Plac Wolności w Kielcach powinien zachować uniwersalną przestrzeń – ocenia nowy wojewódzki konserwator zabytków Krzysztof Myśliński. Gość Radia Kielce przyznaje, że trudno obecny plac Wolności nazwać reprezentacyjnym, a nawet trudno nazwać go placem. Dodał jednak, że przedstawiony przez miasto projekt zmian jest uproszczoną wersją projektu konkursowego sprzed kilku lat, w której jedynie zrezygnowano z budowy podziemnego parkingu.
– Nie podoba mi się samo podejście. Plac w dużym mieście, w tak ważnym punkcie, który ma pełnić wiele funkcji, powinien zachować uniwersalną przestrzeń. Ten projekt przewiduje właściwie zajęcie tej przestrzeni przez różnego rodzaju dobrze wyglądające na planie i brzmiące w rozmowie elementy, jak oczko wodne, plac zabaw dla dzieci, jakaś zieleń. Nie chcę krytykować, ale chcę powiedzieć, że plac Wolności jest jednym z największych skarbów przestrzennych miasta. Jak się go urządzi trochę jak taki patchwork różnych funkcji, to nie będzie on służył temu, czemu ma służyć. Nie chcę powiedzieć, ż ten projekt jest niedobry, ale może trzeba go jeszcze przemyśleć, może uprościć i może trzeba wykorzystanie tego placu zostawić w większym stopniu ludzkiej inwencji. W dawnych latach ten plac był cały wybrukowany. Tam się odbywały festyny, tam była scena. On nie był zabudowany, zagospodarowany z góry. Można było sobie zrobić dni książki, festiwal harcerski, jakiś koncert, były ławeczki. To jest właśnie funkcja takiego miejskiego placu – podkreśla i zachęca, by jeszcze zastanowić się nad zagospodarowaniem placu.
Krzysztof Myśliński dostrzega szerszy problem z koncepcją projektowania i modernizacji miejskiej przestrzeni.
– Okno z mojego pokoju konserwatora zabytków wychodzi na odnowiony skwer Ireny Sendlerowej. To miejsce wreszcie wygląda schludnie. Ale patrzę na niego i zastanawiam się, jaka część tego skweru jest dla ludzi, a jaka dla takiej przyrody, na pewno nie związanej z polskim klimatem i tradycją. Tam są głównie kępy traw, jakieś obszary wysypane korą. To wszystko jest bardzo eleganckie, wygląda bardzo pięknie. Ale czy to jest plac, na którym np. dzieciaki mogą pograć w piłkę? Nie, bo jest tylko mały trawniczek i się nie mieszczą – zwraca uwagę.
Krzysztof Myśliński wskazuje także na kolejny problem, jakim jest wydawanie zgód na wysoką zabudowę w postaci nowoczesnych wieżowców w bardziej zabytkowych częściach miasta.
Krzysztof Myśliński podkreśla, że jako wojewódzki konserwator zabytków chce kontynuować pracę swoich poprzedniczek, a być może także poszerzyć działalność.
– Wojewódzki urząd ochrony zabytków to przede wszystkim urząd. Nie bierze on tynku i nie naprawia budynków, jest po prostu urzędem, ma przestrzegać prawa. Ochrona zabytków jest naprawdę naszą wspólną sprawą. Jeśli nie będziemy mieć świadomości, że warto to chronić, to żaden najbardziej zdecydowany konserwator tego nie zmieni – podkreśla.
Gość Radia Kielce podkreśla, że jest wiele zabytków, które trzeba chronić, a jest to trudne. Przykładem jest XX-wieczna architektura.
– Zabytkiem jest to, co ma jakąś szczególną naukową, historyczną, artystyczną wartość. Kiedy wyjdziemy na ulicę Sienkiewicza i spojrzymy od ul. Paderewskiego w stronę dworca, to tam jest co najmniej osiem kamienic, o których miłośnik architektury powiedziałby, że trzeba je chronić. Dopóki obiekt jest w użytku, to on jest bezpieczny. Najgorzej jest wtedy, kiedy obiekt traci funkcje, nawet gdy jest niezwykle cenny – zauważa.
Innym problemem jest, gdy użytkownik danego obiektu jest niewydolny finansowo i nie jest w stanie odpowiednio dbać o zabytek.
Krzysztof Myśliński dodaje, że praca na stanowisku konserwatora zabytków jest wejściem do sfery prawno-administracyjnej. Podkreśla sprawność pracy i zorganizowania świętokrzyskiego urzędu.
– Ja po prostu muszę usiąść tam przy biurku, poznać się z pracownikami, dowiedzieć się, jaki jest obecnie w szczegółach stan zabytków, ich wpisów do rejestru i ochrony. Wpisanie obiektu do rejestru to często 2-3-letnia procedura sądu administracyjnego. Często właściciele nie chcą się do tego rejestru wpisywać, bo z jednej strony to prestiż, a z drugiej niewielkie dotacje i ogromne ograniczenia – przyznaje.