W latach 80. ostrowiecka hutnicza „Solidarność” skupiała około 16 tysięcy członków w obu zakładach w mieście. Ta ogromna rzesza zwykłych pracowników potrafiła się sprzeciwić działaniom komunistów. Po aresztowaniach czołowych działaczy, związkowcy przystąpili do strajku w Hucie im. Marcelego Nowotki, który do historii miasta i Kielecczyzny przeszedł jako jedyny większy akt oporu przeciw wprowadzeniu stanu wojennego w regionie.
Strajk trwał od 13 do 15 grudnia 1981 roku, zakończył się bezkrwawo dzięki mediacji przywódców „Solidarności” z kierownictwem huty. Nie oznaczało to jednak, że najbardziej zaangażowani w to wydarzenie nie ponieśli bolesnych konsekwencji. Jak określa historyk dr Paweł Gotowiecki, który jako jeden z nielicznych świętokrzyskich badaczy zajmuje się tym tematem, Ostrowiec Świętokrzyski, określany mianem „czerwonego”, najodważniej stanął w jego obronie. Ten fenomen skłonił go kilkanaście lat temu do rozpoczęcia szerszych badań nad ostrowieckim ruchem.
Z dr Pawłem Gotowieckim, autorem książki o tych wydarzeniach, rozmawia Emilia Sitarska.
Do niedawna jeszcze nie było tytułu tej książki. Teraz jest już w procesie wydawniczym.
– „Solidarność czerwonego Ostrowca. Studium konfliktu społeczno-politycznego” – to roboczy tytuł, który nawiązuje do jednej z ulotek kolportowanych w czasie stanu wojennego w Ostrowcu Świętokrzyskim: „Solidarność z czerwonego Ostrowca”. Miasto od całych dziesięcioleci kojarzyło się z lewicowymi konotacjami. Siedzibę miała tutaj Republika Ostrowiecka, znana z sympatii lewicowych, bardziej PPS-owskich niż komunistycznych, ale podobnie jak Zagłębie Dąbrowskie, kojarzone z lewicą. Tymczasem „Solidarność” była ruchem społecznym i politycznym pozostającym w opozycji do ówczesnego systemu. Właśnie ta zbitka dwóch pojęć jest na tyle frapująca, że postanowiłem tak zatytułować książkę.
Będzie to pozycja naukowa, bazująca na licznych dokumentach i źródłach. Na czym Pan się szczególnie skupił?
– Głównym bohaterem jest ostrowiecka „Solidarność”, wpisana w panoramę życia społeczno-polityczno-gospodarczego miasta w latach osiemdziesiątych. Narracja zaczyna się w roku 1980, a kończy w 1989 roku. Cała burzliwa dekada w historii miasta, ale również kraju, została przedstawiona w różnych kontekstach: życia społecznego, wydarzeń politycznych, przekształceń gospodarczych i demograficznych. Przybliżam ostrowieckie struktury, też na tle całego kraju: stan wojenny, echa w mieście z takim ewenementem jak strajk 13-15 grudnia, wreszcie wybory do Sejmu, Rad Narodowych i próby ich bojkotu, późniejsze przekształcenia i okres transformacji systemowej. To wszystko, co miało miejsce w Ostrowcu na tle szerszej panoramy.
Książka powstawała na przestrzeni kilkunastu lat. To wystarczająco dużo czasu, aby zgromadzić liczne materiały i porozmawiać ze świadkami zdarzeń.
– Przeprowadziłem około 70 rozmów ze świadkami tamtych zdarzeń. Informacje, które pozyskałem, wplecione są w narrację. Wykorzystuję te rozmowy często, by skonfrontować informacje ze źródeł, z ówczesnej prasy czy oficjalnych dokumentów. W ten sposób, jak uczy sztuka pisania publikacji historycznych, staram się dotrzeć do prawdy. Rozmawiałem jednak nie tylko z liderami „Solidarności” – Jerzym Jabłońskim czy Wiesławem Kwiatkowskim, ale też na przykład z Robertem Minkiną, który był założycielem Konfederacji Polski Niepodległej w Ostrowcu Świętokrzyskim, niestety, dwa lata temu zmarł. Starałem się dotrzeć do osób z nawet najmniejszych zakładów pracy, aby znaleźć źródło. Huta miała swój biuletyn, a mniejsze zakłady? Cóż, miałem dostęp do znacznie uboższych informacji.
