I stuknęło Polskiemu Radiu Kielce dobrych 70 lat. Cieszę się, że również i ja dołożyłem do historii tego zacnego medium swoją cegiełkę.
Pod koniec lat 80., jeszcze jako uczeń IX Liceum Ogólnokształcącego nawiązałem współpracę z kielecką rozgłośnią w charakterze felietonisty, w programie redaktora Jerzego Jopa „Świat filmu”. Jako miłośnik X Muzy (w każdej postaci) pisałem, rzecz jasna, recenzje filmów wchodzących na ekrany kin i do wypożyczalni kaset video. A były to „złote czasy domowego video”, oglądanego już nie tylko z pokątnie sprowadzanych i nagrywanych kaset VHS, ale z tak zwanych „oryginałów” legalnie sprzedawanych przez kasetowych hurtowników (m.in. przez zaprzyjaźnionego z nami Damiana Szkutę – właściciela sklepu „Hit”, zaopatrującego bez mała pół Polski w filmowe rarytasy).
Ech, pamiętam te czasy. Szło się do „Moskwy” lub (jeszcze) „Romantiki” i ciesząc się z darmowych wejściówek – tzw. „prasówek” – oglądało świeżą, filmową produkcję, „dopychając” repertuar filmami z video-oferty. Z całej tej paczki smażyło się recenzję główną – czyli opis kinowego filmu (lub dwóch) – plus parę pomniejszych omówień, właśnie kasetowych przebojów. Paradoksalnie, nie kino było w tym wszystkim najważniejsze (albo nie tylko kino), ale właśnie radio, poprzez które informacje o świecie filmu płynęły w świat, zachęcając radiosłuchaczy do wybrania się na ten czy inny film – do kina, bądź do video-wypożyczalni. Odzew był niemały. Bo w konkursach ogłaszanych w programie, w których można było wygrać zwykle wejściówki na film lub niekiedy kasety video, brały udział całe zastępy radiosłuchaczy. Nie pamiętam, by po jakimkolwiek skończonym programie został choćby jeden, filmowy fant.
Radiowe „wolne żarty”
Zdarzały się przy tym zabawne sytuacje. Ot choćby, gdy uczestnicy konkursów, którzy w danym programie wygrywali nagrody, dzwonili raz jeszcze, zmieniając głosy, udając swoich starszych braci, ojców, czy innych członków rodziny, w celu zagarnięcia kolejnych wejściówek i filmów na kasetach. Prowadzący program redaktor Jerzy przymykał na to oko, ale ubaw był przedni. Muszę się przyznać, że i ja robiłem Jerzemu małe żarty (mam nadzieję, że po latach wybaczy mi te filmowe zgrywy), wynikające choćby z faktu, że w czasach kiedy realizowaliśmy „Świat filmu”, nie było Internetu. Informacje o filmach mogliśmy czerpać jedynie z prasowych materiałów dostarczanych przez dystrybutorów, bądź po prostu czerpanych z filmowych periodyków. Przez całe lata pisałem recenzje na maszynie do pisania i tak „zrealizowane” artykuły, składałem na portierni w każdy niedzielny wieczór, by świeżutkie recenzje czekały na poniedziałkowe nagranie programu.
Pamiętam kiedyś, musiałem zrecenzować jakiś fiński film animowany i „za Chiny Ludowe” nie mogłem przypomnieć sobie, jak brzmiało nazwisko jego reżysera. Wymyśliłem więc filmowca o „fińsko” brzmiącym nazwisku Jukko Pukko i umieściłem je w recenzji rzeczonej animacji. Ponieważ Jerzy ufał mi bezgranicznie, takoż i polegał na mojej filmoznawczej wiedzy. „Jukko Pukko” poszedł w eter, stając się radiowym awatarem prawdziwego twórcy fińskiej kinematografii.
Sława i chwała „Świata filmu” – sztandarowego programu filmowego Polskiego Radia Kielce – wyprzedzała jego twórców. Dzięki czemu co roku, dzięki uprzejmości władz rozgłośni, mogliśmy z Jerzym jechać na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych, skąd, przez wiele lat, relacjonowaliśmy to, co działo się w polskiej kinematografii. Pamiętam apanaże delegacyjne były przyzwoite, ale i tak – by przyoszczędzić – zamieszkiwaliśmy w sopockich pensjonatach, z dala od drogich gdyńskich hoteli. Podróże, po seansach filmowych w Teatrze Muzycznym nocną SKM-ką, wspominam jako dość ciekawe, choć niekiedy niebezpieczne przeżycie. Ale co najważniejsze, po całodziennym oglądaniu filmów i nagrywaniu wywiadów z twórcami polskiego kina, mogliśmy rano stworzyć radiową relację specjalnie dla słuchaczy polskiego radia. Pamiętam, że nasze fachowe raporty filmowe z Gdyni, cieszyły się niemałym zainteresowaniem ze strony miłośników radiowego przekazu. W zasadzie jeszcze na Studiach Filmoznawczych w Krakowie współtworzyliśmy program.
