Urodziła się i wychowywała w Starachowicach. To tu odkryła w sobie miłość do muzyki. Dziś może poszczycić się występami z największymi legendami polskiej sceny muzycznej, a jej autorskie piosenki grają rozgłośnie radiowe w USA. Ciekawa świata, uśmiechnięta i bardzo sympatyczna przyjaciółka.
Z Magdaleną Meisel rozmawia Piotr Kwaśniewski.
Muzyka była w twoim życiu od zawsze?
– Tak, odkąd sięgam pamięcią. Za sprawą moich rodziców, a zwłaszcza taty. Miał swój amatorski zespół, w którym grał na perkusji i śpiewał. Tato był trochę takim hipisem, miał długie włosy i ciągle wystukiwał jakiś rytm. W domu bez przerwy rozbrzmiewała muzyka, najczęściej rockowa z lat 60. 70. i 80. To nie była muzyka klasyczna, tylko właśnie taka rozrywkowa. Tato akompaniował mi na gitarze akustycznej, a ja śpiewałam wszystkie piosenki, które znałam, nie tylko te z przedszkola. Mam nawet takie swoje archiwalne nagrania. Widząc mój zapał do muzyki rodzice postanowili zapisać mnie do szkoły muzycznej. W Starachowicach skończyłam Państwową Szkołę Muzyczną I stopnia w klasie skrzypiec i fortepianu. No i oprócz tego ciągle śpiewałam. Mama opowiadała, że buzia mi się nie zamykała: w domu, przedszkolu, szkole. Po skończeniu ósmej klasy wyjechałam do Tarnowa, gdzie przez cztery lata uczyłam się w Liceum Muzycznym. To właściwie też mnie bardzo ukształtowało – miasto, tamto środowisko. Miałam wtedy swój zespół wokalny. W mojej klasie były bardzo kreatywne osoby. Siedzieliśmy razem w szkolnej ławce i graliśmy wspólnie w zespole, koncertowaliśmy trochę. Świetny czas. Po liceum skręciłam w kierunku muzyki klasycznej. Ukończyłam Akademię Muzyczną im. K. Szymanowskiego w Katowicach na kierunku instrumentalnym. Ale to śpiewanie gdzieś tam w sercu mi pozostało.
Wtedy już wiedziałaś, co chcesz w życiu robić?
– Studiując, jeszcze nie bardzo wiedziałam, jaką drogę wybrać. Skłaniałam się w stronę skrzypiec, chciałam się spełniać jako skrzypaczka. Brałam udział w wielu projektach orkiestrowych i zespołów kameralnych. Wyjechałam do Korei Południowej. W Seulu mieszkałam przez dwa lata. Tam miałam możliwości rozwoju w branży klasycznej. Byłam pewna, że to właściwa dla mnie droga – klasyka, orkiestra, próby, spotkania z wielkimi ludźmi – sztuką. Myślałam, że w tym się spełnię. Śpiewania nie traktowałam poważnie. Na pierwszym roku studiów miałam epizod z firmą fonograficzną i już nawet miałam w rękach kontrakt. Śpiewałam wtedy w trio wokalnym, którego menagerem miał być Andrzej Pietras. Wtedy uznałam jednak, że to nie dla mnie.
A kiedy poczułaś, że masz talent, że śpiewanie to twoja droga?
– Czy mam talent? Pewnie coś tam jest we mnie. Poznaję to po reakcjach ludzi na moje występy na żywo. Doświadczałam tego już jako dziecko, gdy po moim wokalnym występie podchodziły do mnie osoby i mówiły, że miały gęsią skórkę, gdy śpiewałam. Poza tym czułam, że bardzo chcę to robić. Oczywiście różne rzeczy robiłam po drodze, ale gdzieś to cały czas dojrzewało we mnie. Pewnie gdyby ktoś wcześniej mnie pchnął i powiedział „słuchaj, nie bój się” to może poszłabym tą drogą. Rzuciłabym skrzypce, zmieniłabym kierunek studiów… Ale tak się nie stało… Pewnie musiałam dojrzeć.
Czy uważasz, że muzyki można się nauczyć? Słyszałem kiedyś teorię, że jeżeli dziecko dużo słucha muzyki i później ta muzyka mu towarzyszy w życiu, to nią w pewien sposób przesiąka i staje się muzykiem. W twoim wypadku właśnie tak było, muzykę wyniosłaś z domu?
