Rywale widzą zwycięzcę Turnieju Czterech Skoczni w prowadzącym po trzech konkursach Kamilu Stochu, choć podkreślają, że obiekt w Bischofshofen daje możliwość odrobienia nawet sporych strat. – Wszystko wskazuje na niego, ale ręki bym sobie uciąć nie dał – przyznał Austriak Stefan Kraft.
Skocznia im. Paula Ausserleitera w Bischofshofen, gdzie tradycyjnie kończy się TCS, była miejscem wielu sukcesów gospodarzy. Wygrali tam już 23 konkursy, a 16 razy cieszyli się z końcowego triumfu w prestiżowej imprezie. Ostatnie lata nie przyniosły jednak spektakularnych sukcesów – na wygraną czekają od 2015 roku, kiedy najlepszy był Michael Hayboeck, a Kraft przypieczętował zwycięstwo w Turnieju.
Później, co zauważyła m.in. agencja prasowa APA, przyszła kolej Polaków. W 2017 i 2018 roku ostatnie zawody TCS wygrał Kamil Stoch, w obu przypadkach pieczętując końcowy triumf, a przed rokiem zwyciężył we wspaniałym stylu Dawid Kubacki, do którego od 6 stycznia 2019 należy rekord obiektu – 145 m.
Przed kończącymi TCS zawodami Stoch ma 15,2 pkt przewagi nad Kubackim, a trzeci w klasyfikacji lider Pucharu Świata Norweg Halvor Egner Granerud traci do trzykrotnego mistrza olimpijskiego już 20,6 pkt.
– Oczywiście wszystko przemawia za Stochem, ale ręki bym sobie nie dał uciąć, ponieważ Granerud pokazywał w tym sezonie już wielokrotnie, że jest niezwykle mocny. Jeśli wszystko ułoży się po jego myśli, to sądzę, że może te 20 punktów odrobić – uważa Kraft, który zajmuje 13. pozycję.
Broniący Kryształowej Kuli Austriak, który na początku sezonu zakaził się koronawirusem, a później przytrafił mu się uraz pleców, jest zadowolony ze swoich dotychczasowych występów w TCS, ale nazywa je „wielką improwizacją”.
– Na razie będę to ciągnął i poskaczę w Titisee-Neustadt, jednak odpuszczę Zakopane w połowie stycznia i ostatnie zawody (w lutym w Rasnovie – PAP) przed mistrzostwami świata, żeby z jednej strony odpocząć, a z drugiej lepiej się przygotować do startu w Oberstdorfie – przekazał Kraft.
Jak przyznał, o jego aktualnej kondycji najlepiej świadczy fakt, że w poniedziałek zamiast gry z kolegami w siatkonogę fizjoterapeuci zalecili mu „spokojny spacer”. – Traktują mnie jak pacjenta z domu starców – zauważył z uśmiechem.
Słabszy dzień w Innsbrucku, gdzie lider Niemców Karl Geiger był dopiero 16., także ich praktycznie pozbawił złudzeń. W klasyfikacji Turnieju jest on czwarty, ale do Stocha traci 24,7 pkt.
– Musiałby się zdarzyć cud, żeby nadrobić nad Kamilem prawie 14 metrów – nie ma wątpliwości Stefan Horngacher, austriacki trener, który zanim przejął niemiecką kadrę prowadził biało-czerwonych.
Niemcy czekają na triumf w tej imprezie od 2002 roku, kiedy wszystkie cztery konkursy jako pierwszy w historii wygrał Sven Hannawald.
Do półmetka faworytem TCS był Granerud, ale w Innsbrucku się pogubił i teraz jest trzeci z ponad 20-punktową stratą do Stocha. Do tego puściły mu nerwy, podważał umiejętności Polaka, ale później przeprosił. Zapewnił, że będzie walczył do końca.
– Nie czas teraz na panikowanie, choć wygląda to dość źle. Mam bardzo dużą stratę. Potraktuję zawody w Bischofshofen jak zwykły konkurs Pucharu Świata. Najlepiej jak będę mógł dokończę to, co zacząłem. Zobaczymy, co się wydarzy w środę – powiedział Granerud, który jednak nie zamierza wyciągać pochopnych wniosków z jednego nieudanego występu.
– Nie widzę powodów, żeby dokonywać jakichś radykalnych zmian. Do tej pory wszystko zdawało egzamin, poza Bergisel, gdzie jednak zwykle mi nie szło – dodał Norweg.
Jak wskazał, więcej nerwów niż po konkursie było między seriami, gdyż pierwszą – jako lider PŚ – kończył, a w drugiej – ze względu na 29. lokatę na półmetku – skakał drugi.
– Nie wiem, czy miało to jakiś wpływ na mnie. Może, a może nie, choć na pewno spieszyłem się na górę, a do tego byłem sfrustrowany. Gorzej miał nasz serwisant Kenneth Gangnes, który praktycznie w drodze na wieżę musiał błyskawicznie przygotować moje narty – zaznaczył Granerud.
Za Stochem przemawia nie tylko prowadzenie w imprezie, ale i statystyka. W ostatnich 12 edycjach 11-krotnie w Turnieju triumfował lider po trzech konkursach. Raz – w 2017 roku – szanse na statuetkę Złotego Orła pogrzebał w ostatniej odsłonie Norweg Daniel Andre Tande. Wyprzedził go wówczas… Stoch.
Choć zagraniczni rywale nie za bardzo wierzą w możliwość pokonania Stocha i pozbawiania go trzeciego w karierze zwycięstwa w TCS, to nieco inaczej patrzy na sprawę Adam Małysz.
– Bischofshofen to ulubiona skocznia Dawida Kubackiego, więc walka jeszcze może być ciekawa – podsumował z uśmiechem triumfator Turnieju sprzed 20 lat, a obecnie dyrektor PZN ds. skoków i kombinacji norweskiej.
We wtorek w Bischofshofen o godz. 16.30 odbędą się kwalifikacje, a dzień później o 16.45 rozpocznie się ostatni akord 69. edycji Turnieju Czterech Skoczni.