W ciągu ostatniego roku odwiedził kilka krajów afrykańskich. Wszystko dzięki projektowi „Harcerska Afryka”. Polega on na wyjazdach do wybranych krajów i poszukiwaniu na ich terenie polskich miejsc pamięci oraz ich porządkowaniu. Kielczanin – Ludwik Pisarski opowiada o wyprawie do Ugandy, Kenii oraz Tanzanii.
Uganda
Projekt „Harcerska Afryka” znalazłem na portalu społecznościowym. Zafascynowało mnie to, co robią członkowie tej grupy. Nawet nie byłem świadomy tego, że Polacy żyli w Afryce. By dołączyć do grupy, trzeba mieć ukończone 18 lat i być harcerzem. Udało mi się i w tym roku poleciałem na ten odległy od nas kontynent.
Do Ugandy kilkuosobową grupą wylecieliśmy z lotniska z Warszawy. Sam lot trwał około 12 godzin, do czego trzeba doliczyć osiem godzin, które spędziliśmy na lotnisku w stolicy Kataru, w Doha, czekając na przesiadkę. To była noc, ale lotnisko jest dostosowane do takich sytuacji i stworzyło strefę wypoczynku. Rano wsiedliśmy w kolejny samolot, którym dolecieliśmy do celu, a więc do Ugandy. W tym kraju zwiedziliśmy dwa duże polskie miejsca pamięci zlokalizowane w miastach Masindi oraz Koja.
Polskie osiedle w Masindi
Masindi to miasto w zachodniej Ugandzie, w którym w czasie II wojny światowej powstało drugie co do wielkości osiedle wybudowane dla polskich uchodźców, przez które w latach 1942-1947 przeszło około 4 tys. Polaków. Do obozu trafiali Sybiracy, którym udało się wydostać z sowieckich łagrów i miejsc zesłania, a następnie opuścić ZSRR wraz z Armią Andersa. W latach 40. XX wieku były tu polskie przedszkola, szkoły, sklepy, piekarnie, teatry, a nawet stacje benzynowe. Dzisiaj pozostały już tylko pojedyncze domy, pojedyncze budynki wzniesione przez Polaków. Ale i tak jest to jedno z lepiej zachowanych miejsc pamięci. Domy, zarówno dachy, jak i ściany budowane były z trawy słoniowej, a łazienki i kuchnie z kamienia. W takim domu mieszkały zazwyczaj dwie lub trzy rodziny. Zbudowane były solidnie, dlatego do dziś służą tubylcom.
Jest tam też zachowany duży polski kościół, który dziś służy lokalnym mieszkańcom i w którym do dziś możemy zobaczyć polski obraz Matki Boskiej. Częściowo oryginalne są również ławki i inne meble, które wyprodukowali polscy stolarze. A polski architekt zaprojektował go w taki sposób, że do wejścia prowadzi zadrzewiona ulica, która wyznaczona została centralnie w kierunku Warszawy. To miało symboliczne znaczenie dla ówczesnych mieszkańców.
Tuż obok kościoła znajduje się polski cmentarz, gdzie znajduje się około 40 grobów, w których spoczywają ciała naszych rodaków. To świetnie zachowane nagrobki, na których można przeczytać imiona i nazwiska pochowanych tam osób, także daty ich urodzin i śmierci.
Symboliczne miejsce w Koja
Natomiast drugim miejscem pamięci, do którego dotarliśmy, to nieistniejące już osiedle Koja. Polacy mieszkali tu w latach 1942-1945. I tutaj działały polskie szkoły, instytucje czy sklepy. Niestety, po polskim osiedlu praktycznie nic nie zostało. Koja znajduje się nad jeziorem Wiktoria, są to tereny z bardzo urodzajną glebą, dlatego zostały wykupione przez afrykańskich rolników, a pozostałości po Polakach – zrównane z ziemią. Dlatego dziś jest to miejsce bardziej symboliczne, podobnie jak znajdujący się tam cmentarz z grobami polskich uchodźców z czasów II wojny światowej.
