Pogarsza się sytuacja przedsiębiorców z branży gastronomicznej, którzy od kilku tygodni nie mogą normalnie prowadzić swojego biznesu. Potrzebne jest jak najszybsze wsparcie, bo oferowanie potraw na wynos w żaden sposób nie zastępuje tradycyjnej działalności. W samym centrum Łodzi, od początku pandemii, zamknięto już kilkanaście lokali, pubów i klubów.
Restauratorzy z ulicy Piotrkowskiej w Łodzi mówią wprost – oferowanie jedzenia na wynos i dowozy w żaden sposób nie pozwalają im się utrzymać.
– Wiele lokali zamyka się. Nie wiadomo jak to będzie wyglądało w ciągu dwóch najbliższych miesięcy. Oferujemy jedzenie na wynos, ale zarobki są minimalne, najwyżej 20 proc. normalnego utargu – mówią właściciele łódzkich lokali Agata Niewola i Piotr Skwark. Dlatego prowadzący lokale gastronomiczne apelują o jak najszybszą pomoc. – Potrzebujemy szybko jakichkolwiek rozwiązań, inaczej nie wiemy jak długo wytrzymamy – dodają restauratorzy.
W Łodzi zostali oni zwolnieni przez miasto z czynszu, ale liczyć na taką pomoc mogą Ci, którzy prowadzą lokale w miejskich nieruchomościach. Czynsz to jednak tylko mały procent kosztów, jakie co miesiąc muszą ponosić.
O powadze sprawy mówi ekonomista dr Janusz Wdzięczak, który przestrzega, że branży gastronomicznej nie można bagatelizować. – Kiedy restauracja bankrutuje, tracą na tym także dostawcy produktów i półproduktów – podkreśla ekspert.
18 listopada sejm ma zająć się pakietem pomocowym m.in. dla branży gastronomicznej. W planach jest wypłacanie postojowego, mikro pożyczki, czy zwolnienia z ZUS.