Specjalnie dla Strefy Weekendowej Radia Kielce Katarzyna Gaertner
To Agnieszka Osiecka przywiozła mi płyty z muzyką gospel. W amerykańskim kościele baptystów gospel był obowiązującym stylem muzyki. Od jazzu do gospel było niedaleko. Moimi idolami byli: Ray Charles i Aretta Franklin. A w Polsce rynkiem muzycznym zawładnął big beat. Lecz pojawił się również rythm and blues. Czesiek Niemen, Niebiesko-Czarni, Ada Rusowicz, Wojtek Korda i inni grali już w nowym stylu.
Moją pierwszą próbą w tym klimacie był gospelowy refren „O Jezus, Taką mnie ścieżką prowadź, gdzie śmieją się śmiechy w ciemności i gdzie muzyka gra”… Miał to być mój sacro-song do tekstu Agnieszki Osieckiej „Trzeba mi wielkiej wody”. Utwór dokończyłam parę lat później.
A tymczasem trafiło mi się niedrogie mieszkanie pod Warszawą. Przeprowadziłam się do Podkowy Leśnej. Czy to był przypadek? Nie sądzę. Bo kilka dni później do moich drzwi na Brzozowej zapukał ksiądz proboszcz Leon Kantorski z pobliskiej parafii i zapytał mnie, czy napiszę dla niego muzykę. Słyszał o moich „Eurydykach” i innych sukcesach na festiwalach. Pilnie potrzebował kompozytora, który napisze muzykę do liturgicznych tekstów. Tłumaczył, że łacinę wycofują z kościołów chrześcijańskich, a on chciałby przyciągnąć młodzież do swojej parafii polskimi tekstami oraz muzyką taką jaką lubią.
Zgodziłam się chętnie i powiedziałam o tekstach Agnieszki, ale ks. Kantorski znał Kazimierza Grześkowiaka i jemu chciał powierzyć pracę nad tekstami. Sam wybrał psalmy, które posłużyły do opracowania tekstów śpiewanych. Miał pomysł na Mszę Bożonarodzeniową.
Szybko napisałam części mszy i kilka songów dla Niemena i grupy wokalistek: Ady Rusowicz, Haliny Frąckowiak i Heleny Majdaniec. Chciałam stworzyć muzykę w stylu The Supremes. Franek Walicki, przewidując sukces, załatwił rejestrację płyty w Polskich Nagraniach. Estrada Szczecińska dała salę na próby i poinformowała tutejszy Wydział Kultury o naszych planach. Urzędnicy zawiadomili Warszawę – na wszelki wypadek – o niecodziennym projekcie dla kościoła.
1967 rok. Zawrzało!
W Komitecie Centralnym zwołano nadzwyczajne zebranie i wysłano dyrektywę do Estrady w Szczecinie: Możecie sobie grać mszę, ale nie w święta i bez znanych nazwisk. Propagowanie nurtu chrześcijańskiego nie leży w interesie państwa. Kropka.
Wobec takiego stanowiska nasi organizatorzy zaczęli szukać innych wykonawców. Trubadurzy się wystraszyli, Czerwone Gitary u szczytu powodzenia wiadomo było, że nie zrobią nic, co mogłoby im zaszkodzić. Jedynie udało się namówić zespół Czerwono-Czarni i to oni zagrali pierwszą Mszę beatową „Pan przyjacielem moim” 14 stycznia 1968 roku.
Ks. Kardynał Stefan Wyszyński wiedział o wszystkim i dzięki temu Kronika Filmowa przedstawiła w kinach reportaż z pierwszego wykonania Mszy. Do Podkowy Leśnej na sumy niedzielne zaczęły zjeżdżać tłumy młodzieży, najpierw z okolic, a potem ze świata. Cała kolejka podmiejska śpiewała hit „Pan króluje”.
Big beat w kościele stał się sensacją
Wkrótce Czerwono-Czarnych w kościele zastąpiła podkowiańska grupa Trapiści, która grała na mszach świętych kilkadziesiąt lat. Wydała również swój album CD z Mszą beatową i z koncertami wraz z ks. Kantorskim objechała kawałek Europy. A ja napisałam partyturę Mszy na orkiestrę i w 1969 roku nagrałam LP z Czerwono-Czarnymi w Polskich Nagraniach.
Nie wiem, jakim cudem doszło w PRL-u, za czasów rządów Gomułki, do nagrania Mszy beatowej za państwowe pieniądze.
Ze świeżo wydaną płytą pojechałam na stypendium do Londynu. Przydzielono mnie do grupy studentów na Abbey Road, gdzie miałam szczęście spotkać Johna Lennona i Yoko Ono. Wręczyłam im LP z Mszą. John i Yoko namalowali swoje karykatury na okładce. Powiedzieli: „Schowaj to, kiedyś ci się przyda”. A płytę zabrał mój mentor John Peel i zaprezentował muzykę w radiu BBC. Cenną okładkę trzymam w sejfie do dzisiaj.