Naszym celem była inwentaryzacja tych miejsc pamięci oraz zadbanie o to, by je odnowić. Prace polegały na spisaniu, oczyszczeniu i malowaniu grobów. Niestety, w Afryce przyroda jest nieokiełznana. I wystarczy kilka miesięcy, by groby ponownie porosły trawą i krzewami. Pogoda również nam nie pomagała. Termometry w ciągu dnia cały czas pokazywały 30 stopni Celsjusza, a do tego duża wilgotność. Malowanie nagrobków wręcz uniemożliwiały ulewne deszcze. Koja była dla nas sporym wyzwaniem logistycznym.
Droga, którą mieliśmy dojechać do celu została zagrodzona przez lokalnych mieszkańców i nie mogliśmy nią przejechać. Musieliśmy szukać innej drogi, by dotrzeć do osiedla. To nie był koniec naszych problemów, ponieważ po skończonej pracy, po zapadnięciu zmroku nasz wynajęty samochód, którym poruszaliśmy się po Afryce, zepsuł się. Utknęliśmy na pustkowiu. Gdyby nie pomoc jednego z lokalnych mieszkańców, opiekuna cmentarza w Koja, zostalibyśmy na noc w środku dżungli. To jest niebezpieczne ze względu na dzikie zwierzęta. Baliśmy się bardzo, ale podróż po afrykańskich krajach uczy pokory. Trudno jest cokolwiek przewidzieć. W dzień temperatura co prawda wynosi ponad 30 stopni, ale w nocy spada do 10, więc wbrew pozorom w Afryce można zmarznąć. Trzeba mieć ze sobą śpiwory, ale też moskitiery i spreje przeciwko komarom, podpowiada miłośnik Czarnego Lądu.
Ekipa „Harcerskiej Afryki” w Ugandzie była kilka dni.
Kenia
Podróż trwała dwa dni i nie była łatwa. W Afryce trzeba mieć oczy dookoła głowy. Podróż w tych rejonach jest dużym wyzwaniem, trzeba być bardzo uważnym. Kultura jazdy jest zupełnie inna niż w Polsce. Zagrożeniem są zwłaszcza motocykle, których jeździ tam bardzo dużo, a które mogą nadjechać z każdej strony. Na nich często podróżuje cztery, a nawet pięć osób. Kiedyś widziałem, jak na motocyklu mężczyzna przewoził kanapę! Widziałem też holujące się motocykle. Sposobem na oznaczenie zepsutego samochodu stojącego na poboczu nie są ostrzegawcze trójkąty, tak jak w Polsce, a rozłożone kilkadziesiąt metrów przed tym pojazdem gałęzie! Tamtejsi kierowcy, nawet po zmroku, nie zawsze używają świateł, ale nadużywają klaksonu. Drogi są pełne wybojów i dziur. A najdziwniejsze jest to, że pomimo tych wielu niedogodności i panującego na drogach chaosu, podczas podróży z Ugandy do Kenii nie widzieliśmy żadnego wypadku, czy chociażby stłuczki.
W Kenii mieliśmy zaplanowaną tylko wizytę w polskiej ambasadzie.
Z Kenii ekipa „Harcerskiej Afryki” pojechała do Tanzanii, a konkretnie do miasta Dar es Salaam, honorowej stolicy tego kraju.
Dar es Salaam
To największe miasto portowe w Tanzanii oraz ważny regionalny ośrodek gospodarczy Afryki Wschodniej. W 2015 roku zamieszkiwało je ponad 5 mln osób. Położone jest nad Oceanem Indyjskim. Drogi w tym kraju są już zdecydowanie lepsze niż w Kenii.
W Dar es Salaam także spotkaliśmy się z ambasadorem, który opiekuje się miejscami pamięci w tym kraju. Skonsultowaliśmy z nim nasz plan działania i miejsca, które mamy zinwentaryzować.
