Kiedy dogasało powstanie warszawskie, niebo nad Kielcami wciąż płonęło. Nie wszystko jednak zginęło w pożodze.
100 lat. Tyle życzymy zwyczajowo z okazji urodzin. Tyle też przeżył, zmarły niedawno żołnierz AK z opatowskiego, pułkownik Jan Górski. Średnia życia w Polsce jest jednak znacznie niższa: według GUS dla mężczyzn wynosi teraz 71,8 roku, dla kobiet 79,7. To tyle mniej więcej, ile mija od powstania warszawskiego, które zakończyło się 78 lat temu.
Pamięć powstania
O powstaniu warszawskim pamiętamy w kolejne sierpnie i październiki – rocznice jego wybuchu i upadku. Przypominają o nim wyjące syreny, okolicznościowe uroczystości i publikacje. Również wiadomości o śmierci tych, którzy przeżyli największy zryw powstańczy w dziejach Polski i dożyli sędziwego wieku. Dziś jest ich niewielu, bo Ci, którzy w 1944 roku mieli po 20 lat, teraz dobijają do setki.
Pamięć powstania przechodzi jeszcze z pokolenia na pokolenie. Moja nieżyjąca już teściowa Józefa wspominała łunę, która podczas walk rozbłyskiwała na niebie, przypominając najpierw, że tam, sto kilkadziesiąt kilometrów dalej, trwa walka o wolną Polskę, a później, że nadzieje na jej rychłe odrodzenie płoną wraz z przemienianą w zgliszcza stolicą. Wspominała też uciekinierów, którzy znajdowali schronienie w całym regionie świętokrzyskim. Były to tysiące ludzi, ale pamięta się jednostki. Ona, wtedy 10-letnia dziewczynka zapamiętała małego wygłodzonego chłopczyka, który tak łapczywie rzucił się na pierogi, że mogło go to kosztować życie. Uratowała mu je starsza siostra Józefy, Aniela.
Obie siostry pamiętały dobrze wrzesień 1939 roku – na froncie zginął wtedy ich ojciec. Z niepokojem czekały, co będzie teraz, bo front był tuż tuż. Gdy nastąpiła bitwa o Kielce, największa w regionie podczas całej II wojny światowej, straciły matkę. W dniu zwycięstwa Rosjan zginęła od strzałów oddanych z niemieckiego samolotu, którego snajper za cel obrał sobie ludność cywilną.
Poranione wojną świętokrzyskie przyjmowało pod swoje dachy takie bezimienne ofiary wojny, jak ten mały, zapamiętany przez rówieśniczkę chłopiec, ale i również powstańców, których nazwiska pozostaną w opracowaniach naukowych oraz podręcznikach. W Kielcach zaraz po upadku powstania warszawskiego znalazł schronienie generał Leopold Okulicki „Niedźwiadek”. Pełniąc wówczas obowiązki komendanta głównego AK, przez kilka dni miał kwaterę w magazynach Biura Oddziału Skupu Rolnego „Społem”, potem mieszkał u lekarzy Mikołajczyków.
Konrad i inni
Kielce i region świętokrzyski przez całą wojnę były mocnym rejonem oporu przeciw najeźdźcy. W trudnym, dosłownie, do udźwignięcia monumentalnym wydawnictwie „Kielce przez stulecia” profesor Stanisław Meducki wymienia z imienia i nazwiska dziesiątki bohaterów, którzy wtedy oddali życie za Polskę.
Jednym z pierwszych był prezydent Kielc Stefan Artwiński „Stary”, który przewodniczył Okręgowi Kieleckiemu Organizacji Orła Białego. Aresztowany i torturowany, został zamordowany wraz z innymi osiemnastoma Polakami 31 grudnia 1939 roku w wyrobisku kamieniołomu na Wiśniówce. Ginęli ludzie czynnie zaangażowani w opór i zabijani według planu zagłady, a także w imię odwetu na niepokornych Polakach.
W Kielcach miał swoich wywiadowców Wydzielony Oddział Kawalerii Wojska Polskiego pod dowództwem majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, który właśnie z tego miasta dostawał zaopatrzenie przygotowane przez terenowe jednostki „Społem”. Spółdzielnia, która nazwę zawdzięcza Stefanowi Żeromskiemu, dziś kojarzy się głównie z najlepszym pod słońcem majonezem, a w czasie wojny była niezwykle ważnym punktem oparcia dla polskiego Państwa Podziemnego. W jej magazynach skrył się nie tylko komendant główny AK, ale też na przykład był przechowywany cały wagon trotylu (1090 kg netto w 19 skrzyniach), który w 1943 roku został z powodzeniem przekazany partyzantom.
Kielczanie przygotowując się do wybuchu narodowego powstania, wcale nie stali z bronią u nogi, nawet w czasie, gdy Związek Walki Zbrojnej przekształcony później w Armię Krajową, zalecał przede wszystkim zbrojenie się i oczekiwanie na dogodny moment. Akcje bojowe nasiliły się w 1943 i 1944 roku, a tylko jednym z ich symboli jest oddział „Barabasza”, który od czerwca 1944 roku przyjął nazwę „Wybranieckich”.
