Jeszcze w latach 80. XX wieku „głód ziemi” na wsiach był tak duży, że z jego przyczyny co rusz wybuchały konflikty rodzinne i sąsiedzkie. Spory „o miedzę” często kończyły się krwawymi porachunkami. Dbałość o „ojcowiznę”, posiadanie i pomnażanie mórg były najważniejsze, a kłótnie o każdą piędź ziemi – powszechne i naturalne.
Termin „ojcowizna” w języku polskim odnosi się do dziedziczenia w linii męskiej „po ojcu” („po mieczu”), to tak zwany patrylinearyzm. Jeśli ziemia przez wiele lat była przekazywana z ojca na syna i przez dłuższy czas należała do jednej rodziny, nazywana była „ojcowizną”. Dbałość kolejnych pokoleń o spuściznę przodków, nie umniejszanie jej, świadczyły o stabilności materialnej rodu. Zasiedziałe rodziny były silną podporą całej wiejskiej społeczności.
– Ojcowizna, to przede wszystkim ziemia i rodowa zagroda. Nie wolno było rozdzielać ziemi leżącej w tak zwanym „dziole”, a więc części rdzennej, będącej spuścizną po pradziadach – mówi Ewa Siudajewska, regionalistka i gawędziarka.
Jerzy Daniel, pisarz i dziennikarz, autor reportaży o życiu na kieleckiej wsi w latach 70. XX wieku, opublikowanych w książce zatytułowanej „Bruzdy” tłumaczy:
– Ta część ziemi, którą uprawiali „ojce” często była ważniejsza dla chłopa, od tego kawałka, który miał gdzieś dalej i który może był nawet bardziej urodzajny.
„Wielki Niemowa” zyskuje godność
Chłopski głód ziemi, który słabnąć zaczął dopiero w końcówce XX wieku, miał swoje źródło w przeszłości. Do XX wieku powszechny był pogląd, że chłopi wywodzą się od biblijnego Chama, syna Noego, który za swoje naganne zachowanie względem ojca został przez niego przeklęty. Konsekwencją tego absurdalnego poglądu było ograniczenie chłopom praw. Właściwie chłopi mogli jedynie pracować i… milczeć. Stefan Jaracz, przedstawiciel agraryzmu ludowego z tego właśnie powodu, nazwał chłopski lud „Wielkim Niemową”. Założenia głoszone przez agrarystów przywróciły chłopom godność.
Agraryzm był doktryną oraz opartym na niej ruchem społeczno-politycznym uznającym, że podstawą gospodarki jest rolnictwo. Agraryści postulowali solidaryzm społeczny, uważali chłopstwo za najważniejszą warstwę społeczną, twierdzili, że chłopi dzięki ciężkiej pracy wytworzyli w sobie najbardziej pożądane cechy – pracowitość, szacunek do ziemi, przyrody, samodzielność, co miało predestynować ich do sprawowania władzy. Zwolennicy agraryzmu zaznaczyli swoją obecność także w kościele katolickim. Oba nurty, zarówno ludowy, jak i katolicki były zgodne, że chłopi to „żywiciele narodu”, a agraryści katoliccy wzmacniali dodatkowo znaczenie ziemi, podkreślając jej sacrum.
Założenia te zaczęły funkcjonować w Europie Środkowej dopiero na przełomie XIX i XX w. i były konsekwencją nadania chłopom ziemi.
Sąd sądem…
– Ziemia stała się dla chłopów świętością, żywiła i określała ich status. Chłopi niechętnie opuszczali ojcowiznę i niechętnie wpuszczali na nią obcych – mówi Jerzy Daniel.
Wyraźnie pokazują to jego reportaże z lat 70. Pisarz namalował w „Bruzdach” portret kieleckiej wsi – „biednej, siermiężnej, znaczonej strzechami i wystającej w kolejkach po sznurek do snopowiązałek”. Jednak to także wieś z mocno ugruntowaną tradycją i wyrazistą hierarchią wartości, na szczycie której zawsze znajdowała się ziemia oraz żądza jej posiadania.
Kłótnie o każdą jej piędź były zjawiskiem powszechnym i naturalnym.
– Dwa centymetry to mało?! A jak sąsiad zaorze dwa centymetry na całej długości mojego pola, to ile tam by kłosów wyrosło? – słyszał Daniel często i takie argumenty podczas swoich dziennikarskich wypraw.
Chłop uznawał, że obcy zabrał mu kawałek „rodzicielki” i trzeba się o nią upomnieć, a jeśli polubownie się nie da, to trzeba iść do sądów.
