skóry cielęcej, odpowiednio usztywnionej i nieprzemakalnej. Ochronę przed deszczem stanowiła wykładana skórzana klapa. Jego wymiary to 31x14x26 cm. W tornistrze żołnierz nosił całe dodatkowe wyposażenie: jedną zmianę bielizny, stempel do broni, nabrzusznik, ręcznik, grzebień, szczoteczkę do zębów, mydło, igły i nici, puszkę ze smarowidłem, szczotkę do ubrania lub butów, trzy płócienne woreczki na jedzenie i żelazną rację żywności. Tornister Herwina z zewnątrz podobny do innych, w środku jednak wyglądał inaczej. Aż do grudnia 1914 roku nosił w nim opasłe wydanie „Dzieł” Juliusza Słowackiego.
Po reorganizacji wojska w Kielcach Kazimierz Piątek został dowódcą kompanii w V baonie Legionów Piłsudskiego, a następnie był dowódcą VI baonu, walcząc na jego czele w listopadzie 1914 roku pod Krzywopłotami. 9 października tego samego roku został mianowany kapitanem piechoty. Po powstaniu I Brygady był dowódcą II baonu 1 pułku piechoty. Ciężko ranny w bitwie pod Łowczówkiem 23 grudnia został odesłany do szpitala w Suchej Beskidzkiej. W Suchej, w domu pięknej Zosi, zostawił swoje serce i „Dzieła” Słowackiego, gdy z końcem stycznia 1915 roku z niewyleczoną raną wyruszył na ostatni bój.
Najszczęśliwsze chwile
Trzymam w rękach pierwszy tom monumentalnego wydania „Dzieł” wieszcza pod redakcją Tadeusza Piniego. Ten sam, który nosił w tornistrze Herwin. Właśnie ten sam, nie taki sam, bo Opatrzność sprawiła, że oba legendarne tomy stały się moją własnością. Któryś już raz czytam dedykację wpisaną w księgę:
Mojej ukochanej Zosieńce,
Ten egzemplarz Słowackiego, w którym podczas kampanii 1914 r. szukałem hartu i otuchy, składam na pamiątkę najszczęśliwszych chwil, jakie w życiu spędziłem.
Kazimierz Herwin
kapitan brygady Piłsudskiego
Sucha, 30 stycznia 1915
Dwa tomy „Dzieł” Słowackiego, które nosił w tornistrze Herwin, dostałem od cioci Lali, kiedy jako 25-letni młodzieniec odwiedziłem ją w domu w Suchej. Ciocia była córką adresatki wpisu, która już wtedy nie żyła. Poznałem ją jednak wcześniej. Ciocię Zosię, już wtedy leciwą, odwiedzałem regularnie w jej mieszkaniu przy ulicy Królewskiej (wtedy ul. 18 stycznia) w Krakowie. Towarzyszyłem Babci Guści, która była najlepszą przyjaciółką ukochanej Herwina.
Dwa wypełnione drobnym drukiem tomy „Dzieł” Słowackiego w wydaniu z 1909 roku ważą trzy kilogramy. Ich wymiary to 23x16x9,5 cm – w sam raz, by móc je spakować w żołnierskim tornistrze.
Nie wiem, czy Herwin nosił ze sobą podczas kampanii oba, czy tylko ten bardziej pociemniały, pierwszy. W tym tomie, oprócz dedykacji, znalazłem jeszcze dwie pamiątki. Pierwszą jest pożółkły wycinek z jakiejś gazety. Tytuł „Śp. Herwin (E. Piątek). Ciocia Zosia, ołówkiem, omyłkowe „E” poprawiła na Kazimierz, a z góry wycinka dodała datę publikacji: 31 maja 1915. Druga pamiątka, to niewielka, zielonkawa, książeczka odręcznie zapisana przez ciocię Zosię. Nosi tytuł „Grób Herwina” i jest kopią zatytułowanego tak samo tekstu Juliusza Kadena-Bandrowskiego opublikowanego w wydanym w 1916 roku tomiku „Mogiły”. Kaden, który był uczestnikiem bojów I Brygady, pełnił równocześnie rolę reportera wojennego. To wzruszające, poetyckie epitafium napisał w czerwcu 1915 roku, po odwiedzeniu świeżej mogiły Herwina.