Książka jednak nie byłaby pełna, gdybym nie starał się rozmawiać z ludźmi z ówczesnego życia społeczno-politycznego. Dlatego o strajku w hucie rozmawiałem również z dyrektorem naczelnym huty Adamem Śniadowskim. Rozmowa ta jest bardzo ważnym elementem tej książki. Dotarłem też do osób, które w ruchu „Solidarności” nie brały udziału, ale stanowiły istotny punkt odniesienia dla działań solidarnościowców. Pierwszą rozmówczynią była pani Jadwiga Bukowska, sekretarka-wolontariuszka w delegaturze „Solidarności”. Spotkaliśmy się w 2007 roku, zmarła kilka miesięcy później. I to daje do myślenia, że w wielu przypadkach była to ostatnia możliwość dotarcia do interesujących osób, wydobycia informacji, poznania ich punktu widzenia i skonfrontowania ze źródłami.
Proces tworzenia publikacji jeszcze się nie zakończył, ale monografia jest już napisana. Trwało to długo, z dużymi przerwami na doktorat, który pisałem z zupełnie innych zagadnień. Uważam jednak, że ten czas zrobił dobrze książce. Można było zasiąść do notatek, skonfrontować z upływającym czasem, nowymi wiadomościami, które zmieniały spojrzenie na ówczesne wydarzenia. Sama książka, mam nadzieję, będzie dojrzałym studium. Pisana bez osobistych poglądów i spostrzeżeń, Uważam, że taką monografię nie mogłaby napisać osoba, która uczestniczyła w tych wydarzeniach, była w nie zaangażowana.
Skąd jeszcze czerpał Pan wiedzę o ostrowieckich wydarzeniach?
– Bazuję na dokumentach, źródłach, materiałach od mieszkańców miasta. Swoją pracę rozpoczynałem wraz ze Zbigniewem Walczykiem, ówczesnym aktywnym działaczem „S”, który dziś na stałe mieszka we Włoszech. Zaapelowaliśmy do członków, byłych działaczy, o przynoszenie dokumentów, tzn. oficjalną prasę, liczne biuletyny, najbardziej interesujące były te podziemne, trudne do zdobycia. Działacze przechowywali je w różnych warunkach, więc zachowały się też w różnym stanie. Korzystałem z afiszów, notek i plakatów, dokumentów życia społecznego, które trudno by było odnaleźć w archiwach państwowych. Potem wszystko to znalazło swoje miejsce w delegaturze. Była to cenna inicjatywa, dokumenty będą służyć kolejnym pokoleniom badaczy.
Publikacja wywoła ferment? Wiele osób, pamiętających tamte czasy, nadal żyje.
– Nie chcę siać fermentu, a czy wszystkim się spodoba? Na pewno nie, szczególnie jeśli chodzi o kontrowersyjne zdarzenia. Mam nadzieję, że nikt mi nie zarzuci, że książka nie jest obiektywna. Może się nie podobać, ale nie chcę, aby ktoś określił, że feruję wyroki z pominięciem faktów. Nie jest rolą historyka bycie apologetą, dlatego należy patrzeć w sposób krytyczny, aby dotrzeć do prawdy, konfrontować źródła. A one są często sprzeczne ze sobą. Źródła, do których sięgamy po latach, nasze wspomnienia, są obarczone defektami w pamięci, ale też próbą stworzenia takiej narracji, która jest dla danej osoby wygodna. Historyk nigdy nie może zaufać suchym dokumentom i relacjom świadków. Gdybyśmy mieli do czynienia tylko z aktami procesowymi, to widzimy obraz bardzo konkretny, ale dopiero rozmowy z uczestnikami pozwalają tę suchą treść nasycić osobistymi emocjami i własnymi spostrzeżeniami, interpretacją dokumentów. Podczas procesu uczestnik wydarzenia inaczej mógł przedstawiać sekwencję wydarzeń, aby chronić swoje dobra, aby nie być skazanym. Dlatego tak ważne jest weryfikowanie wydarzeń za pomocą różnych źródeł.
Na pewno pojawią się odcienie szarości ostrowieckiej historii „Solidarności”.