– A długie to były sądy, niegdyś procesy mogły się ciągnąć przez kilka pokoleń. Za pieniądze na nie wydane, można było ładny kawałek ziemi kupić, ale przecież liczyły się też ambicje, w myśl zasady: „na wierzchu musi być moje”. Zupełnie jak w filmie „Sami Swoi”, gdzie padają kultowe słowa: „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie” – mówi Jerzy Daniel.
Pieniacze skłonności
Zajmująca się socjologią wsi prof. Maria Halamska, w latach 70. przeprowadziła badania terenowe i opracowała „Konfliktową mapę współczesnej wsi”, która została opublikowana na początku lat 80.
Jej analiza potwierdza, że podstawą każdego sporu jest „ziemia”, będąca „koniecznym środkiem produkcji rolniczej” i wartością, bez której rolnik nie mógł się obejść: „Pierwszym wymienianym typem konfliktów między rolnikami są spory rodzinne, powstałe na tle podziału majątku, między rodzicami a dziećmi, rodzeństwem. Często przenoszą się one do sądu i są długotrwałe. Drugą kategorię stanowią spory sąsiedzkie, których najczęstszą przyczyną są tzw. szkody wyrządzane przez bydło czy drób. Stają się one często ujściem pieniaczych skłonności poszczególnych rolników. Trzecią stanowią spory między rolnikami o deficytowe środki produkcji — węgiel, pasze, maszyny, usługi. Spory o „maszyny” (usługi) występują zwłaszcza w okresie nasilonych prac polowych. Rozgrywające się konflikty, zatargi i spory kształtują atmosferę społeczną wsi” – pisze prof. Halamska. Według niej, wszelkie konflikty działy się na „scenie wsi”, cała wiejska społeczność je obserwowała. Zachowanie to mieściło się w kanonach obyczajowych, a wszelkie „pyskówki”, „bójki” i „sprawy sądowe” nie spotykały się ze społeczną dezaprobatą.
Miłość do ziemi ponad wszystko
Czytając „Bruzdy” trudno nie odnieść wrażenia, że chłopska miłość do ziemi przybierała często destrukcyjną, wręcz patologiczną formę. Jerzy Daniel opisuje historię mieszkających pod jednym dachem braci, którzy nie mogli przez dziesięciolecia dojść do porozumienia w sprawie podziału majątku. Gospodarstwo chyliło się ku upadkowi, lecz bracia nie próbowali go ratować, skupiając się na prowadzeniu wojny w sądach.
Inny reportaż opisuje wydziedziczonego syna niemogącego pogodzić się z decyzją rodziców i bezwzględnie walczącego o schedę po nich. W szale, w celu wymuszenia ustępstw, przystawia własnemu dziecku do gardła ostrze siekiery.
W reportażu „Zamiast testamentu” dziennikarz opisuje gospodarza, który w tragicznych okolicznościach traci dwóch synów, następców. Nie udaje mu się zbudować więzi z wnukami, które mieszkają w mieście, nie ufa bratu żony. Jedynym wyjściem staje się dla niego samobójstwo i unicestwienie dorobku całego życia:
„Podpalił dom, oborę i stajnię, na końcu stodołę, w której u wiązań dachu wybrał belkę. Tak zadał sobie dwie śmierci” – pisze Jerzy Daniel.
– Przedwczesnym byłoby twierdzić, że na wsi całkowicie wygasła sprawa „ziemi”. Ma jednak już zupełnie inny wymiar. Konflikty nie dotyczą skrawka zaoranego pasa, lecz dużych interesów. Kawał kapitalizmu wlazł na wieś, to dobrze, taka jest kolej rzeczy – konstatuje Jerzy Daniel.
Właścicielom wielohektarowych, innowacyjnych i wyspecjalizowanych gospodarstw rolnych trudno traktować ziemię tak sentymentalnie, jak robili to przodkowie, choć zapewne są jeszcze i tacy. Z naszego krajobrazu zniknęły „świętokrzyskie pasiaki” – wąskie poletka, na których trudno było zawrócić koniem, bez wchodzenia sąsiadowi „w szkodę” i które stały się inspiracją dla fotografików Kieleckiej Szkoły Krajobrazu.
Jest też inny obraz świętokrzyskiej ziemi – opuszczone domy i bezcenne niegdyś morgi, o które z taką zawziętością toczyli spory przodkowie, leżą odłogiem, zostały porzucone. Korzenie młodych wrastają w inną ziemię, w łatwiejszym świecie, daleko od domu.