Klasztor na Świętym Krzyżu wraz ze swym dziedzictwem jest skarbem, którego wartości nie da się obliczyć. Jednak to co dało się wycenić, padało niejeden raz łupem chciwych łupieżców, a czasem również poddających się doczesnym pokusom mnichów.
W ubiegłych wiekach posiadanie „skarbca tajemnego”, dla zakonu, szczególnie usytuowanego na odludziu, jak świętokrzyski, było zwykłą koniecznością. W takiej skrytce trzymano przede wszystkim oszczędności na nagłe wydatki. Ukrywano też, w chwilach szczególnego zagrożenia, najcenniejsze dobra materialne. Dokładne miejsce i zawartość skarbca były obłożone tajemnicą. Na Świętym Krzyżu wiedzieli o nim tylko trzej zakonnicy. A w momencie śmierci jednego z nich uzupełniali skład i zaprzysięgali nowego męża zaufania.
Skrzynka żelazna i drewniana
Jednak, jak to w życiu bywa, tajemnica w różny sposób wyciekała – czasem za sprawą rzemieślnika, który przeprowadzał prace remontowe, kiedy indziej w wyniku czyjegoś gadulstwa albo przekupstwa. Jeżeli wierzyć przekazom (niech każdy z nas uzna, na ile wiarygodnym), informacje takie można było czasem znaleźć w formie zapisku skrytego pomiędzy kartami starej księgi.
Podobno tak się zdarzyło podczas porządkowania księgozbioru świętokrzyskiego po kolejnym pożarze. Jeden z zatrudnionych do tych prac kleryków miał na luźnej kartce znaleźć tajemną informację: „od zachodu za szafą stare drzwi żelazne, a za drugą szafą dębowe”. Kleryk podzielił się informacją z innym młodym księdzem. Razem wysadzili przerdzewiałe drzwi żelazne, wyrąbali już spróchniałe drzwi drewniane i pod osłoną nocy zabrali się za opróżnianie skarbca. Zauważył ich modlący się pod wizerunkiem Chrystusa nowicjusz, którego jednak na tyle przestraszyli, że przyjął sporą łapówkę i nie wszczął alarmu. Zrobił to dopiero po ucieczce złodziei. Kleryka – złodzieja, który według kościelnych źródeł prowadził następnie wystawne życie we Włoszech, nie udało się sprowadzić na powrót na Święty Krzyż. Jednak ponoć się nawrócił i później oddał się przykładnemu życiu zakonnemu.
Ksiądz, wraz z jeszcze jednym świeckim wspólnikiem, zostali w końcu dopadnięci przez austriacki wymiar sprawiedliwości – były to czasy, gdy zaraz po trzecim rozbiorze Polski Święty Krzyż znalazł się pod panowaniem Wiednia. Cywil bronił się, jak umiał i zeznawał przeciwko księdzu, mówił, że ów wie o jakiejś jeszcze innej skrytce z wielkim skarbem. Miałoby to być 9 mln dukatów, które skryli tu uciekający przed husytami czescy benedyktyni. Informacje, jakie wyciągnięto od przesłuchiwanego księdza, okazały się niedokładne – żadne ze wskazanych miejsc nie kryło skarbu. Gdy już przyjęto, że to zwyczajny fake news, jeden z biorących w poszukiwaniach Austriaków dowiedział się na jarmarku w Nowej Słupi od kamieniarza, o skrytce w tylnej ścianie biblioteki klasztornej. Informacja była tak precyzyjna, że według przekazu księdza Gackiego już pierwsze uderzenie młota doprowadziło do ustąpienia ściany, za którą znalazły się poszukiwane skarby: kielichy liturgiczne i dwie skrzynie – z pieniędzmi i z klejnotami. Jest dokument, w którym spisano dokładnie znaleziony skarb. W żelaznej skrzynce było: „3510 sztuk dukatów, z których wiele było niezwykłych i 66 sztuk bardzo wielkiej złotej monety”. Skrzynka drewniana zawierała złote krzyże i łańcuchy o wartości 280 czerwonych złotych, 82 wielkie i małe pierścienie, sześć wielkich i 18 mniejszych guzików, do tego jeszcze sporo kawałków złota, drogich kamieni i srebra. Skarb to ogromny i trudny nawet do określenia. Dość powiedzieć, że gdyby wśród tych skarbów była też słynna studukatówka polska z 1621 roku, to na aukcji w XXI wieku można by było ją sprzedać za ponad 2 mln dolarów.
„100 dukatów Zygmunta III”
Autorem stempli do monety historycznej był znakomity medalier gdański Samuel Ammon (1591-1622) pochodzący z Schaffhausen w Szwajcarii. Na awersie przedstawił zwrócone w prawo popiersie króla bez korony, w bogatej zbroi. Pod popiersiem inicjały medaliera SA i data 1621. Na rewersie pod koroną tarcza dziewięciopolowa z herbami Polski i Litwy oraz Szwecji i Gotlandii, a także Snopkiem Wazów w środku. Jest to najokazalsza moneta polska mierząca w oryginale prawie 70 mm i ważąca aż 348,3 g złota. Prawdopodobnie emisja została zamówiona przez króla, który potrzebował prezentów dla najznamienitszych gości i dostojników. Do dziś zachowało się tylko kilka oryginałów o pełnej wadze. Jeden z egzemplarzy sprzedano w 2008 roku na aukcji w Nowym Jorku za prawie 1,4 mln dol. Inny można podziwiać w krakowskim Muzeum Narodowym.