W kontekście tamtych czasów zwykło używać się słowa „zdrajca”, ja jednak go nie lubię. Pamiętajmy, że ten okres PRL-u, dyktatury w Polsce, to okres bardzo niejednoznacznych wyborów, często podyktowanych nie czyjąś wolą, ale okolicznościami zewnętrznymi. Był to system na tyle paskudny, że aparat bezpieczeństwa przymuszał osoby do współpracy przez szantaż czy wykorzystywanie ludzkich słabości. Aparat chciał kontrolować społeczność, a musiał mieć swoich tajnych informatorów. A motywy były przeróżne, często były to indywidualne dramaty tych ludzi. Bardzo wnikliwie przedstawiam takie przypadki, nigdy nie pozostawiam ich bez komentarza. Taka jest rola historyka. Pamiętajmy, każdy z nas z pulpitu komputera może wejść do inwentarza IPN, znaleźć człowieka jako TW. Jednak nie może wejść do zeskanowanych dokumentów i poznać samych okoliczności podjęcia współpracy. Nie jestem wielkim zwolennikiem takiego połowicznego ujawniania, bo to często bardzo skrajne przypadki. W Ostrowcu jeden z działaczy dwa dni po rozpoczęciu stanu wojennego, wezwany na komendę milicji, podpisał zobowiązanie do współpracy, po czym od razu złamał zasady tej współpracy. Zwierzył się żonie ze wszystkiego i po dwóch dniach zdekonspirował się, poszedł na komendę i powiedział, że nie będzie donosił na kolegę. W inwentarzu IPN można znaleźć jego nazwisko, jest też teczka, ale nie można zobaczyć, że ta współpraca praktycznie nie istniała. Z drugiej strony mamy ludzi, którzy przez szereg lat przekazywali bardzo wartościowe informacje, a ich teczek nie ma, bo zostały zdekompletowane. Dlatego historyk nie może przedstawiać suche fakty, ale powinien pokazać czytelnikowi całą złożoność sytuacji, by mógł zrozumieć powody. Chciałem, aby książka miała charakter publikacji obiektywnej.
Jako historyk zajmuje się Pan zupełnie innymi zagadnieniami, a jednak najwięcej czasu poświęcił Pan ostrowieckiej „Solidarności”. Dlaczego?
– Okres „Solidarności” jest bliski z sentymentalnego punktu widzenia. Zająłem się tym tematem przez przypadek wiele lat temu. Bez wielkiego entuzjazmu podszedłem do pisania monografii, jednak moim zdaniem ma to dużą wagę społeczną. Ludziom, którzy byli bohaterami tamtych dni, uczestniczyli w ważnych historycznych procesach, należy się ta monografia oraz rzetelne i obiektywne przedstawienie zdarzeń, których byli świadkami, a często też sami tworzyli. Traktuję to zadanie jako misję. Mówi się, że „Solidarność” to ruch, który wyłonił przyszłych liderów. To byli szeregowi pracownicy, którzy mieli jednak na tyle charyzmy i autorytetu, że ośmielili się przewodzić tłumom ludzi. Zwłaszcza mam na myśli stan wojenny, który jednak rodził spore problemy, część tych zaangażowanych trafiła do więzienia, wielu internowano. To był zupełnie inny okres. Aktywne działanie w kręgu osób z jednego zakładu czy środowiska rodziło określone niebezpieczeństwa. Los tych ludzi wyglądał potem różnie. Niektórzy poszli do polityki, podjęli działalność gospodarczą, a niektórzy zostali szarymi obywatelami. Często ci ostatni mają niesmak i żal, że na plecach ich i kolegów inni działacze wypłynęli. Staram się podchodzić chłodno do takich ocen.
Jest Pan zadowolony z tej książki?
– Tak. Będzie to być może jedyna lub jedna z niewielu monografii poświęconych „Solidarności” w regionie. Bo nie ma też zbyt wielu badaczy zajmujących się tamtym okresem. To głównie badacze z IPN w Kielcach: dr Ryszard Śmietanka-Kruszelnicki i dr Marzena Grosicka. Moja praca oparta jest na obszernych źródłach i solidnych studiach. To 500 stron formatu książkowego, z indeksem i bibliografią. Powinna zostać wydana w pierwszej połowie 2023 roku. Czas najwyższy, aby po 18 latach od rozpoczęcia pisania, ta publikacja wreszcie się ukazała. Dystans dobrze robi, ale nie może być zbyt długi, bo chciałbym, aby ta książka dotarła do ludzi, którzy uczestniczyli w zdarzeniach lat osiemdziesiątych. By mogli skonfrontować te wszystkie informacje ze swoją pamięcią.
Dr Paweł Gotowiecki
Ur. w 1983 roku, historyk, nauczyciel akademicki; od 2019 r. rektor Wyższej Szkoły Biznesu i Przedsiębiorczości, a od 2022 roku Akademii Nauk Stosowanych im. Józefa Gołuchowskiego; członek Światowej Rady Badań nad Polonią; zastępca red. naczelnego półrocznika „AntePortas – Security Studies”; członek kolegiów redakcyjnych: „Politologos” (Gruzja); „Modern Historical and Political Issues” (Ukraina), „Covenant University Journal of Politics and International Affairs” (Nigeria), „Geopolitika” (Rumunia); w swych badaniach naukowych zajmuje się historią Polski i powszechną w XX w.