Teatr imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach wystawił w sobotę premierę sztuki „Zachodnie wybrzeże” Bernarda Marie Koltèsa w reżyserii Kuby Kowalskiego. Po inscenizacji siedem lat temu innej sztuki francuskiego autora – „Samotności pól bawełnianych” w reżyserii Radosława Rychcika i międzynarodowym sukcesie spektaklu, jest to druga sztuka Koltèsa wystawiona w Kielcach.
Według krytyka i recenzenta teatralnego Marka Mikosa również ta inscenizacja ma szansę osiągnąć sukces, bowiem twórcy doskonale poradzili sobie z trudnym i charakterystycznym dla Koltèsa tematem, czyli dramatycznym problemem braku możliwości porozumienia się między ludźmi.
Marek Mikos zwrócił uwagę na doskonałą grę wszystkich aktorów i perfekcyjną synchronizację muzyki granej na żywo z ruchem i dialogami aktorów oraz symboliczną scenografię obrazującą miejsce nieprzyjazne i wrogie człowiekowi.
Sztuka będzie grana w teatrze także dziś oraz we wtorek i w środę, z kolei 27 grudnia widzowie będą mogli obejrzeć sławną już kielecką inscenizację „Samotności pól bawełnianych” Koltèsa w reżyserii Radosława Rychcika.
Na drugim brzegu jest to samo – recenzja Ryszarda Kozieja
Największym naszym grzechem, przypadłością, wadą, nieszczęściem, piętnem czy jak to jeszcze nazwać w dzisiejszych czasach jest brak porozumienia, nieumiejętność rozmowy. Taki przynajmniej można wysnuć wniosek analizując dramaturgię ostatnich lat i większość teatralnych inscenizacji łącznie z tymi, które sięgają po dawne, klasyczne już teksty.
Tak sobie pomyślałem po wczorajszej premierze „Zachodniego wybrzeża” Bernarda Marie Koltèsa w reżyserii Kuby Kowalskiego w Teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach, kiedy wychodząc ze spektaklu wiedziałem, że o tym będę chciał napisać w recenzji, a przecież oglądając wcześniejsze premiery, też o tym mówiłem. Brak porozumienia a nawet brak dialogu, bo dzisiaj dużo mówimy, ale nie do siebie nawzajem, bardziej obok siebie. Wypowiadamy własne racje, mówimy, nie słuchamy i przez to cierpimy na samotność, rozpaczliwie próbujemy się z niej wyrwać mówiąc do innych, tyle że nikt nas nie słucha, bo i my nie słuchamy nikogo.
Będąca wciąż na afiszu sztuka „Samotność pól bawełnianych” Koltèsa w reżyserii Radosława Rychcika wystawiona siedem lat temu w Kielcach i świetnie przyjmowana na całym świecie, również mówiła o tym. O rozpaczliwej próbie zawarcia swoistego dealu między dwiema postaciami dramatu, które nie rozmawiają, tylko wygłaszają monologi.
W „Zachodnim wybrzeżu” wydaje się być inaczej, ale tylko wydaje. Francuski pisarz w postindustrialnej symbolicznej przestrzeni zamknął kilka postaci z dwóch przeciwstawnych światów biedy i bogactwa. To oczywiście rodzi konflikt, jednak jego główna linia przebiega nie między postaciami, ale wewnątrz każdej z nich.
W kieleckiej inscenizacji dialogi aktorów brzmią sztucznie, monologi kipią wręcz wewnętrzną dynamiką, którą potęguje idealnie zsynchronizowana z ruchem postaci i wypowiadanym tekstem muzyka Radka Dudy wykonywana przez artystę na żywo z wykorzystaniem oryginalnego instrumentarium, w którym komputerowy program przetwarza na przykład odgłos kamienia wrzucanego do miednicy z wodą.
W inscenizacji Kuby Kowalskiego tytułowe zachodnie wybrzeże to miejsce apokaliptyczne, lej w ziemi z olbrzymim dymiącym głazem pośrodku, jakby zniszczona przestrzeń po upadku meteoru. Scenografia Agaty Skwarczyńskiej, brudne i zniszczone kostiumy aktorów, ich pokiereszowane ciała w połączeniu z reżyserią światła Damiana Pawelli sprawiają, że widzowie odbierają tę przestrzeń jako wrogą i destrukcyjną, niszczącą każdego, kto się w niej znajdzie. Pytanie tylko, czy jest to przestrzeń zewnętrzna, czy wewnętrzna każdego z bohaterów?
Z postaci działających na scenie bodajże najbardziej przejmującą rolę stworzył Wojciech Niemczyk jako Karol, młody biedny mężczyzna bez życiowych perspektyw pragnący opuścić toksyczne rodzinne środowisko i zwyczajnie „pójść na swoje”, pracować jako ochroniarz w barze. Aktorowi udało się zbudować postać niezwykle czytelną tu i teraz, to już nie wyłącznie koltesowski bohater, jakiego kreował w „Samotności pól bawełnianych”, a bardziej figura dzisiejszego dwudziestokilkulatka w Polsce, którego nie stać na wyrwanie się z domu i założenie rodziny.
Równie głęboką rolę stworzyła Joanna Kasperek jako Cecylia, matka Karola. Spod maski starej, zniszczonej, wulgarnej i złośliwej kobiety łatwo możemy jednak wyczytać tragiczną postać osoby wykorzenionej, pozbawionej swego naturalnego środowiska, cierpiącej, i w przejmującej scenie modlitwy, podobnej do figury Matki Boskiej.
Inna rzecz, że w tym spektaklu nie ma złych, nieprzemyślanych ról, wszyscy aktorzy tworzą przekonujące kreacje miotane wewnętrznym bólem ciągłego niespełnienia i bodajże najwyraźniej uzewnętrznia to Beata Pszeniczna jako Monika Pons przedstawicielka bogatego świata, która chwilowy spokój odzyskuje w krótkim i symbolicznym momencie całkowitego obnażenia potraktowanego na scenie dosłownie.
Najbardziej tajemniczą i kluczową dla interpretacji „Zachodniego wybrzeża” postacią jest Abad w oryginale czarnoskóry, w kieleckiej inscenizacji „ciapaty” przyjaciel Karola. Piotr Stanek w tej roli nie wypowiada na scenie ani jednego słowa a mimo to działa, niejako wchłania w siebie wszystkie trujące miazmaty monologów innych postaci. Pod koniec sztuki Abad dostaje do ręki broń. Jest oczywiste, że ta broń wystrzeli.
Bardzo polecam ten spektakl, kolejny raz na scenie kieleckiego teatru możemy oglądać i przeżywać własne rozterki, bo przecież każdy z nas wierzy w jakiś drugi brzeg, gdzie ponoć jest lepiej, ale nie każdy przeczuwa, że jeżeli taki brzeg istnieje, to tylko i wyłącznie w nas samych. Na co dzień niestety mamy zachodnie wybrzeże.
Ryszard Koziej
Radio Kielce SA