Upodobanie do masła pozostało Januszowi Strzałkowskiemu przez całe życie, od zawsze grubo smarował chleb. Lubił też wieczorami podjeść sobie „przysmaczków”. Nazywał tak pokrojone kawałki białego sera z masłem, nie byle jakim – babcia Antonina sprowadzała je z Masłowa. Zajadał się też zupą mleczną kraszoną skwarkami. Smak kresowej kuchni przenosił Janusza do czasów szczęśliwego dzieciństwa w nadniemeńskich Miniewiczach. Jego syn Krzysztof nie rozumiał tych kulinarnych upodobań. Nie rozumiał też szeptanych i nagle urywanych rozmów, które podczas rodzinnych spotkań słyszał w domu. Dopytywał rodziców, obie babcie, ciotkę i wujka, jednak oni zawsze go zbywali.
– Jakby ktoś pytał o twojego ojca albo dziadka, to mów, że ojciec jest urzędnikiem, a dziadek był rolnikiem, albo nie… mów, że dzierżawcą, tak będzie lepiej… – instruował Krzysia ojciec.
Chłopiec czuł, że dorośli skrywają tajemnicę. Poznał ją i spisał kilkadziesiąt lat później, w wolnej Polsce.
Wymyśliła tylko Witolda i Justynę
„Jakże byłabym szczęśliwą, gdybym Panu tu u siebie pokazać mogła moich Bohatyrowiczów, Strzałkowskich, Zaniewskich, grobowiec Jana i Cecylii, cudny parów nadniemeński i Andrzeja Korczyńskiego, który w zeszłym roku do rodzinnych Miniewicz powrócił. Benedyktów w sąsiedztwie jest wielu; tylko Witolda i Justynę nie pokażę, bo ich wymyśliłam” – pisała Eliza Orzeszkowa w liście do przyjaciela Leopolda Méyeta.
Do Miniewicz pisarka pierwszy raz przyjechała w latach 70. XIX wieku. Na lato wynajęła dom skonfiskowany przez władze carskie powstańcowi styczniowemu Janowi Kamieńskiemu, który wraz z żoną Leonią i dwoma córkami, Stanisławą i Marią przebywał na zesłaniu w Omsku.
– Miniewicze od XVIII wieku były własnością Kamieńskich, a rozsławiony przez Orzeszkową Korczyn istniał naprawdę. Dworek stał nad samym Niemnem, posiadłość ta dzieliła wsie Miniewicze i Samostrelniki – w XIX w. tak nazywały się Bohatyrewicze. W tych dwóch sąsiadujących ze sobą wioskach toczyła się akcja „Nad Niemnem” – wyjaśnia Robert Pawłowski, pisarz, założyciel i wieloletni prezes Fundacji Polacy znad Niemna, autor książki „Niemy Niemen – Dalsze losy prawdziwych bohaterów Nad Niemnem”. Pisarz wielokrotnie odwiedzał zachodnią Białoruś, także Miniewicze i Bohatyrewicze. Badał losy Kamieńskich i Strzałkowskich, aż trafił za nimi do Kielc.
Powrót Jana
Orzeszkowa kochała Miniewicze, w listach do przyjaciół pisała, że gdy je opuszcza, traci wenę. Stary sad, malownicze pola oraz tętniąca życiem rzeka były dla niej natchnieniem: „Niemen płynie tak blisko, że go z okna mego pokoju widzę, po nim przepływają wciąż tratwy z drzewem i wiciny ze zbożem, za nim sosnowy bór dzwoni kukawkami” – pisała.
W 1887 roku, po 24 latach katorgi do Miniewicz wrócił Jan Kamieński z rodziną. Cudem udało mu się odzyskać dworek i część ziemi dla córek. Majątek był zadłużony i zniszczony. Nękany kontrybucjami właściciel nie był w stanie przywrócić mu dawnej świetności. Według Roberta Pawłowskiego ten wielki patriota, człowiek szlachetny i mądry jest pierwowzorem literackiej postaci Andrzeja Korczyńskiego, który w powieści „Nad Niemnem” zginął podczas powstania styczniowego.