Dziś nie ma już „Świata Filmu”. Został on wchłonięty przez inne programy, w całości zajmujące się kulturą, które wciąż ze swadą prowadzi redaktor Jerzy Jop. Ja jednak mogę dzielić się z radiosłuchaczami (czytającymi dodatkowo artykuły umieszczone w internetowej stronie rozgłośni) felietonami, uzupełniającymi wszystko to, co dzieje się na falach eteru.
Radio inne i takie samo
A dziś, nawet czytając te słowa, można włączyć sobie ikonkę z radiem i słuchać tego, co właśnie nadaje Radio Kielce. Bo dziś radio to już nie tylko trzeszczące, tranzystorowe odbiorniki (choć przyznam szczerze, że sam mam kilka takich i właśnie z nich najlepiej słucha mi się radia, zwłaszcza rano). Dzisiaj to są internetowe streammingi, podcasty, platformy z audycjami, słowem radio interaktywne, współtworzone przez samych radiosłuchaczy, ad hoc wpływających na to, co aktualnie dzieje się na antenie. Co więcej, dziś radio to już nie tylko sfera audio, lecz również obraz. Oto możemy na internetowej stronie rozgłośni, oglądać dokładnie to, co dzieje się w studiu. Zwłaszcza, kiedy przybywają do niego zacni goście.
Choć wzbogaca to niepomiernie odbiór radiowego przekazu – radio było, jest i będzie przede wszystkim przekazem docierającym do uszu radiosłuchaczy. Przekazem działającym na wyobraźnię, rozbudzającym ją. Powodującym, że przez krótszą, bądź dłuższą chwilę, przenosimy się w inny świat. Słowo, muzyka, odgłosy, dźwięki, tworzą obraz w naszym umyśle. Niezwykły, całkowicie angażujący naszą uwagę.
Bo po latach, kiedy wspominam moją przygodę ze „Światem Filmu”, którą teraz kontynuuję jako felietonista „Strefy Weekendowej Radia Kielce”, widzę wyraźnie, że była to najlepsza szkoła pisania, przekazu, słowem komunikowania – dla mnie, początkującego filmoznawcy, recenzenta, akademickiego wykładowcy, który dziś uczy studentów, jak w najwłaściwszy sposób trafić do odbiorców artykułu o filmie. Słowo dotyczące filmu, czytane przez prowadzącego, tworzyło niezwykły, fascynujący obraz tegoż filmu, nieraz ciekawszy, niż sam opisywany w programie tytuł. Streszczenie jakiegoś dzieła (wtedy jeszcze nikt nie obawiał się spoilerów!), który właśnie gościł na ekranach kin, czy mościł się na półkach osiedlowych wypożyczalni, było niekiedy lepsze i ciekawsze, niż sam film. Bo często jest tak, że nasza wyobraźnia okazuje się bardziej pracowita i po prostu bardziej kreatywna, niż wyobraźnia filmowych twórców.
Medium najbardziej ludzkie
Dzięki radiowemu medium – z jednej strony ograniczonemu do sfery dźwięków, z drugiej zmuszającego słuchaczy do dopełnienia tego, co słyszą – tworzy się niezwykła rzeczywistość, gdzieś na styku pracy redaktorów i wrażliwości odbiorców. Coś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Bo radio nie jest monologiem płynącym z głośnika. Radio to nieustający, międzyludzki dialog, żywe słowo – jeśli niewłaściwe skonstruowane i przekazane – zupełnie bezużyteczne, jeśli właściwie podane – trafiające prosto do serc i umysłów odbiorców.
I jest coś jeszcze w radiu, co czyni z tego medium być może najbardziej ludzkie z mediów. Właśnie jego ludzkie ciepło. Któż z nas w nocy nie słuchał sączącej się z radiowych głośników muzyki? Lub nie słuchał spokojnego głosu prezentera, snującego radiowe opowieści? Albo czy jest ktoś, kto nie puszczał sobie radia w czasie długiej, samochodowej podróży. By ludzki głos, z towarzyszeniem muzyki, nie prowadził go bezpiecznie przez (nieraz) niebezpieczne przestrzenie nocnej, drogowej odysei? Albo nawet dziś, kiedy sportowe wydarzenia możemy oglądać w obrazie i dźwięku w najwyższej jakości 4K, czy nie zdarza się człowiekowi „odpalić” internetowe radio, by – złapany w drodze – mógł wysłuchać porywającej transmisji z meczu polskiej reprezentacji, kieleckich szczypiornistów, bokserskiego meczu, czy relacji z kolarskiego wyścigu?