– Myślę, że moi rodzice byli takim zapalnikiem. Oczywiście wykształcenie muzyczne, technika, znajomość nut bardzo pomaga, ale muzykalności nie da się nauczyć, to trzeba mieć w sobie. Człowiek się z tym po prostu rodzi. Jeżeli ktoś tworzy, pisze sobie utwór i jeszcze umie dobrze go wykonać, to jest sztuka, którą bardzo podziwiam. Ci co mają muzykalność w sercu, pozostają w branży muzycznej i bardzo dobrze sobie radzą. Wiele zmieniła pandemia COVID-19. Wielu ludzi odeszło od muzyki, bo nie potrafili się z tego utrzymać, musieli się jakoś ratować. Ja nie narzekam na ten czas pandemii. Wcześniej wszystko mi szło bardzo opornie, jak po grudzie. Podczas lockdownu nawiązałam kontakt z Michaelem Heavnerem ze Stanów Zjednoczonych, świetnym aranżerem i multiinstrumentalistą oraz z Deanem Stockdale’em z Wielkiej Brytanii, znakomitym pianistą jazzowym. To była taka trochę desperacja z mojej strony, ale okazała się strzałem w dziesiątkę, czego owocem są moje autorskie piosenki. Marzy mi się taka naprawdę autorska płyta w stylu country – rock… Wiesz, będąc jeszcze nastolatką popełniłam kilka kompozycji i nawet napisałam jakieś teksty, ale nie chwaliłam się tym nigdy, bo nie byłam pewna, czy są dość dobre. Traktowałam to pisanie i komponowanie jak zabawę i sposób na nudę. Teraz, gdy mam zupełnie inną muzyczną świadomość, jestem bardziej wymagająca zarówno wobec tekstu jak i muzyki.
Cofnijmy się… Pojawiłaś się w kilku programach muzycznych talent show. Co cię do tego skłoniło?
– Myślę, że chęć sprawdzenia się. Chciałam spróbować pokazać się szerszej publiczności, chociaż do pierwszego występu namówili mnie znajomi. Oczywiście, gdy przechodziłam do kolejnych etapów, to już apetyt rósł w miarę jedzenia. To było ciekawe doświadczenie i świetna przygoda, bo mogłam zobaczyć, jak to wygląda z drugiej strony.
Wystąpiłaś też w „Voice of Poland”, ale masz na koncie także zwycięstwo w „Szansie na sukces”…
– Kiedy jechałam do Warszawy do programu „Szansa na sukces” to w połowie drogi chciałam zawrócić. Miałam już przecież na swoim koncie drobne osiągnięcia artystyczne, a tu znowu jakiś konkurs. Jednak cieszę się, że nie zrezygnowałam, bo było bardzo sympatycznie. Po pierwsze zagłębiłam się bardziej w repertuar zespołu 2plus1, a po drugie nawiązałam kontakt z ciekawymi ludźmi, co później zaowocowało fajnymi projektami – mowa tu oczywiście o zespole Old Breakout, w którym śpiewam piosenki legendarnej Miry Kubasińskiej. Dzięki takim programom mogłam zaśpiewać również u boku Marka Piekarczyka czy Piotra Kupichy.
Czy takie programy młodym artystom pomagają czy szkodzą?
– Uważam, że przeważnie pomagają. Jeśli ktoś nawet w konkursie nic nie osiągnie, ale kocha muzykę i jest uparty, to będzie to robić mimo wszystko. Ja nigdy nie goniłam za karierą, czy sławą. Ale nie wyobrażam sobie, żebym mogła robić coś innego, nie związanego z muzyką. Czy jest to gra w orkiestrze, czy śpiewanie – zawsze muzyka motywuje mnie to do dalszego działania. Mam w sobie wiarę, że warto to robić. Taka jest chyba moja misja.
Czy teraz, z perspektywy czasu, zdecydowałabyś się na występ w talent show?
– Trzeba pamiętać, że są to programy rozrywkowe. To jest show, które rządzi się swoimi prawami. Jednak, aby zdobyć nowe doświadczenie, warto spróbować. Nigdy nie goniłam za sławą, jestem wierna muzyce. Robię to, a jak się coś przy okazji zdarzy więcej, no to super. Cieszę się, że mogę występować przynajmniej w takiej skali, w jakiej występuję. Jestem szczęśliwa, niezależnie czy śpiewam kameralny koncert, imprezę zorganizowaną, czy event dla bardzo dużej publiczności, to zawsze mi towarzyszą takie same emocje.
Jak zaczęła się twoja przygoda z filharmonią?
– Pracuję w Filharmonii Częstochowskiej jako muzyk orkiestrowy. Kiedyś otrzymałam propozycję zaśpiewania koncertu walentynkowego. Dla mnie to była nowa rzecz, właściwie marzenie, które za chwilę miało się spełnić. Występ z symfoniczną orkiestrą filharmonii to niezwykła sprawa. Bardzo się denerwowałam, bo to przecież moi koledzy i koleżanki z pracy, więc obawiałam się, jak zareagują. Przecież nigdy nie słyszeli, jak śpiewam na żywo, a niektórzy w ogóle nie wiedzieli, że zajmuję się śpiewaniem. Na szczęście wyszło znakomicie i dzięki temu mogłam zaprezentować się tam jeszcze kilka razy.
Śpiewasz projekt symfoniczny z piosenkami legendarnego zespołu 2plus1 oraz jesteś oficjalną wokalistką i członkiem kultowego polskiego zespołu Breakout, obecnie występującego pod nazwą Old Breakout…
– Pomysł, aby zaaranżować piosenki zespołu 2plus1 na orkiestrę symfoniczną pojawił się zupełnie znienacka. Słuchając tych piosenek, zastanawiałam się nieśmiało, czy można by było pokazać je w innej odsłonie. Na początku wydało mi się to wręcz niemożliwe, bo oryginalne aranżacje wykonywane przez zespół 2plus1 mają specyficzne brzmienie i klimat. Nie byłam pewna, jak zabrzmią bez gitary, której przecież nie ma w składzie instrumentów orkiestry symfonicznej. Poprosiłam o pomoc Klaudiusza Janię, mojego przyjaciela i znakomitego aranżera. Przedstawiłam mu swoje wizje utworów, a on przelał to na papier i dzięki temu powstał naprawdę piękny i wartościowy projekt. Koncert miał swoją premierę z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Częstochowskiej, którą znakomicie poprowadził dyrektor Adam Klocek. Pytasz, jak to jest śpiewać utwory tak kultowych zespołów? Nie jest to łatwe zadanie. Sympatycy pani Miry Kubasińskiej i Breakout oraz pani Elżbiety Dmoch i 2plus1 to bardzo wierna grupa. Rozumiem, że uznają tylko tamte oryginalne wykonania, bo mają w uszach tamto brzmienie, tamtą interpretację, sposób wykonania i śpiewania. Mają to w pamięci i jest to dla nich świętość.
Czujesz presję?
– Czuję bardzo duży respekt.
Zastąpiłaś dwie legendarne wokalistki, więc spoczywa na tobie sporę brzemię…
– Absolutnie nikogo nie zastępuję i nie zastąpię. Sięgam po repertuar, który słuchali moi rodzice. Jako dziecko również słuchałam tych piosenek, ponieważ słuchali ich moi rodzice. A moja babcia miała pocztówki z wizerunkiem Elżbiety Dmoch w kapeluszu i Anny Jantar. Śpiewałam sobie te piosenki, wpatrywałam się w te panie i chciałam być taka piękna i tak pięknie śpiewać jak one. To były moje dziecięce marzenia. Nikomu wcześniej o tym nie opowiadałam. To taka moja tajemnica. Śpiewając te utwory, wracam do przeszłości. Zawsze zwracam uwagę na tekst. Trzeba wiedzieć, o czym się śpiewa. Wtedy interpretacja przychodzi bardzo naturalnie, przynajmniej u mnie tak jest i bardzo mi to pomaga. Piosenki zespołu 2plus1 czy zespołu Breakout posiadają wspaniałe teksty, co czyni je bardzo wartościowymi utworami. Mam bardzo duży szacunek do tej twórczości, do tych zespołów, do tych wokalistek. Śpiewając, staram się nie zmieniać oryginalnej linii melodycznej utworów, jednak często dodaję coś od siebie, bo chcę, aby ta interpretacja była prawdziwa – moja. To przecież ja śpiewam, piosenka wypływa ze mnie. Wiem, że jeśli śpiewam z serca czy sercem, słuchacz to odczuje i będzie mu się to podobało.
Uprzedziłaś po części moje pytanie. Jak reagują na ciebie najwierniejsi fani i czy podoba im się twoja interpretacja?
– Bardzo pozytywnie, ku mojemu zaskoczeniu. Bardzo się bałam pierwszego koncertu w Warszawie z muzykami Old Brekout. Po występnie stanęłam gdzieś z boku, a publiczność podchodziła i gratulowała mi. Ludzie dziękowali, że przez chwilę mogli wrócić do przeszłości, że przypomniałam im o tych piosenkach, o ich pierwszych miłościach. Jakieś wspomnienia w nich ożyły, to było szalenie miłe i bardzo wzruszające. To także dowód na to, że warto było podjąć ten trud.
Mam takie wrażenie, że wszystko co cię otacza jest związane z muzyką. Pracujesz jako muzyk, ale tworzysz też dla przyjemności. Muzyka klasyczna, blues, country – jak odnajdujesz się w tylu różnych gatunkach muzycznych?
– To chyba wynika z mojej natury, z mojego temperamentu. Czasami jestem spokojna, innym razem jestem wulkanem energii, więc z muzyką, którą wykonuję jest tak samo. Jeśli chodzi o muzykę country, to zawsze mi się ten styl podobał, szczególnie ten amerykański.
W Polsce muzyka country jest dość niszowa…
– Rzeczywiście country u nas jest mniej popularne niż inne style muzyczne. Jednak się nie poddaję i mam nadzieję, że mimo wszystko ten nurt kiedyś doczeka się w Polsce większej popularności. Przez ostatnie 10 lat miałam możliwość współpracy ze świetnym wokalistą country Jackiem Wieczorkiem z zespołu Johny Walker Band, który zaraził mnie miłością do tego stylu muzycznego. Na swojej drodze spotkałam również Artura Konwińskiego, mistrza gitary stalowej (pedal steel guitar), który również natchnął mnie do muzyki country. A pewnego dnia dostałam miłą wiadomość mailową od amerykańskiej autorki tekstów Tiny Neumann. Przesłała mi kilka tekstów piosenek z propozycją napisania do nich muzyki i ich zaśpiewania. I tak to się zaczęło… Jeden z tekstów Tiny bardzo przypadł mi do gustu, usiadłam do pianina i piosenka powstała w jakieś pół godziny. Michael Heavner ubrał instrumentalnie mój pierwszy utwór, potem kolejny, kolejny i następny. Mam pomysły na nowe piosenki, coś tam się powoli tworzy, ale zupełnie, tak bez ciśnienia. Zgadzam się z powiedzeniem, że mniej znaczy więcej…
Tworzysz bez ciśnienia, ale twoja twórczość została dostrzeżona za oceanem i twoje piosenki country grają m.in. rozgłośnie radiowe w stanie Nashville…
– Dla mnie to jest fascynujące, aż trudno uwierzyć. Ekscytuję się tym, oczywiście.
John Lennon powiedział kiedyś, że jak radia w USA zaczną grać Beatlesów, to wtedy oni do tych Stanów Zjednoczonych polecą. Może czas pomyśleć o podboju amerykańskiego rynku?
– Niewykluczone, bardzo bym chciała. Ale na razie jak mówiłam: bez ciśnienia…
Masz czas na słuchanie muzyki dla przyjemności? Są takie chwile, że sięgasz po jakąś konkretną płytę, czy masz już muzyczny przesyt?
– Czasami słucham stacji radiowych, głównie amerykańskich z muzyką country, blues. Jeżeli chodzi o Polskę, to bardzo cenię „Love” Edyty Bartosiewicz. Tej płyty mogę słuchać, słuchać i słuchać – nigdy mi się nie znudzi, mam z nią fajne wspomnienia. Od czasu do czasu, w Internecie wpada jakiś ciekawy głos, ciekawy artysta czy niezła piosenka. Fantastycznie, że ludzie coś tworzą i dają coś od siebie, są artystycznie kreatywni. To bardzo ważne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Co poza muzyką robi Magda? Nie pytam o zakupy, gotowanie, pranie, wychowywanie dzieci…
– Uwielbiam jeździć na rowerze. Aktywność fizyczna mnie bardzo rozluźnia i odpręża. Lubię zwiedzać i podróżować. Jednak muzyka towarzyszy mi przez cały czas, nie da się od niej odciąć. Ona po prostu jest, nie wyobrażam sobie bez niej życia, jak bez powietrza. Gdy śpiewam w domu, to chłopaki często mówią – mamo nie śpiewaj już, daj spokój. Chociaż często ich łapię na tym, że sami sobie coś tam pod nosem śpiewają.
Jakie jest twoje motto? Jakbyś siebie określiła w kilku słowach?
– Na pewno nikomu nie zazdroszczę, nie chcę nikomu nic zazdrościć. Wolę podziwiać i zachwycać się. To świetna motywacja do nauki i rozwoju. Chcę robić swoje, bo to kocham. Tytuł biografii… Nigdy nie zastanawiałam się nad tym. Trudne pytania zadajesz. Nie wiem, kocham muzykę i namawiam wszystkich do tej miłości. To jest moje życie, ale też pomysł na odreagowanie oraz wyrzucenie z siebie emocji, dzielenie się nimi z innymi ludźmi. Pytasz o motto? „Więc oto powiem ci, że muzyka jest jak morze. Stoimy na jednym brzegu i widzimy dal, ale drugiego brzegu dojrzeć niepodobna”.