W rzeczywistości Jan Kamieński zmarł w 1896 roku: „Jesteśmy pod smutnym, ciężkim wrażeniem śmierci Kamieńskiego. Prawie nie chce się wierzyć, że już go więcej nie zobaczymy. Bawią właśnie u nas dwie jego córki, kochane biedactwa w żałobie, spłakane i zgnębione” – pisała Orzeszkowa w liście do Jana Karłowicza. Pisarka przejęła opiekę nad osieroconymi córkami Jana: Stanisławą i Marią.
Była jeszcze najstarsza córka Kamieńskiego – Janina. To ona jest pierwowzorem postaci Witolda Korczyńskiego. Pozytywistyczne poglądy młodej kobiety nawołujące do rozwoju intelektualnego, gospodarczego i społecznego w oparciu o wiedzę, były na owe czasy tak rewolucyjne, że zawiodły ją do więzienia, gdzie zachorowała i zmarła. Orzeszkowa w „Nad Niemnem” w usta Witolda włożyła autentyczne wypowiedzi Janiny.
Mezalians z miłości
Stanisława wyszła za mąż za szlachcica zagrodowego Klemensa Strzałkowskiego z pobliskiego przysiółka Bohatyrewicze. Mariaż był mezaliansem. Tak w liście do Franciszka Godlewskiego komentowała to Orzeszkowa: „(..) Stasia Kamieńska rzeczywiście za mąż poszła. Jest to małżeństwo według wzoru z Nad Niemnem: mąż jej, szlachcic zagrodowy (Strzałkowski) uczciwy, rozsądny, przystojny i dobry człowiek; dość też majętny i cała bieda w tym, że po francusku nie mówi i nawet kto wie, czy zapytany o najwyższą na świecie górę i rzekę potrafiłby wymienić Ararat i Amazonkę. Ale Stasia nie frasuje się tym jakoś, czuje się szczęśliwą, odmłodniała i poweselała. Oboje odwiedzają mnie niekiedy”.
Według Roberta Pawłowskiego, małżeństwo Stanisławy i Klemensa nie było podyktowane wyrachowaniem, lecz szczerym uczuciem, które rozkwitło jeszcze za życia ojca: – Jestem przekonany, że Klemens i Stanisława spotykali się od wielu lat, szacunek do ojca nie pozwolił im na ujawnienie tego uczucia.
Raj ziemski
W Miniewiczach urodziło się dwoje dzieci Strzałkowskich: Kazimierz i Zofia. Na matkę chrzestną dla córki wybrali Elizę Orzeszkową.
Jednym ze źródeł zarobkowania Strzałkowskich było prowadzenie w majątku letniska. Krzysztof Strzałkowski, dokumentując współcześnie historię rodziny, dotarł do relacji Jadwigi Kopczewskiej, opublikowanej w wydawnictwie Instytutu Slawistyki PAN: „Tutaj przed wojną był raj ziemski. Tu zawsze przyjeżdżali letniki z Warszawy. Płacili, dobrze płacili. Nu, ale jedzenie trzeba było dać dobre, Oj, Pani kochana, takiego jedzenia jak teraz to by oni do ust nie wzięli. Oni tylko jedli masło od Strzałkowskiego, deserowe, ze słodkiej śmietany. To tylko te masło jedli z herbatą. Za Polskiej to było życia, było życia wszystkim i swoboda. Co to swoboda? Jak pani Strzałkowska mówiła – o chlebie i wodzie, ale żeby w wolnej Polsce”.
Stanisława doczekała wolnej Polski, lecz cieszyła się nią krótko, zmarła w 1926 roku Klemens borykał się wówczas z problemami finansowymi, odsetki z tytułu zaciągniętych w bankach kredytów na wykup z katorgi Jana Kamieńskiego pochłaniały niemal całe dochody. Poprosił dorosłego już syna, aby wsparł go w prowadzeniu majątku. W 1931 roku Kazimierz z żoną Hanną i dwojgiem dzieci: Januszkiem i Zofią wyruszyli z Warszawy nad Niemen. Majątek zyskał fachowca, Kazimierz ukończył studia rolnicze. Trzy lata później przyszedł na świat ich drugi syn, Zbyszek. Na chrzcinach dziecka, jego ojciec chrzestny Bronisław Rogowski wzniósł toast: „Ta ziemia to nie tylko zagon, to żywa część naszej rodziny. Ta ziemia ma dla nas wartość duchową przeszłych pokoleń. Czujemy obecność tych wszystkich, którzy odeszli… Kiedy Zbigniew stanie się dużym człowiekiem, na pewno kochać będzie Miniewicze… Za przyszłość naszych młodych pokoleń, które stać będą na straży naszej duchowej kolebki!”.