Po tym odkryciu rozpętała się afera. Zakonnicy twierdzili, że o skarbie nic nie wiedzieli. Ułatwiło to działanie austriackim urzędnikom, którzy przystąpili do wywożenia wszystkich kosztowności wydobytych ze skrytki. Wtedy jednak przedstawiono dowody, że jest to skarb zamurowany w 1760 roku przez benedyktynów i należy do klasztoru. Nie przekonało to jednak austriackich urzędników do pozostawienia cennego znaleziska na Świętym Krzyżu. Trafił do Wiednia, gdzie postanowiono, że skarb zostanie podzielony na pół między państwo a klasztor, choć fizycznie, z wyjątkiem naczyń liturgicznych, pozostanie w Wiedniu. Od części „klasztornej” austriackie władze zobowiązały się płacić odsetki w wysokości 4 proc.
Klasztor jak Hiob
Nie wiadomo do końca, w jaki sposób o skarbie i miejscu jego przechowania dowiedział się brat Kolumban, rodem z Węgier. Wiadomo jednak, że paręnaście lat przed opisaną wyżej historią, wyniósł z klasztoru 20 tys. zł. Skarb częściowo ukrył w lesie, resztę u jakiejś kobiety. Dobra odzyskano po dogłębnym śledztwie, w którym najskuteczniejszą metodą okazała się solidna chłosta. Niefortunny rabuś dostał osiem lat więzienia, po których został wyrzucony ze zgromadzenia.
Takie pomyślne dla klasztoru i jego zbiorów, nie dla złodziei, zakończenie kradzieży zdarzało się rzadziej, niż bezpowrotna utrata. Umieszczane w różnych miejscach, najczęściej w bibliotece albo niedaleko niej, skarbce były plądrowane niejeden raz. By do nich dotrzeć, napastnicy nie powstrzymywali się od największego okrucieństwa. Tak było na przykład podczas potopu szwedzkiego. Po splądrowaniu klasztoru i przegrzebania nawet krypt, w których spoczywały prochy zmarłych, Szwedzi przystąpili do poszukiwania skarbca. Gdy im się to nie udało, wzięli na tortury trzech zakonników. Jednemu zdarli skórę z rąk i wtłoczyli na głowę drewnianą obręcz, którą podpalili, drugiego przecięli na pół, trzeciemu rozłupali głowę. Jeszcze raz Szwedzi przybyli po skarb na Święty Krzyż pół wieku później, z początkiem XVIII wieku, ale niczego nie wskórali, bo wszystko, co cenne zostało wcześniej wywiezione.
Zarówno przed, jak i po wiekach XVII i XVIII, Święty Krzyż przeżywał wiele ciężkich i dramatycznych momentów. Można dzieje tego niezwykłego miejsca przyrównywać do historii biblijnego Hioba. On też utracił wszystkie doczesne dobra.
Tak się stało z klasztorem, gdy w konsekwencji kasaty zakonu w 1819 roku, poza oficjalnymi działaniami i rozparcelowaniem majątku, w tym pozostałości księgozbioru – rozgrabiono wszystko, co znalazło się w zasięgu wzroku. Studnię pozbawiono łańcucha i wiadra, wyrwano zamki, kraty, okna, drzwi. Dewastacji dokonywali nie tylko miejscowi, ale nawet sami benedyktyni, którzy brali, co mogli, do swoich probostw.
Nikt tak naprawdę nie wie, ile mniejszych i większych skarbów z Świętego Krzyża bezpowrotnie zginęło i spłonęło w ostatnich kilku wiekach, skoro nawet lista strat bezcennej biblioteki świętokrzyskiej jest niekompletna, bo zaginęły dawne katalogi. W takiej sytuacji najwięcej pracy mają – ludzka wyobraźnia, wieść gminna i archeolodzy.
Nie do skradzenia
Wyobraźnia dopowiada, że nie można wykluczyć, iż na Świętym Krzyżu czeka nas jeszcze wiele odkryć. Czy wśród nich będzie skarb, który według dawnych przekazów miałbym zawierać między innymi koronę króla Zygmunta, wykładane klejnotami siodło króla Jana III Sobieskiego, hetmańską buławę i co nie miara naczyń złotych i srebrnych, które właściciele zostawiali tu w depozycie i z racji nagłej śmierci nigdy ich nie odebrali? Na to i podobne pytania odpowiedzą archeolodzy, którzy równolegle z remontem Świętego Krzyża prowadzą tu żmudne badania. Czy jednak, jeśli nawet odkryją wszystkie te materialne cuda, coś tak naprawdę się zmieni?
Czy zmieni to nasze spojrzenie na największy skarb ziemi świętokrzyskiej, którego nie da się ukraść, dopóki pozostaje w naszych sercach?