Do legendy przeszło dziewięć zamachów na konfidenta, a później pracownika Gestapo, Franza Wittka. Ostatni z tych zamachów, skuteczny, przeprowadzili żołnierze Państwa Podziemnego pod siedzibą Gestapo w Kielcach. Odwet Niemców był okrutny: 22 czerwca 1944 roku aresztowali 207 osób, z których 120 zamordowali 6 lipca w lesie na Stadionie. Wśród niezliczonych bohaterów, którzy nie dotrwali wybuchu powstania warszawskiego był kwatermistrz obwodu Kazimierz Końca. Pseudonim bohaterskiego kwatermistrza – „Konrad” – jest symbolicznym znakiem więzi walczących wtedy o Polskę z dziedzictwem romantyzmu. Wszak to Mickiewiczowski bohater przyjął takie imię, gdy z lekkoducha i nieszczęśliwego kochanka przemienił się w bojownika o wolność ojczyzny. Synowie tych, którzy w 1918 roku zrzucali „płaszcz Konrada”, znowu go na siebie nakładali i jakże często w nim ginęli.
W stronę Warszawy
Nie udało się wzniecić narodowego powstania na całych okupowanych terenach, nie dane też było oddziałom partyzanckim dotrzeć na pomoc powstaniu warszawskiemu. Próbował tego 4. Pułk AK okręgu kieleckiego, który przybył w lasy przysuskie – rejon koncentracji oddziałów AK okręgu kieleckiego. Po bojach 21 sierpnia 1944 roku z formacjami żandarmerii i własowców, pułk, wraz z innymi jednostkami 2. Dywizji AK, bezskutecznie próbował przebić się z pomocą do Warszawy. Nie poszli na pomoc powstańcom także żołnierze Brygady AL im. Ziemi Kieleckiej. Pewnie nie było to zamiarem ich dowódcy – działającego według wskazówek sowieckich Henryka Połowniaka „Zygmunta”, który zaraz po wojnie, w styczniu 1945 roku został przeniesiony do pracy w UB, a później był przewodniczącym WRN w Kielcach. Także utworzona 11 sierpnia 1944 roku przez dowództwo okręgu kieleckiego Narodowych Sił Zbrojnych Brygada Świętokrzyska nie dotarła do powstańców, a 13 stycznia 1945 roku ruszyła na zachód, próbując uniknąć represji komunistycznych i dołączyć do Polskich Sił Zbrojnych.
Jesienią 1944 roku na ziemi świętokrzyskiej trwały dalej gdzieniegdzie walki, niemieckie pacyfikacje i niespokojne oczekiwanie. Duża część oddziałów partyzanckich została rozwiązana, niektórzy żołnierze wrócili do domów, inni ukryli się w kwaterach, czekając aż przejdzie front.
Złom żelazny
Kto nie zna „Pieśni” Tadeusza Borowskiego i kończącej ją strofy?
Nad nami w 1951 roku noc. Goreją gwiazdy,
dławiący, trupi nieba fiolet.
Zostanie po nas złom żelazny
i głuchy drwiący śmiech pokoleń.
Te słowa pisał były konspirator, więzień obozów Auschwitz i Dachau, autor znakomitych wierszy i genialnych opowiadań, którego życie w komunistycznej Polsce tak się skomplikowało, że zakończył je w 1951 roku, mając zaledwie 29 lat, samobójczą śmiercią. Niektórzy jego rówieśnicy z pokolenia Kolumbów – Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy, Leon Zdzisław Stroiński – zginęli w pierwszych dniach powstania warszawskiego. Pozostały po nich wiersze i przesłanie życia, którego nie wahali się oddać za Polskę. Inni, którzy wierszy nie pisali i zginęli, czasem pozostali bezimienni. Byli też tacy, którzy trwali dłużej i walczyli z komunizmem lub się mu poddali.
Kiedy dogasły łuny nad Kielcami, a na ulicach i wokół miasta stały wraki czołgów i dział po styczniowej sowieckiej ofensywie, jedni cieszyli się z nadchodzącego końca wojny, drudzy byli przerażeni, że po tylu cierpieniach nastąpiła tylko zmiana okupanta.
Jednak przecież dziś, po latach, chyba możemy powiedzieć, że po tamtych czasach zostało coś więcej, niż złom żelazny. Że pamięć tych, którzy nie bacząc na polityczną koniunkturę, oddali życie za Polskę nie jest otoczona wyłącznie drwiącym śmiechem potomków. Chyba szczególnie dziś, gdy na przykładzie naszych bohaterskich sąsiadów z Ukrainy znowu widzimy, że są sytuacje, w których romantyczny zryw okazuje się najbardziej realistycznym i rozsądnym zachowaniem wobec wyzwań, które niesie brutalna rzeczywistość.