Sowieci w Miniewiczach
Napaść Niemiec na Polskę 1 września 1939 roku zaskoczyła letników w majątku Strzałkowskich. Zastanawiali się: „uciekać? ale dokąd?”, „a może zostać?”. Sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała gdy 17 września 1939 roku na wschodnie rubieże II Rzeczypospolitej wkroczyła Armia Czerwona.
Po naradzie rodzinnej Klemens i Kazimierz podjęli decyzję, że nie będą uciekać, że zostaną i będą strzec majątku. Sowiecka propaganda nawoływała przez Radio Moskwa i Radio Mińsk do mordowania „panów krwiopijców”, lecz przecież oni nie mieli czego się obawiać. Żyli pobożnie, szanując każdego sąsiada, ciężko pracowali, pomagali okolicznej ludności, która była im życzliwa… Cóż mogło im grozić?
W nocy 24 października 1939 roku Sowieci aresztowali ojca i syna. Relacja Hani: „Kazimierz zdążył zarzucić ubranie na nocną koszulę wyszywaną przeze mnie. Areszt tymczasowy był w Kwasówce. (…) Dobrnęłam do Kwasówki z paczkami. Kazik podtrzymywał słaniającego się ojca. Pytał o zdrowie syna Zbyszka, ciężko chorego na zapalenie szpiku kostnego”.
To było ich ostatnie spotkanie. Hania długo szukała męża i teścia w więzieniach. Zebrała we wsi podpisy pod listem poświadczającym, że obaj byli dobrzy, „a maładoj pan” pomagał jako lekarz, chłopi prosili go też, by brał udział w pomiarach i parcelacjach, ponieważ miał opinię „nieprzekupnego”…
Hanna nie wiedziała, że obaj już nie żyją. Kilka lat później świadek mordu dokonanego przez „enkawudzistów” wskazał zbiorową mogiłę, w której zostali pochowani. Rozpoznała zwłoki męża po koszuli nocnej, którą dla niego wyszyła.
Gehenna Hani
Hanna została w Miniewiczach z trójką dzieci i schorowaną matką, najmłodszy Zbyszek cierpiał na gruźlicę kości, przestał chodzić. Miała jeszcze wtedy nadzieję, że mąż i teść żyją. Dotarło do niej, że na razie sama musi podejmować decyzje.
Jedna z nich była dla niej szczególnie bolesna, ale trzeba było ratować kogo się da. Skoro świt obudziła 12-letniego Janusza, aby powierzyć jego los grupie letników uciekających do Polski przez „zieloną granicę”.
– Ojciec opowiadał mi, że był zaskoczony i przestraszony. Niemnem, parowcem pana Szymańskiego udali się do Grodna. Dalszej drogi nie pamiętał, aż trafił do Warszawy pod opiekę ojca chrzestnego wujka Andrzeja Bukowieckiego, brata babci Hanny – mówi Krzysztof Strzałkowski.
Hania zobaczyła syna dopiero 14 lat później, już w Kielcach.
Głód i deportacje
Po latach córka Hanny, Zosia (po mężu Szywała) tak opisała ich życie pod bolszewicką władzą: „Ziemniaki wybierałyśmy spod śniegu. Wcześniej nie wiadomo czy można. Dopiero w listopadzie chłopi miniewiccy zdecydowali – Pamieszczyca niech sobie własnoręcznie ukopie z dworskich dla siebie i dzieci (…)”.
Hania i dzieci znalazły się na liście do wywózki na Syberię. Każdego dnia mogło nastąpić aresztowanie. Sowieci weszli do domu, gdy Hania była ze Zbysiem w szpitalu. W domu zastali małą Zosię pod opieką rezydentek majątku, ciotek Płońskich. Kazali im spakować rzeczy.
W tym czasie Jan Mikuła z Miniewicz, korzystając z nieobecności Hani, doniósł władzom, że „Pomieszczyca zbieżała w Warszawu” i zapytał: „Czto zdiełać z wieszczami?”. Usłyszał, że może je rozdać biednym…
Gdy tłuszcza plądrowała majątek Strzałkowskich, mała Zosia i ciotki Płońskie wiezione były furmanką do Skidla, skąd odjeżdżały pociągi z zesłańcami na Syberię. Ciotki za wszelką cenę chciały ratować dziecko. „Przy załadunku do wagonów oświadczyły, że nie będą wcale opiekować się cudzym dzieckiem, nie dadzą mu jeść. Zrobiły wielki raban i udało się im dziecko zostawić” – wspomina Zofia Szywała, która wtedy, dzięki aktorskim umiejętnościom ciotek, uniknęła losu zesłańca.
Kara Boża
Po powrocie ze szpitala Hania w jednym z ogołoconych z rzeczy i mebli pokoi, położyła na podłodze chorego Zbyszka. Grabież domu trwała nadal. Nie zostało im nic, tylko to co mieli na sobie. Tej nocy w Miniewiczach wybuchł pożar, który strawił ponad 30 chałup, w każdej z nich były rzeczy zrabowane Strzałkowskim. Miejscowi mówili, że to „kara Boża”, a działacze partyjni, że „pomieszczica podpaliła z zemsty”. Już następnego dnia Hanna i dzieci zostali wyrzuceni z rodzinnego domu na podwórze. Decyzją władz zajęli go pogorzelcy. Rodzinę pod dach przyjęli mieszkańcy Bohatyrewicz. Przeżyli dzięki sąsiedzkiemu wsparciu, ktoś dał jaja, inny mleko, obsadzili też kawałek poletka ziemniakami, bo „jak się ma ziemniaki, to się nie umrze z głodu”.
Czwarta deportacja
W nocy z 19 na 20 czerwca 1941 roku w Zachodniej Białorusi została przeprowadzona czwarta deportacja. Było to tuż przed wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej. Hanię z dziećmi aresztowano i wpakowano do pociągu wiozącego zesłańców z Grodzieńszczyzny. Zofia Szywała wspomina tamte dni: „Załatwić się wyprowadzał strażnik raz na dobę.(…) W wagonie rozmnożyły się wszy, wszyscy je mieli. Wszyscy zlewali sobie głowy naftą, choć nie było warunków do umycia głowy”. W takich warunkach Hania obmywała ropiejące rany na nóżkach Zbysia.
Pociąg wiozący zesłańców kilkakrotnie ostrzeliwali Niemcy. Sowieci naprawiali zniszczenia i wieźli ich dalej. Dopiero tuż przy granicy właściwego ZSRR jakiś pocisk zniszczył lokomotywę, w miejscowości pojawili się Niemcy, dali zesłańcom dwie godziny na ucieczkę, potem mieli do nich strzelać… Hania ze Zbysiem na rękach i małą Zosią rzuciła się do ucieczki. Długo wracała do Miniewicz, które znajdowały się już pod okupacją niemiecką.
Dom w Kielcach
W 1953 roku Janusz Strzałkowski poinformował rodzinę, że Święta Bożego Narodzenia spędzą u babci. „Jakiej babci? Przecież mieszkamy z babcią” dziwił się jego syn Krzyś. W siedem osób zajmowali wówczas dwupokojowe mieszkanie w starej kamienicy w centrum Kielc. Wśród lokatorów była babcia Antonina.
Pamięta dzień, gdy całą rodziną w wigilijny wieczór szli na ul. Zagórską do babci, której nie znał. To tutaj Rada Narodowa przydzieliła Hannie mieszkanie. Mały Krzyś był zachwycony domkiem. Dziecięcymi oczami nie dostrzegał, że była to jednoizbowa, drewniana rudera, bez żadnych wygód, ogrzewana kozą. Hanna zamieszkała tu z 19-letnim wówczas Zbyszkiem.
