Nie czuł bólu, ale mógł spożywać posiłki – takie było ciało Chrystusa po zmartwychwstaniu, według ewangelicznych opisów. Chrześcijanie wierzą, że zmartwychwstanie Chrystusa otwiera drogę do Nieba, ale czy wiadomo jak tam będzie? Czy poznamy odpowiedzi na wszystkie pytania?
Zapraszam do wspólnej wędrówki po tajemnicy zmartwychwstania z ojcem Janem Strumiłowskim, doktorem teologii dogmatycznej, z Archiopactwa Cystersów w Jędrzejowie. Zacznijmy od początku.
Skąd wiemy, że Jezus naprawdę zmartwychwstał?
Ojciec Jan Strumiłowski przyznaje, że poza Całunem Turyńskim, uważanym za świadectwo zmartwychwstania, nie mamy empirycznych dowodów w tej sprawie. Przypomnijmy, Całun Turyński – lniane płótno, na którym w niewyjaśniony dotąd sposób został utrwalony wizerunek mężczyzny o wzroście ok 18o cm, noszącego brodę, długie włosy i mającego semickie rysy twarzy. Wizerunek ujawnia, że człowiek ten był biczowany, ma ślady po cierniowej koronie i ukrzyżowaniu. Na podstawie analiz płótna, naukowcy byli w stanie dosyć dokładne odtworzyć wymyślne tortury zastosowane wobec mężczyzny.
– Badania Całunu wskazują, że jest to tkanina autentyczna. Utrwalony na niej wizerunek mężczyzny zgadza się z opisem ewangelicznym. Jednak to nie jest dla chrześcijan podstawowy dowód zmartwychwstania – zaznacza ojciec Jan.
Co zatem nim jest? Podstawowym dowodem jest świadectwo Apostołów i ich sposób opowiadania o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Krytyczna analiza literacka biblijnych zapisów wskazuje jednoznacznie, że zmartwychwstanie musiało nastąpić.
Skąd taka pewność? Ojciec Jan podkreśla, że gdyby Apostołowie chcieli zmistyfikować prawdę o zmartwychwstaniu (co zresztą zarzucali im już na początku Żydzi), to posłużyliby się innymi metodami.
– Jeśli ktoś na siłę chce dowieść czegoś wymyślonego – wymyśla to w taki sposób, by nie pozostawić cienia wątpliwości. Posługuje się takimi środkami, które wykluczają jakikolwiek sceptycyzm i niewiarygodność. A Apostołowie, ponieważ zmartwychwstanie było faktem, nie ubarwiali opisu. Napisali tak, jak było – zapewnia.
Odważyli się na przykład napisać, że pierwszymi świadkami zmartwychwstania były kobiety. Takie stwierdzenie, w ujęciu ówczesnej kultury, od razu czyniło całe świadectwo niewiarygodnym.
– Taka opowieść narażała ich na odrzucenie tej historii, ponieważ kobieta w tamtej kulturze była świadkiem niewiarygodnym, jej świadectwa w ogóle nie brało się pod uwagę. A jednak ewangeliści tak napisali, bo taka była prawda, tak chciał Jezus – przekonuje ojciec Jan.
Trudno też spodziewać się, żeby uczniowie, wymyślając historię o zmartwychwstaniu, chcieli przyznawać się na kartach Ewangelii do własnego tchórzostwa i obaw. Tymczasem biblijne zapisy pokazują, jak wiara uczniów załamała się, w zasadzie już od Wielkiego Czwartku. Piotr się zaparł, inni uciekli, potem wszyscy ukrywali się, a gdy otrzymali dobrą nowinę o zmartwychwstaniu Jezusa – nie bardzo w nią uwierzyli.
– My patrzymy na to z perspektywy 2 tys. lat, teraz Kościół jest dużą instytucją. I przekładamy to dzisiejsze spojrzenie na Apostołów. A przecież to było 12 rybaków i rzemieślników. Jak oni mogliby wymyślić taką historię? To byłoby skrajnie nieracjonalne, można powiedzieć skrajnie głupie. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, a oni w obliczu klęski i zagrożenia, upieraliby się przy takiej historii, to przecież skazywaliby się na śmierć – argumentuje ojciec Jan.
Zwraca także uwagę na przemianę Apostołów.
– To, że z ludzi pełnych bojaźni, stali się ludźmi tak mocnej wiary, zdaje się potwierdzać prawdziwość zmartwychwstania. Jeżeli nawet przyjmiemy, że mogli wymyślić historię o zmartwychwstaniu, po to, by inni ją podchwycili, a oni czerpaliby z tego profity (taki zarzut wysuwają sceptycy, że Apostołowie, myśląc o władzy duchowej nad wiernymi, chcąc założyć organizację religijną, na czele której by stanęli, wymyślili całą historię) – to zagrożenie życia byłoby granicą konfabulacji. A przecież wszyscy Apostołowie, za wyjątkiem Jana, oddali życie za tę prawdę. Jeśli miałaby to być nieprawda, to takie zachowanie byłoby nieracjonalne – stwierdza ojciec Strumiłowski.
Pozytyw i negatyw twarzy z całunu / źródło: wikipedia.pl
Ale jest jeszcze jeden bardzo ważny argument w sprawie zmartwychwstania
– Gdyby zmartwychwstanie było wymyślone, to dlaczego uczniowie mieliby się przyznawać, że nie od razu rozpoznawali Zmartwychwstałego? W Ewangelii jest scena, w której Apostołowie wypływają, żeby łowić ryby. Widzą jakiegoś mężczyznę, który chodzi po brzegu. I jeden z uczniów rozpoznaje: to jest Pan! Ale pozostali nie wiedzieli, czy to jest On czy nie. To też jest narracja, która po ludzku budzi wątpliwości, a nie umacnia. Gdyby Apostołowie chcieli zmartwychwstanie tylko wymyślić, to unikaliby takich opisów – argumentuje ojciec Jan.
I dodaje, że w ten sposób, Pismo Święte samo daje argumenty za prawdziwością swojego przekazu.
Co wiemy o momencie zmartwychwstania Jezusa?
– Niewiele – przyznaje ojciec Strumiłowski. – Ściśle mówiąc, nie znamy momentu zmartwychwstania. Wiemy, że w Wielki Piątek Jezus umarł i został pochowany, a w niedzielę rano nie zastano go już w grobie. Są różne apokryfy opisujące, jak rzekomo różni świadkowie opowiadali o tym, że światło rozbłysło, a kamień się odsuwał. One zostały jednak odrzucone przez Kościół. Mamy jedynie znaki, świadectwa zmartwychwstania: pusty grób i całun – wymienia.
Z opisów biblijnych wynika, że w niedzielę zmartwychwstania kobiety zobaczyły kamień odsunięty i pusty grób. A potem Apostołowie i różni uczniowie doświadczali Chrystofani, czyli ukazywania się Chrystusa zmartwychwstałego. Ale sam moment zmartwychwstania jest nieuchwytny. Dlaczego?
Ojciec Jan wyjaśnia, że jest to przejście od znanego nam świata, który ma strukturę czasoprzestrzenną – do czegoś, co jest poza czasem.
– Bóg jest poza czasem. Po zmartwychwstaniu, także zaczynamy żyć poza czasem. Trudno więc mówić, kiedy wydarzyło się zmartwychwstanie. Było to przejście z tego świata w wieczność, w wieczne „teraz”. Zmartwychwstanie obejmuje wszystkie czasy. Z Boskiej perspektywy dokonuje się ono w każdym momencie istnienia świata. Jednak początek ma właśnie tamtego niedzielnego poranka. Nastąpiło wtedy połączenie doczesności z wiecznością, gdzie kategorie czasu się nieco załamują – tłumaczy.
Dodaje, że Całun Turyński jest także świadectwem zmartwychwstania, jednak również nie mówi nam, czy to był jeden moment, czy sekwencja czasowa. Interpretuje się, że wizerunek Jezusa powstał na płótnie na skutek tajemniczego promieniowania, a więc momentu, kiedy ciało Chrystusa weszło w nadprzyrodzoność.
– Trzeba też jasno powiedzieć, że na pewno nie było tak, jak często prezentowano na obrazach, czy filmach: że Jezus nagle się podnosi i wychodzi z grobu. Apostołowie zastali pusty grób, ale całun leżał na nim, jakby nie został naruszony, odkryty, ani zrzucony przez kogoś, kto wstał. Całun opadł łagodnie, jakby to ciało zniknęło z naszej przestrzeni i weszło w zupełnie inny wymiar, inną przestrzeń – opowiada ojciec Jan.
Zmartwychwstanie, a fizyka. O prawach, które przestały obowiązywać Zmartwychwstałego
Po ludzku, istniejemy w pewnych granicach, które wyznaczają początek, kres i porządek naszego życia.
– Ludzkie ciało jest podporządkowane nieubłagalnie prawom fizyki. Na przykład, jeśli wyjdziemy przez okno na 10. piętrze, to fizyka zrobi swoje, choćbyśmy nie wiem, jak bardzo chcieli, aby było inaczej. Natomiast w świadectwach zmartwychwstania widzimy przedziwną rzecz, jakby prawa fizyki Chrystusa nie obowiązywały. Na przykład pomimo drzwi zamkniętych wchodzi do Wieczernika, gdzie są uczniowie. Albo, jak świadczy św. Paweł, Jezus ukazuje się 500 uczniom jednocześnie. I to w różnych miejscach – zaznacza duchowny.
Podkreśla przy tym, że podobnie będzie z każdym człowiekiem. Nasze obecne życie jest podporządkowane fizyce, a po zmartwychwstaniu, to fizyka będzie podporządkowana duchowi.
– W życiu doczesnym to ciało rządzi duchem, a w zmartwychwstałym – to duch rządzi ciałem, materią. Oczywiście jest to tylko ciekawostka, która nie należy do samej istoty zmartwychwstania. Ale bądźmy świadomi, że życie w Bogu nie ma już granic – uzupełnia.
Obraz Rafaela „Zmartwychwstanie Chrystusa” / źródło: wikipedia.pl
Zmartwychwstanie, a biologia
Kościół naucza, że po zmartwychwstaniu człowiek nie będzie podlegał cierpieniu.
– Jak wiemy, Jezus przed zmartwychwstaniem odczuwał ból, cierpiał, a także był mocno kuszony, choć potrafił się oprzeć pokusom. Jednak po zmartwychwstaniu, ta cała tragedia świata wynikająca z grzechu, Chrystusa już nie dotyka. Ma On na swoim ciele ślady męki, ale już nie cierpi. To oznacza, że po zmartwychwstaniu nasza ludzka natura stanie się doskonała i, mówiąc w uproszczeniu, nie będzie podlegała cierpieniu.
Co z chorobami i niepełnosprawnościami, które towarzyszyły człowiekowi w doczesnym życiu?
– Tradycja chrześcijańska ciekawie to przedstawia, na przykład w ikonach. Nawet jeśli jakiś święty był okaleczony, to na ikonie przedstawiano go w doskonałej postaci. Niektórzy ojcowie Kościoła snuli nawet domysły, w jakim stadium naszego rozwoju będziemy w niebie. I dochodzili do wniosku, że w niebie będziemy w stadium rozwoju mniej więcej na poziomie 30 lat, bo to jest szczyt rozwoju i możliwości człowieka. Potem zaczyna się już starzenie – dodaje ojciec Jan z uśmiechem.
A co z przyjemnością płynącą np. z jedzenia?
– Jest taka niewłaściwa tendencja, by myśleć o życiu wiecznym, jako o pozbawionym cielesności, wyłącznie uduchowionym. Tymczasem Jezus pokazuje, że ciało będzie nam towarzyszyć. Po zmartwychwstaniu On pozwala się dotknąć, mówi: zobaczcie, nie jestem duchem. Ma ciało i kości. Zmartwychwstanie nie jest po to, żeby ciało stało się nieważne, by życie związane z naszą cielesnością stało się nieistotne – podkreśla duchowny.
I dodaje, że w niebie z pewnością nie będziemy odczuwali głodu, ale to nie znaczy, że nasze ciało nie będzie się cieszyło ze spożywania posiłków.
Kiedy będzie zmartwychwstanie człowieka i czy jest ono przeznaczone dla każdego?
– Zmartwychwstaniemy na końcu czasów, tak naucza Kościół. Reszta jest owiana tajemnicą. Nie wiadomo, kiedy będzie paruzja, czyli powtórne przyjście Jezusa. Chociaż już wiele razy różne grupy i wizjonerzy zapowiadali koniec świata. Jak dotąd, to się nie sprawdziło. Zostało nam objawione jedynie tyle, byśmy potrafili dojść do życia wiecznego. Nie wiemy, czy to będzie dla nas moment śmierci, czy po śmierci jeszcze będziemy musieli czekać jakiś czas na zmartwychwstanie – wyjaśnia ojciec Jan.
Zwraca jednak uwagę, że według nauki Kościoła, Chrystus poprzez swoje zmartwychwstanie wysłużył życie wieczne każdemu człowiekowi.
– Dusza ludzka jest nieśmiertelna. A to znaczy, że niezależnie od naszych dobrych lub złych czynów, ona nie pogrąży się w niebycie. Nasze ciała i tak zmartwychwstaną. Natomiast nasze dobre lub złe czyny, opowiadanie się za Bogiem lub przeciwko Niemu, to będzie skutkowało tym, czy zmartwychwstaniemy ku śmierci, czy ku życiu, czy będziemy kontynuowali nasze życie w pełni, czy też będziemy doznawali wiecznego cierpienia. Tak to widzi doktryna katolicka: wszyscy zmartwychwstaną. Ci, którzy dostąpią zbawienia, będą na poziomie swojej duszy i ludzkiego ciała doświadczali absolutnej szczęśliwości. A ci, którzy odłączyli się od Boga, którzy Go nienawidzą, będą odczuwali ból i cierpienie z tego powodu, że to Bóg stanowi o ich istnieniu – mówi ojciec Jan.
I dodaje, że to tak jak w naszym obecnym życiu: im bardziej kogoś kochasz, tym bardziej cieszysz się i jesteś wdzięczny za dary, jakie otrzymujesz od ukochanej osoby. A jeśli kogoś nienawidzisz, a ten ktoś cię czymś obdaruje lub coś mu zawdzięczasz, to taka sytuacja budzi jeszcze większy ból i złość.
– To, można powiedzieć, jest opis piekła – dodaje ojciec Jan.
Obraz Szymona Czechowicza „Zmartwychwstanie” / źródło: wikipedia.pl
Czy w niebie będziemy się tylko uśmiechać, śpiewać i wychwalać Boga?
– To jest bardzo niebezpieczne przeświadczenie, wręcz demoniczne – zauważa ojciec dr Jan Strumiłowski. – Jest taka wizja w popkulturze, sugerująca, że nie warto iść do nieba. Kto by chciał się tam znaleźć? Przecież w piekle jest ciekawiej, trwa wieczna zabawa, coś się dzieje. A w niebie będziemy tylko śpiewać „Chwała na wysokości Bogu” i nic więcej – potworna nuda. Tymczasem jest absolutnie odwrotnie – zapewnia nasz rozmówca.
Podkreśla, że niebo nie jest stagnacją, ale ciągłym rozwojem.
– Można powiedzieć, że jest to wejście w hiperdynamiczny rozwój. Już św. Grzegorz z Nysy mówił, że stan nieba, to nie jakaś stagnacja, sytuacja, w której weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia doskonałego i po prostu tam siedzimy. Człowieka faktycznie by to zanudziło. Grzegorz twierdził, że w niebie czeka nas nieustanny rozwój, nieustanne przekraczanie siebie. Zwróćmy uwagę: co tak naprawdę nas cieszy w świecie? Właśnie przekraczanie siebie. Jeśli ktoś ma nastawienie intelektualne, to chce więcej wiedzieć, bo to daje mu radość. Potrzebujemy kolejnych granic i ich przekraczania, kolejnych bodźców. Niebo to będzie nieustanne podążanie w kierunku nieskończoności, odkrywanie kolejnych fascynujących przestrzeni. Nie ma mowy, że poczujemy znużenie, znudzenie, czy brak bodźców do odkrywania nowego – zaznacza ojciec Jan.
Nasuwa się zatem pytanie…
Czy w niebie poznamy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania, np. jak dokładnie powstawał świat, a może odkryjemy niewyjaśnione zagadki z historii?
– Na pewno – odpowiada ojciec dr Jan Strumiłowski. – Będziemy mieli udział w życiu Boga, więc będziemy mieć też udział w Jego miłości, wiedzy i poznaniu.
Podkreśla, że zobaczymy świat z pełnej perspektywy.
– Niektórzy święci porównywali to do takiej figury: człowiek stoi przed obrazem, ale zbyt blisko, by objąć całość obrazu i widzi np. tylko kilka ciemnych plam, To jest ten moment, w którym się znajdujemy. A kiedyś zobaczymy ten pejzaż w całości i on nas zachwyci swoim pięknem – dodaje.
Obecnie wydaje nam się, że nasz żywot jest ograniczony do nas samych i naszych bliskich, ale nie widzimy pełnej perspektywy, nie dostrzegamy wielu powiązań, które kiedyś staną się przed nami jawne.
Pusty grób Jezusa w bazylice Grobu Świętego w Jerozolimie / źródło: wikipedia.pl
Zmartwychwstanie zmienia podejście do ludzkiego ciała
– Temat „cielesności w ujęciu chrześcijaństwa” jest przykryty bardzo grubą warstwą fałszywego mitu – mówi ojciec Strumiłowski. – Mówi się, że Kościół odnosi się z dystansem do ludzkiego ciała, że poniża ciało, że nie potrafi go dowartościować. To absolutne kłamstwo i nieporozumienie. Chrześcijaństwo to religia, która bardzo mocno dotyka cielesności. Nasze dogmaty o wcieleniu, że Syn Boży stał się człowiekiem, że przyjął ludzkie ciało, że ciało ludzkie jest świątynią Ducha Świętego, że wierzymy w ciała zmartwychwstanie, a w tych dniach przeżywamy zmartwychwstanie Chrystusa – to wszystko wskazuje, że chrześcijaństwo absolutnie nie odrzuca ciała – podkreśla duchowny.
Okazuje się, że zmartwychwstanie bardzo zmieniło postrzeganie ludzkiego ciała.
– Na przykład w tradycji i mentalności greckiej ciało było w pogardzie. To ciekawe, bo kiedy patrzymy tylko pozornie na ich kulturę, często myślimy: Grecy doceniali ludzkie ciało, takie piękne tworzyli rzeźby. Tak. Są piękne posągi. Ale to nie było ubóstwienie ciała, jako czegoś co jest godne szacunku. To było ubóstwienie narzędzia. Oni patrzyli na ciało, jak na piękną rzecz. Dlatego, kiedy św. Paweł mówił o zmartwychwstaniu ciała, to Grecy go wyśmiewali. Uważali, że ludzkie ciało jest tego niegodne. Natomiast w ujęciu chrześcijańskim, nie tylko dusza, ale ciało ma się połączyć z Bogiem, dlatego ciało jest święte – mówi nasz rozmówca.
– Poczęte dziecko, nawet w bardzo początkowej fazie rozwoju, jest już dla nas ludzkim ciałem, więc nie wolno go niszczyć, krzywdzić. Kiedy widzimy, że współczesna kultura udając, że dowartościowuje ciało, tak naprawdę traktuje je jako towar, narzędzie zaspokojenia ludzkiej rozkoszy, wystawia je na wzgardę, to także się temu sprzeciwiamy. I znów: kultura świecka będzie krzyczała, że chrześcijaństwo nakłada jakieś więzy na ciało, ograniczenia, nie pozwala nam się cieszyć naszą cielesnością. A jest wręcz przeciwnie, chrześcijaństwo po prostu nie pozwala wykorzystywać naszej cielesności. Ludzkie ciało jest dla chrześcijan zbyt godne.