Na stos
Po powrocie na front, w lutym 1915 roku, kapitan Herwin objął dowództwo V baonu. W walkach pod Kozinkiem (bitwa pod Konarami) 19 maja 1915 roku został ciężko ranny. Następnego dnia zmarł w szpitalu polowym I Brygady.
Czytam włożone w tom Słowackiego wspomnienie pióra R.Ł., towarzysza broni Herwina w ostatnich okresie życia:
„Przez 3 miesiące żyłem z nim razem, spałem nieraz pod jednym dachem, patrzyłem na niego jako na komendanta i na człowieka. Wzbudził we mnie głębokie poważanie i przywiązanie do siebie. W walce nieustraszony, spokojny, zdaje się, rozkazujący kulom moskiewskim, poza służbą łagodny dla żołnierzy, surowszy dla oficerów. Marzyciel, mogłoby się zdawać, że nie dotknął się brudnej ziemskiej rzeczywistości.
(…)
Był zawsze tam, gdzie było niebezpieczeństwo, walczył zawsze jako żołnierz, nie jako komendant batalionu, szedł z sekcyą, a rzucał baon; niebezpieczeństwo ciągnęło go do siebie.
Przebył szczęśliwie walki kieleckie, bitwę dęblińską, pod Krzywopłotami musiałem go przemocą wyprowadzić ze wsi, w której pozostał by zebrać karabiny porzucone przez naszych rannych.
Pod Łowczówkiem w grudniu został ranny w bok i w rękę.
(…)
Po prowizorycznym zaopatrzeniu zabrał tornister, w którym nic innego nie miał, jak tylko dzieła Słowackiego i „Taktykę” Balcka i poszedł pieszo parę kilometrów do szpitala polowego.
Jak wspomina towarzysz w boju, Herwin sypiał najczęściej na gołej ziemi, przykryty tylko żołnierskim płaszczem, najczęściej też zupełnie zapominał o jedzeniu.
Po powrocie ze szpitala w Suchej, do którego odtransportowano go w grudniu, wrócił z niewładną ręką do pułku i ruszył z nim na Nidę. Został ciężko ranny 19 maja 1915 roku, gdy znowu ostatni schodził z pola bitwy. Rany były tak ciężkie, że następnego dnia zmarł”.
Jak pisze w „Grobie Herwina” Kaden-Bandrowski, honorową wartę przy trumnie trzymali ułani. Wieko przybili oficerowie, po czym odśpiewano „Rotę” i „Jeszcze Polska nie zginęła”. Z mogiły, w której był pochowany, przeniesiono go później w inne miejsce, by w końcu mógł spocząć w Górach Pęchowskich koło Klimontowa, na utworzonym w 1929 roku Cmentarzu Legionistów poległych w bitwie pod Konarami.
Co pozostało?
Kapitan Herwin pośmiertnie został odznaczony orderem Virtuti Militari i awansowany do stopnia majora. Pozostała po nim pieśń, którą śpiewano jeszcze za życia umiłowanego dowódcy, wspomnienie Kadena, wąwóz imienia Herwina w miejscu jego pierwszego pochówku, skromna mogiła, ulica w Krakowie, parę pamiątkowych płyt, dwie belki zachowane ze zburzonego 11 lat temu mostu.
Pamiętają o nim uczestnicy dorocznych marszów szlakiem I Kompanii Kadrowej. Powstała też na temat bohaterskiego kapitana biograficzna książka. I wciąż jeszcze niezagasła pamięć o nieustraszonym oficerze, który w tornistrze nosił Słowackiego, a w sercu piękną Zosię i Polskę, za którą bez wahania oddał życie. Wspomnijmy go choć przez chwilę, gdy mkniemy drogą z Krakowa do Kielc albo z Kielc do Krakowa.