– Mojej drugiej babci chyba bez uśmiechu nie widziałem. Tak samo Zbyszek wesoły, skory do żartów, pierwszy do śpiewania kolęd, witania i częstowania gości – wspomina Krzysztof Strzałkowski.
Hani udało się wyjechać z Białorusi dopiero po śmierci Stalina. Wiele lat walczyły o to dwie Zofie. Córka, której udało się uciec kilka lat wcześniej oraz szwagierka Hanny, siostra zamordowanego przez enkawudzistów Kazimierza. Obie wspierał Janusz Strzałkowski.
Siostra Inez
Zofia Strzałkowska, chrześnica Elizy Orzeszkowej, przez całe życie czuwała nad rodziną, każdemu z bliskich, gdziekolwiek był, starała się pomóc… A potem wymyśliła dla nich Kielce.
Całe życie Zofii Strzałkowskiej było pełne pasji i oddania dla ludzi. Przerwała studia w Warszawie, aby zaopiekować się umierającą matką. Po jej śmierci wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek i przyjęła imię Inez. Nowicjat odbyła we Włoszech, a zaraz potem ukończyła studia na Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracowała jako nauczycielka. W czasie niemieckiej okupacji pod przykrywką Zawodowej Szkoły Krawieckiej prowadziła tajne nauczanie. W 1943 roku została skierowana do Kielc, w imieniu Rady Głównej Opiekuńczej dowoziła posiłki dla przetrzymywanych przez Gestapo więźniów. Gdy tylko Niemcy uciekli z Kielc (15 stycznia 1945 r.), jeszcze w czasie trwającej wojny siostra Inez 6 lutego 1945 roku uruchomiła przy Nazarecie szkołę podstawową i gimnazjum im. Królowej Jadwigi w Kielcach. Została też jej dyrektorką. Przejęła opiekę nad Januszem, potem nad jego siostrą Zosią. Jej marzeniem było sprowadzenie do Kielc Hani i Zbyszka. Nie szczędziła środków i sił, aby udręczona rodzina odnalazła tu spokój. Kiedy to się spełniło, zatrudniła Hanię w szkole na stanowisku sekretarki, znalazła im też lepsze mieszkanie. Nareszcie byli razem, w Polsce, lecz o przeszłości postanowili milczeć… żyli przecież w Polsce Ludowej.
Kilkadziesiąt lat później, wnuk Hani, Krzysztof Strzałkowski opisał w książce pt. „Obrazki z przeszłości” losy rodziny. Wykonał tytaniczną kwerendę w wielu archiwach i publikacjach, informacje pomagali mu zebrać członkowie rodziny.
Podróże na Białoruś
– Dziś Miniewicze i Bohatyrewicze wyglądają zupełnie inaczej niż w czasach, gdy gościła tu Eliza Orzeszkowa. Wśród mieszkańców wsi nie widać młodych ludzi, zwracają uwagę opuszczone, walące się domy. W Bohatyrewiczach zabudowa pozostawiona przez Strzałkowskich wygląda trochę lepiej niż w Miniewiczach – mówi Robert Pawłowski.
Miejscowości te odwiedził kilka razy. Raz zabrał ze sobą ekipę aktorów i filmowców z „Nad Niemnem”. Chciał im pokazać, jak naprawdę wyglądają nadniemeńskie miejscowości, które aranżowane były w Polsce na potrzeby filmu. Pojechali z nim m.in. Iwona Pawlak (Justyna Orzelska), Adam Marjański (Jan Bohatyrowicz) oraz Renata Kretówna (Kiryłowa).
Muzeum Wsi Kieleckiej zaprasza 17 września 2022 r. o godz. 17.00. na dziedziniec Dworku Laszczyków w Kielcach. O losach Polaków na kresach po napaści Rosji sowieckiej w 1939 roku opowiedzą Krzysztof Strzałkowski i Robert Pawłowski, fragmenty książek obu autorów przeczytają Iwona Pawlak (Justyna Orzelska) i Adam Marjański (Jan Bohatyrowicz).