Polskie Radio zaczęło nadawać nasze nagrania na antenie. Rozpruł się worek z propozycjami koncertów. Do zespołu dołączył solista Jacek Lech.
Premiera koncertowa Mszy odbyła się w Filharmonii Krakowskiej z udziałem chóru i orkiestry symfonicznej. Na scenie blisko 100 wykonawców – zespół Czerwono-Czarni, orkiestra i połączone chóry akademickie. Wśród tłumu gości: księża, władze Krakowa, działacze partyjni, służby SB, znani artyści i dużo młodzieży siedzącej na podłodze, bo nie było wolnych miejsc. Na widowni był również Karol Wojtyła i młody student seminarium – Kazimierz Nycz.
Waldorff napisał w gazecie, że od czasu przedwojennego koncertu Jana Kiepury, w Filharmonii właśnie wtedy po raz drugi wyłamano drzwi z zawiasów. Taki był tłum. Koncerty symfoniczne w różnych filharmoniach odbywały się aż do stanu wojennego.
Podczas swoich 90-tych urodzin ks. Kantorski poprosił mnie, bym nagrała nową wersję Mszy beatowej z młodymi wykonawcami. Wiedział, że nowe nagranie zapewni długowieczność kompozycji.
Ze wszystkich utworów największą karierę zrobiła stała część mszy „Baranku Boży”. Nowy polski tekst był prosty, melodia łatwo wpadająca w ucho, więc „Baranka Bożego” podchwycili wierni w innych kościołach i śpiewają go do dziś. Jest tak znany, że ludzie uważają go za utwór tradycyjny. Nikt nie zauważył, że zarejestrowałam tę kompozycję w 1969 roku w ZAIKS-ie, tak jak tradycja nakazuje, pod łacińską nazwą „Agnus Dei”.
Nakłady płyty „Pan przyjacielem moim” osiągnęły ponad 600 tys. egzemplarzy. Nowa płyta CD ze starą wersją z 1969 roku była w sprzedaży w Empiku jeszcze do niedawna.
Jak duchy uratowały partyturę mszy beatowej
Jest rok 2010. Dostaję telefon z Warszawy, że dyrygent prosi o udostępnienie partytury Mszy beatowej. Młodzi filharmonicy chcieliby przygotować koncert na Święta. Wygrzebałam nuty z archiwum i zawiozłam do Warszawy. Nikt się nie zgłosił po tę partyturę. Dowiedziałam się, że dyrygent nią zainteresowany… już od paru lat nie żyje.
W 2012 roku nagle na wsi w moim domu wybuchł pożar. Spalił się strych, spaliła się biblioteka, całe moje archiwum. Partytura Mszy przeleżała sobie spokojnie w Warszawie.
Przez ostatnie lata graliśmy Mszę na eventach i koncertach. W roku 2018 był jubileusz 50-lecia premiery w Podkowie Leśnej. Na uroczystym koncercie wystąpił specjalny gość – Marek Piekarczyk z naszym zespołem i chórem z parafii św. Krzysztofa. Mszę celebrował kardynał ks. Kazimierz Nycz. Z tej okazji nagraliśmy Mszę beatową w składzie: Marek Piekarczyk i nasze wokalistki: Elwira Sibiga-Gärtner, Carolina Theophile, Magda Zimny, Kazimierz Mazur, Kazik Mazur Jr. i siedmioosobowa grupa Bartka Gärtnera. Partie symfonicznych aranżacji dopełniły instrumenty wirtualne.
„Baranku Boży” za górami, za lasami
Rok 2020. Jesteśmy w głębokich Bieszczadach. Tam, gdzie po drodze chodzą niedźwiedzie. Niedaleko granica. W przydrożnym sklepiku kupujemy sery owcze i chleb pieczony w piecu. Nagle ktoś zauważył Kazia i nie wiadomo jak, zrobił się wokół nas wianek kobiet.
– Tomaszek u nas!
Sensacja. A przecież od filmu „Noce i dnie” minęło pół wieku, jednak ludzie ciągle go pamiętają. Kazik chciał się mną zasłonić:
– To nie ja, to moja żona jest sławną kompozytorką!
– A z czego jest sławna?
– Napisała „Małgośkę” i „Baranku Boży”…
I zaśpiewał: „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata…”. Kobiety natychmiast podchwyciły melodię.
– A jakże?! U nas w kościele wszyscy tak śpiewają „Baranka”. Szacun dla Pani Kasi!
I tak okazało się, że w głębokim lesie, na końcu naszego świata, śpiewają moje melodie. Marzenia się spełniły.