Felieton Michała Karnowskiego, publicysty tygodnika Sieci i portalu wPolityce.pl.
Po stronie opozycji wyraźne pogubienie. Przez kilka lat po wybuchu w roku 2014 afery podsłuchowej (słynne rozmowy elity PO w warszawskich restauracjach, nagrane przez kelnerów) Platforma i jej media twierdziły, że to robota rosyjska, a PiS dostał te nagrania w prezencie.
Zostawmy na boku, że sprawę ujawniły media, a nie żadna partia polityczna. To nieważne, bo wersja już się zmieniła. Teraz Donald Tusk i zaprzyjaźnione z nim media twierdzą – tak w skrócie – że to była robota pisowskich kelnerów, którzy sprzedali taśmy Rosjanom.
Równy brak logiki dotyczy węgla. To ekipa Tuska i jego europejscy przyjaciele napierali na likwidację kopalni i wydobycia węgla. Komisja Europejska wywierała w tym kierunku potężne naciski. To cud, że dzięki oporowi Zjednoczonej Prawicy udało się ten ważny sektor w ogóle zachować. Dziś lider Platformy leje krokodyle łzy nad zbyt małym wydobyciem czarnego złota w Polsce i oskarża o to premiera Jarosława Kaczyńskiego. Czy są granice kłamstwa?
Zachwyca też troska lidera opozycji o jakość życia Polaków. Udaje teraz czy wtedy, gdy miliony musiały za jego rządów emigrować z powodu biedy, gdy przekonywał, że na żadne programy prorodzinne i prospołeczne nas nie stać, a waloryzacje emerytur muszą być groszowe?
To prowadzi nas do pytania o pamięć Polaków.
Krótki cytat z rozmowy red. Beaty Lubeckiej z Januszem Lewandowskim: „Pan jest znany z tego, że chciałby sprzedawać wszystko”, wielu komentatorów słusznie uznało za mocne przypomnienie działalności balcerowiczowskich turboliberałów.
Przepadły polskie stocznie, potężny dorobek także intelektualny, kompetencje nie do odtworzenia. Co na to były minister? No trudno, tak bywa. Niemcy swoje stocznie uratowali, bo je dotowali? Cóż, byli cwańsi, większemu wolno więcej.
Uśmieszek zadowolonego z siebie „prywatyzatora” z lat dziewięćdziesiątych ledwo skrywa przekonanie, że jak tylko będą mogli, to znowu urządzą Polakom to samo. Przebąkuje o tym minister finansów u Tuska pan Jacek Rostowski, już się ciesząc na jakiś nowy szok balcerowiczowski, który trzeba będzie wykonać w razie przejęcia władzy. Dziennikarka liberalnej gazety tęskni za niską inflacją za Balcerowicza. Fakt, że ceną tamtej polityki było dramatycznie wysokie bezrobocie, milionowe migracje młodych i powszechna poza wyspami bogactwa bieda, jakoś jej umyka.
W kontekście tych wypowiedzi czytać trzeba przechwałki Tuska, że gdyby wygrał wybory, załatwiłby blokowane oszukańczo przez niemieckich polityków pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy – „z dnia na dzień załatwi te pieniądze”. Także niemiecka szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen sugrowała, że tak właśnie chce urządzić nam Polskę, że to Tusk jest niemieckim nominatem.
Obnaża to cynizm i kłamstwa Brukseli. Jak powiedział w rozmowie z „Sieci” premier Jarosław Kaczyński: „Była umowa – z naszej strony dotrzymana. Z tamtej złamana”. Także prezydencki minister Jacek Kumoch przyznaje, że prezydent też czuje się oszukany. Politycy opozycji także w tej sprawie nie grzeszą logiką. Z jednej strony cieszą się, że pieniądze dzięki swoim wpływom politycznym zablokowali (mówił o tym m.in. Rafał Trzaskowski), z drugiej narzekają, że jeszcze ich nie ma.
Kiedy kłamią?
Darmowych obiadów nie ma.
Nawet gdyby po ewentualnej wygranej Tuska te pieniądze na pstryknięcie napłynęły, co byłoby ceną?
Zahamowanie rozwoju Polski, porzucenie ambitnych narodowych projektów. Zubożenie Polaków na tyle, by znowu jeździli masowo do pracy na Zachód – bo taką rolę wyznaczyli nam w Berlinie i wyrwanie się z tej konstrukcji jest główną przyczyną ataków na Polskę i Polaków.
Do tego wyprzedaż ocalałego majątku narodowego, w tym z takim trudem wzmacnianych w ostatnich latach polskich koncernów – to jest przez PO otwarcie zapowiadane. Likwidacja lub drastyczna redukcja mediów publicznych, tak by rząd dusz w pełni wpadł w ręce niemieckich koncernów wydających portale dla Polaków, by można było płakać nad losem biednych żołnierzy Wehrmachtu i przerabiać Polaków z ofiar niemieckich zbrodni na ich sprawców. A na końcu wystawić za to kłamstwo rachunek. Sumy, których zażądaliby, tysiąckrotnie przekroczyłyby kwoty z (w dużej części pożyczki!) KPO.
Wszystko, co jeszcze mamy, spotkałby los tych nieszczęsnych stoczni zgubionych przez pana Lewandowskiego. Ich rząd bez żadnego oporu łykałby – jak to robił w latach 2007-2015 – wszystkie szalone pomysły brukselskiej biurokratycznej bestii. Ubóstwo energetyczne byłoby masowe, a wszelkie tarcze antykryzysowe stałyby się wspomnieniem. Powszechne dziś programy prorodzinne i prospołeczne zostałyby skasowane, pod jakimiś pozorami „reformy”.
Oni aż przebierają nogami, by ukarać Polaków za marzenia o lepszym życiu.
Do tego ponowne zwijanie państwa i armii, której rosnąca siła wyraźnie kłuje w oczy Berlin. W finale zapewne jakaś forma oficjalnej redukcji państwowości polskiej, by na długo nikt nie mógł zbudować naprawdę samodzielnego i silnego bytu politycznego pomiędzy Berlinem a Moskwą. W tym kierunku idą koncepcje „samorządne” – landy z symbolicznym tylko centrum w Warszawie, w efekcie pełen paraliż i V rozbiór Polski.
Naprawdę, każdy kto chce znać prawdę rozumie, że cena za uzyskane przez Tuska marki czy euro byłaby straszliwie wysoka.
Tuskowi może i szybko Niemcy daliby pieniądze z KPO, ale drugą ręką zubożyliby nas na wielokrotnie większe sumy.
Nie opłaci się. Niepodległość zawsze opłaca się bardziej.
A co do pieniędzy z Unii, to jest z nimi tak, jak mówią mądrzy ludzie: prędzej czy później przyjdą, bo się należą. Projekty na razie realizujemy sami. Poza tym w Unii też wieją nieco inne wiatry, różnie może to się ułożyć. Wzmacniać suwerenność, twardo, ale i mądrze grać z Brukselą – taka jest dziś polska racja stanu.
Autor jest publicystą tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl
DARMOWYCH OBIADÓW NIE MA – posłuchaj felietonu Michała Karnowskiego: