Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś mnie uściska za to, że dostanie… płyn do mycia podłóg. Wzrok starszej pani przed punktem pomocowym w zniszczonych powodzią Głuchołazach na Opolszczyźnie był wymowny. Nie było potrzeba słów.
Ale te mimo wszystko płynęły ze strony mieszkańców i wolontariuszy rozdzielających pomoc. Dziękowali. I choć to kropla w morzu ich aktualnych potrzeb, miało się wrażenie, że jeszcze ważniejsze jest dla nich to, że ktoś o nich pamięta. Ktoś przyjechał. Coś przywiózł. Nie zostali z tym wszystkim sami…
Początek
Piątek, 13 września. Jeden z naszych rozmówców opowiada:
– Na ul. Andersa myśmy od piątku mieli wodę koło domu i w domu. Dużo nam pomagała nasza Ochotnicza Straż Pożarna. Z piątku na sobotę walczyliśmy z wodą do 2:30 nad ranem, ale w sumie cała noc była nieprzespana, obserwowaliśmy. O 6.00 rano się uspokoiliśmy, bo woda zaczęła opadać. Noc przed niedzielą przespaliśmy spokojnie. Padało, ale było w normie. Jednak w niedzielę od rana był już dramat. Woda lała się z każdej strony i podnosiła w niebywałym tempie. Worki z piaskiem nic nie pomagały.
Niedziela, 15 września. Mieszkanka lewobrzeżnych Głuchołaz wspomina:
– Była 7.00 rano, kiedy się obudziłam. Mówię do męża: woda podchodzi pod bloki z naprzeciwka. W przeddzień byłam na wałach i widziałam, że woda podniosła się bardzo wysoko. Spodziewałam się, że tymczasowy most zostanie porwany, ale nie przypuszczałam, że ten nowy, remontowany most, także będzie zmyty… O 8.00 godzinie wody przed moim blokiem było już powyżej pasa – opowiada.
– Ja mieszkam akurat na czwartym piętrze. Było widać, jak woda szła – mówi kolejny z mieszkańców. I dodaje: Nie było gdzie uciekać.
– W takiej sytuacji ciężko myśli zebrać. Jak człowiek się ratuje, to po fakcie okazuje się, że bierze ze sobą bzdurne rzeczy. Np. łopatę i gumowce wynosi na strych. A ja nie wziąłem tego, co najważniejsze, np. swoich lekarstw. Nie myśli się o tym. Nie wiem, co się wtedy dzieje z głową. Człowiek traci orientację – opowiada nam mieszkaniec ulicy Andersa. Tam woda zerwała także drogę i chodniki, niszczyła wszystko.
– To było z godziny na godzinę. Jak wyszedłem o 9.00 rano, to tu było delikatnie wody. A za chwilę miałem już blok okrążony wodą z dwóch stron. Wystraszyłem się. Jak zobaczyłem, że woda okrąża mój blok… bałem się – opowiada mężczyzna, którego spotykamy, gdy pomaga znajomym wyrzucać łopatą muł z ich domu.
Pomoc
Spotykamy się z mieszkańcami Głuchołaz, miasteczka w powiecie nyskim, cztery dni później. Trwa pospolite ruszenie. Już po drodze spotykamy transporty z darami jadące w tym samym kierunku co my, z różnych stron kraju: Podhala, Wielkopolski, także z innych stron Świętokrzyskiego. Wszyscy w busach oklejonych napisami: „pomoc dla Głuchołaz”, „powodzianom”, etc.
Pierwsze oznaki wielkiej wody widzimy w Prudniku, mieście oddalonym od Głuchołaz o 14 kilometrów. Widać mokre mury, wyniesione na chodniki przemoczone meble. W Głuchołazach, niemalże na wysokości hali, w której zbierane są dary, zatrzymuje nas ruch wahadłowy. Okazuje się, że woda zerwała w tym miejscu asfalt. Parkujemy przed halą, jak się okazuje tuż obok busa z pomocą przywiezioną z Daleszyc. Przed punktem pomocy spotykamy Koło Gospodyń Wiejskich i strażaków z OSP, którzy rozdają gorący bigos, ciasto, kawę, herbatę i wodę.
– Skąd jesteście? – pytam.
– Z Tylmanowej w Małopolsce. Nasze panie z KGW wczoraj cały dzień gotowały, dziś wstały o 3.00 rano, żeby wszystko podgrzać, gorące zapakować w wielkie termosy i przywieźć tutaj. Wyruszyliśmy do dnia. To kawał drogi, 380 km. Ale, co się nie zrobi dla dobra narodu – podsumowuje jeden ze strażaków.
Moje redakcyjna koleżanka, Dorota, zaczepia w tym czasie jednego z wolontariuszy. To student. Okazuje się, że przyjechał z Warszawy poruszony ogromem ludzkiej tragedii, by pomagać w czymkolwiek. Skierowano go do punktu przeładunku pomocy humanitarnej.
Spotkania
W oczekiwaniu na pomoc w rozładunku naszego transportu, podchodzą do nas pojedynczy mieszkańcy, ze łzami w oczach i pytaniami: Czy można wziąć wodę? Czy macie może łopatę? A czy ma pani kalosze, rozmiar 43?
Zaczepiają mnie dwie starsze panie. Ze łzami w oczach. Jedna z nich opowiada:
– Nie mamy nic, nie mamy chałup, wszystko było zalane pod sufit. Ja zdążyłam wziąć tylko 3 pary majtek. Pobiegłam do pokoiku na górze… a teraz mieszkam u sąsiadki. Mąż mi zmarł, zostałam sama, jestem po zawale, nie mam sił poradzić sobie z tymi zniszczeniami – mówiła zrozpaczona.