Pierwszy cmentarz, który tam odwiedziliśmy był częściowo polski. Znajdowało się na nim 17 grobów naszych rodaków. Ich poszukiwanie było dla nas prawdziwym wyzwaniem, bo jest to rozległa nekropolia, a polskie groby znajdowały się w jej różnych częściach. Posługiwaliśmy się tylko starymi fotografiami ludzi, którzy w tych grobach spoczywali. Udało nam się jednak odszukać te nagrobki. Naszym zadaniem było tylko ich odszukanie, więc na tym zakończyliśmy pracę.
Cmentarz w Tengeru
Następnie z ekipą „Harcerskiej Afryki” odwiedziliśmy kolejny cmentarz – w Tengeru, w północno-wschodniej części Tanzanii. W czasie II wojny światowej mieścił się tam obóz dla polskich uchodźców. Położony był niedaleko Aruszy. Zbudowano tam osiedle, kościół, szpital. Założono gospodarstwa rolne i ogrody, w których Polacy sadzili pomidory, ogórki, czy słoneczniki, by stworzyć choć namiastkę Polski. Tengeru miało najbardziej rozbudowaną ze wszystkich polskich osiedli w Afryce sieć szkół, zwłaszcza średnich. W życie osiedla włączali się instruktorzy harcerscy i księża. Harcerstwo stało na szczególnie wysokim poziomie. Rozwijało się tam życie kulturalne, funkcjonowały drużyny sportowe. Czas poza nauką i pracą wypełniały różne uroczystości związane z obchodami polskich świąt państwowych albo religijnych.
Byliśmy pozytywnie zaskoczeni tamtejszym cmentarzem, gdzie spoczywają prochy naszych rodaków. To miejsce bardzo zadbane. Dba o nie pracownik lokalnej społeczności, który z przekazów swojego ojca zna historię tego cmentarza i jak wyglądało życie w tym regionie. To nekropolia otoczona przepięknym murem. Ostatnio powstał tam też punkt pamięci, takie mini muzeum, w którym są tablice przedstawiające historię Polaków w Afryce. Cmentarz w Tengeru to jedyne miejsce, które odwiedziliśmy, a które jest regularnie odwiedzane przez polskie wycieczki i inne narodowości.
Afrykańska przygoda
Podróż po krajach afrykańskich jest trudna logistycznie, jest też wyzwaniem finansowym. My jednak odwiedziliśmy te kraje w ramach projektu „Harcerska Afryka”. Dzięki temu każdy z nas zapłacił tylko jedną czwartą wszystkich kosztów, a więc około 10 tys. zł. Pozostała kwota pochodziła z projektu. By było taniej, tak jak wspominałem, spaliśmy w swoich namiotach, na kampingach. Rzadko kiedy – w tanim hostelu. Staraliśmy się też sami przyrządzać posiłki. Najczęściej były to potrawy, gdzie głównym składnikiem był makaron. Natomiast, jeśli chodzi o potrawy przygotowywane z afrykańskich składników, to używając mąki kukurydzianej, wody i soli, gotowaliśmy taką sztywną papkę kukurydzianą. To smaczna potrawa, bardzo popularna na Czarnym Lądzie, ale w każdym z tych krajów nazywa się inaczej, m.in. sadza lub ugali. Spożywa się ją rękami, a dodaje do niej warzywa i czasami mięso.
Dużym zaskoczeniem byli też dla nas tubylcy. Oni mają inne niż Europejczycy podejście do życia. Im się nie spieszy. Dla nich czas nie jest tak bardzo istotny, jak dla nas. Spóźnić się na umówione wcześniej spotkanie – pół godziny, czy nawet godzinę – to dla nich norma. Bardzo często śmieją się z nas, że my mamy zegarki, ale to oni mają czas, żeby go spędzać tak, jak chcą. Z rodziną, z przyjaciółmi. Powinniśmy się tego od nich uczyć.
W ciągu kilku ostatnich lat nasz rozmówca odwiedził w sumie 21 afrykańskich krajów, m.in. RPA, Botswanę, Zambię, Zimbabwe, Mali, Kongo, Namibię i Nigerię.