To właśnie radio, zwłaszcza w lokalnym wydaniu, ma dostęp do wydarzeń blisko swoich radiosłuchaczy „zza ściany”. Jak dowiedli amerykańscy medioznawcy – w chwilach ogólnospołecznych zagrożeń, przesileń, tragicznych wydarzeń – ludzie, by upewnić się, co do prawdziwości dziejących się rzeczy, w pierwszym rzędzie włączają właśnie radio. Tak było chociażby w czasie ataku na World Trade Center w 2001 roku, czy w czasie pandemii COVID-19 dwa lata temu. Być może bierze się to stąd, że głos z eteru jest z nami od zawsze. Telewizja czy media cyfrowe, to wynalazek ostatnich dekad. A radio? Na falach eteru unosił się cały XX wiek, z jego najbardziej tragicznymi i najwspanialszymi wydarzeniami: od I i II wojny światowej, przez czasy Zimnej Wojny, aż po przesilenie jakie nastąpiło po 1989 roku.
A jeśli wydaje się nam, że nie możemy żyć bez radia, spróbujmy to zrobić. W naszych uszach szybko zalegnie grobowa cisza i aby ją „przegonić” sięgniemy zaraz po radiową aparaturę, nawet jeśli dziś jest ona ukryta w telefonie komórkowym.
Radio na ekranie
Ale nie byłbym sobą, gdybym z okazji 70-lecie Radia Kielce, nie wspomniał o kilku tytułach filmowych, w których radio odgrywało ważną rolę, a nawet było gadżetem, ogniskującym wokół siebie całą ekranową rzeczywistość.
Chyba najwspanialszym hołdem, złożonym radiu w światowym kinie, był słynny film Woody’ego Allena „Złote czasy radia” z 1988 r. Wspaniała komedia filmowa, w której Allen odmalował czasy swojego dzieciństwa w latach 40. w Nowym Yorku. W czasach, kiedy właśnie radio sprawowało niepodzielną władzę nad, zwłaszcza młodymi, radiosłuchaczami, którzy zamieniali się w słuch, gdy z głośników sączyły się audycje o niepokonanym „Cieniu” (przemawiającym tubalnym głosem Orsona Wellesa), czy też powodującymi pustoszenie ulic mowami F.D. Roosvelta w czasie swojej prezydentury. Sam Welles po latach powiedział, że choć kino od najmłodszych lat wzbudzało jego fascynację, to właśnie radiowe słowo uważa za najdoskonalsze, artystyczne medium. Stąd w jego filmach nacisk położono właśnie na wspaniale skonstruowane dialogi.
Z polskiego podwórka warto wymienić przede wszystkim dwa filmy. Pierwszy to poruszający, paradokumentalny dramat filmowy „Gdziekolwiek jesteś, panie prezydencie” Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego z 1978 r., opowiadający o ostatnich miesiącach życia i działalności prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, przemawiającego na falach eteru do ludności stolicy w czasie zbrodniczego niemieckiego najazdu w 1939 roku. Charakterystyczny, zachrypnięty głos prezydenta (umiejętnie naśladowany przez grającego Starzyńskiego Tadeusza Łomnickiego) nie tylko kierował życiem walczących z hitlerowcami, bądź czekających na rozwój wypadków Polaków, ale też wlewał w ich serca otuchę i odwagę.
Inaczej, bo już w rozrywkowy ton uderzał komediowy „Skarb” z 1948 roku, w reżyserii Leona Buczkowskiego. Filmowi bohaterowie – pracownicy radia (w tym imitator dźwięków grany przez Adolfa Dymszę), realizowanymi przez siebie audycjami, wyrażali swoją radość z przeżytej wojny i nadzieję na lepsze jutro, które rozdzwonić się miało również brzęczącymi dźwiękami płynącymi z głośników tranzystorowych odbiorników radiowych.
Filmów o radiu, radiowcach, radiowych audycjach jest sporo. Na przykład znakomita „Ćma” Tomasza Zygadły z 1980 roku, z popisową rolą Romana Wilhelmiego, jako cierpiącego na bezsenność radiowca prowadzącego nocne audycje. Czy amerykańskie „Rozmowy radiowe” Olivera Stone’a z 1988 r. – oparta na autentycznym wydarzeniu historia amerykańskiego komentatora radiowego, którego zabił rasistowski ekstremista. Jest też znakomity komediowy serial Davida Lyncha „Na antenie” z 1992 roku (jeden z niewielu wesołych filmów tego reżysera), czy też sensacyjna „Częstotliwość” (2000), z Dennisem Quaidem jako… zmarłym ojcem, który kontaktuje się ze swym synem dzięki radiowej częstotliwości.
Filmowo-radiowe przykłady można by mnożyć. Są one przede wszystkim pomnikiem, jaki kinowa sztuka stawia najbardziej rozwijającemu wyobraźnię, najbardziej ludzkiemu medium w historii wynalazków – radiu właśnie.