– Tragedia. Nawet się mówić nie chce. Wszystko w domu jest zalane powyżej 1,5m. Trzeba było się ewakuować. U nas nie ma drogi, chodnika, nic nie ma – mówi kolejna z kobiet, mieszkanka ulicy Andersa na lewym brzegu miasta. Od niedzieli bowiem Głuchołazy są podzielone. Wielka woda porwała dwa mosty. Została jedynie kładka pieszo-rowerowa, jako ostatni bastion łączący mieszkańców lewego brzegu z centrum miasta.
W sumie gmina Głuchołazy to 13 sołectw i ok 23 tysięcy mieszkańców. Miasteczko w znacznej części zostało zniszczone przez żywioł, ale to, co działo się w sąsiednich wioskach jest jeszcze bardziej przerażające. Głuchołazianie opowiadali nam, że w miejscowościach Bodzanów, albo Nowy Świętów woda wdzierała się dosłownie wszędzie, przepływała przez domy na wysokości podwieszanych, górnych szafek kuchennych.
– Mam brata w Nowym Świętowie. U niego wszystko wywaliliśmy, do gołych ścian. W tej chwili nawet do domu nie ma wejścia, bo przed domem jest wyrwa na ponad 1,6 metra. Zrobiliśmy tymczasowy pomost, takie rusztowanie, żeby wejść do mieszkania. Wody nie mają i plotki są takie, że woda z sieci może być tam dopiero za dwa – trzy miesiące, bo wszystko jest porwane, sieci wodociągowe poniszczone – mówi mieszkaniec Głuchołaz. Dodaje, że choć u niego mieszkanie też jest zalane, to są ludzie, którzy mają dużo gorzej, więc im pomaga.
Samopomoc
Nie on jeden. Co chwilę spotykamy mieszkańców miasta, którzy mówią: „mnie nie zalało”, albo „inni mają gorzej”. Więc pomagają innym. Wśród nich jest Natalia, energiczna młoda kobieta, z sercem na dłoni.
– Są rodziny, które straciły wszystko – opowiada. Na facebooku zorganizowałam zbiórkę dla rodziny 5-osobowej i dla dziewczyny z małym dzieckiem. Mam nadzieję, że coś się uda zorganizować. Wielki szacunek i podziękowania dla was Radia Kielce i mieszkańców Świętokrzyskiego. Głuchołazianie są wam ogromnie wdzięczni za pomoc i wsparcie – podkreśla.
Od rana po posesjach potrzebujących z oddolnie zorganizowaną grupą interwencyjną jeździ Jakub Ćwiek, pisarz i dziennikarz.
– Woda opadła, ale jest dużo ciężkiej pracy. Służby odgruzowały większość dróg. Teraz odkopujemy domy, wywalamy rzeczy z mieszkań, napuchnięte meble, trzeba jak najszybciej osuszać te lokale. Teraz jedziemy na Bodzanów i Nowy Świętów – mówi, w międzyczasie wydając dyspozycje dotyczące ładowania kolejnych transportów. – Jakoś tak oddolnie dzielimy się zadaniami – dodaje.
Jakub Ćwiek pomaga na kilku frontach. We współpracy z wydawnictwem zorganizował także zbiórkę na odbudowę swojego miasta. Każdy kto chce pomóc, może kupić jego powieść o wymownym tytule – „Topiel”. To publikacja wydana w 2020 roku, będąca emocjonującym zapisem pierwszych dni wielkiej powodzi w 1997 roku. Teraz cały dochód z jej sprzedaży będzie przeznaczony na pomoc mieszkańcom gminy Głuchołazy. „Topiel” można kupić w opcji „wpłać, ile chcesz”. Akcja prowadzona jest do końca września, pod linkiem: https://pulpbooks.pl/kategoria-produktu/plac-ile-chcesz/
Co porusza go najbardziej, gdy pomaga poszkodowanym? – Większość ludzi, którzy są w najtrudniejszej sytuacji mówi: idźcie dalej, bo my sobie jakoś poradzimy.
Dziękujemy wszystkim osobom i firmom, które pomogły nam przygotować transport: Państwu, Słuchaczom Radia Kielce, Fundacji Słoneczna Przyszłość z Buska-Zdroju, Radiu Ostrowiec, ostrowieckim firmom: Delko – Otto, KRAM, Profarb – Mrówka oraz Centrum Reklamy i Zaopatrzenia Firm „Optima”, firmie Duet Justyny Machockiej i Grzegorza Szczepańczyka z Górna, którzy prowadzą Delikatesy Centrum w Górnie i w Kielcach, Re-Mal Dystrybucja Sp. z o.o. Centrum Dystrybucji Mięs i Wędlin. Zgromadzone produkty i przedmioty pomogą nam przewieźć samochody użyczone przez firmy Toyota Romanowski Kielce, Renault Tandem Kielce oraz All-Trans Alberta Śliwy, a także firma Mobile Company Sp. z o.o. prowadząca stacje paliw Orlen w Kielcach przy ulicy Sikorskiego 15, w Starachowicach przy ul. Leśnej oraz w Strawczynie przy trasie wojewódzkiej nr 748 w kierunku Włoszczowy.
Za zaangażowanie i pomoc dziękujemy także kierowcom, panom Andrzejowi i Grzegorzowi.