Wśród równych rzędów mogił ofiar II wojny światowej na kieleckim cmentarzu Partyzanckim są groby nieznanych bohaterów. Na wszystkich w dniu Święta Zmarłych jednakowo palą się znicze. Historia lubi jednak zaskakiwać i ma swoje tajemnice. Budowę kieleckiego cmentarza, który na zawsze ma przypominać o tragedii wojny, rozpoczęli… Niemcy.
W 1943 roku zaplanowano rozbudowę cmentarza Ewangelickiego. Zaczęto nawet na polecenie Niemców zwozić macewy z cmentarza żydowskiego, by zrobić z nich fundamenty pod nowe ogrodzenie. Być może miało być to godne miejsce pochówku dla niemieckich żołnierzy, którzy ginęli w walkach, być może dalekosiężne plany zakładały, że niemiecka władza osiądzie tu na długie lata. Los chciał inaczej.
18 kwietnia 1945 roku, gdy Niemcy bronili się jeszcze nad Odrą i Nysą Łużycką, w Kielcach na cmentarzu, nazwanym wkrótce Partyzanckim, pochowano pierwszych pięciu Polaków. Były to ofiary niemieckiej zbrodni – rozstrzelane w lipcu 1944 roku w Suchedniowie, później ekshumowane i rozpoznane przez rodziny.
Potem pochówków ofiar zbrodni było coraz więcej. Przywożono ciała ofiar egzekucji ze Słowika, ulicy Karczówkowskiej, Urzędniczej, Młynarskiej, z Dymin. Z samych Kielc i okolic blisko 900 zwłok i kolejne – z terenu kilku powiatów. Tylko niektórych rozpoznawały rodziny.
Pierwsze pogrzeby, z honorami wojskowymi, z udziałem duchowieństwa, miały charakter patriotycznych manifestacji. Zmarłych chowano w drewnianych trumnach dostarczanych przez rodziny. Z czasem ekshumacji było coraz więcej, szczątki nierozpoznane chowano w zbiorowych grobach, na których stawiano drewniane krzyże.
Długo po wojnie miejsce pochówku niemieckich ofiar było tylko terenem przyległym do cmentarza Starego i Ewangelickiego. Dopiero w 1958 roku cmentarz został ogrodzony i urządzony. Wtedy na mogiłach stanęły w równych rzędach betonowe krzyże. Na krzyżach najczęściej umieszczano symbole N.N., potem były blaszane tabliczki z napisem „Nieznana Ofiara Zbrodni Hitlerowskich. Cześć jej pamięci”. Tych do dziś jest najwięcej…
W listopadzie 1959 roku w zbiorowych mogiłach w kwaterze F pochowano kilkaset nierozpoznanych ofiar ekshumowanych z grobów nad Silnicą, z cmentarza w kieleckim getcie. Warto by przy ich grobach umieścić tablicę z taką informacją.
Są pomniki i mogiły na kieleckim cmentarzu Partyzanckim, które są symbolami naszej pamięci, poświęcone zamordowanym przez Rosjan w Katyniu, na nieludzkiej ziemi, zamordowanym przez Niemców w obozach koncentracyjnych.
Są także te, w których spoczywają bohaterowie znani z opracowań, przypominani na lekcjach historii, jak choćby prezydent Kielc Stefan Artwiński, czy bohaterski dowódca oddziału partyzanckiego Zbigniew Zieniewicz-Kruszelnicki „Wilk”. Prezydent Artwiński ma swój grób na cmentarzu Partyzanckim dopiero od 1989 roku, kiedy to uroczyście przeniesiono jego szczątki, spoczywające od 1939 roku, gdy został zamordowany, w grobowcu na cmentarzu Nowym. Podobnie Zbigniew Kruszelnicki, który zginął w walce pod Miedzianą Górą, na honorowym miejscu na cmentarzu Partyzanckim spoczął dopiero w 2005 roku. Wcześniej miał grób na cmentarzu Starym, gdzie po ekshumacji został pochowany przez ojca.
Jest wiele mogił oznaczonych nazwiskami. O niektórych możemy się czegoś dowiedzieć, coś przeczytać. Są jednak i mogiły tych, których historie są dziś zapomniane.
Lotnik z „Luftwaffe”, partyzant „Wybranieckich”
Do oddziału „Wybranieckich” w lutym 1944 roku trafił żołnierz niemieckiej Luftwaffe. Miał pseudonim „Nurkowiec”. Był skryty, choć dla kolegów serdeczny, nie nawiązywał bliższych przyjaźni. Chodził w angielskim battle dresie, ze stenem. Nie chciał nosić niczego co niemieckie. Wykazywał się niezwykłą odwagą, brał udział w każdej akcji oddziału. Latem 1944 roku był w obstawie partyzanckiego szpitalika w Marzyszu. 21 sierpnia zginął w bitwie pod Antoniowem przeszyty serią niemieckiego erkaemu.
Dziś niewielu wie, kim był „Nurkowiec”. Marian Sołtysiak „Barabasz” wspominał:
„Nikt nie znał „Nurkowca” z nazwiska. Wiadomo było tylko, że pochodzi z Opolszczyzny, że służył w niemieckim lotnictwie i latał na sztukasach. Zestrzelony pod Częstochową nie powrócił do macierzystej jednostki, szukał kontaktu z oddziałem partyzanckim i od wiosny 1944 roku służył w „Wybranieckich”. Edward Skrobot „Wierny” dowódca plutonu, w którym „Nurkowiec” walczył, pisał z kolei, że był on pilotem Luftwaffe, walczył na Bałkanach i kampanii na Wschodzie, a w czasie pierwszego urlopu zdezerterował, zetknął się z rodziną w Warszawie i wstąpił do Armii Krajowej. Zdekonspirowany, wyjechał z jakąś handlarką do Łącznej i trafił do oddziału Bolesława Boczarskiego „Juranda”, i z tym oddziałem trafił na koncentrację w Lasy Cisowskie i do „Wybranieckich”.
Wojciech Borzobohaty, zastępca komendanta okręgu radomsko-kieleckiego AK podał, że „Nurkowiec” nazywał się Kurt Podlaska. Podobno tylko raz powiedział swoje nazwisko koledze z oddziału. Innym zawsze mówił, że chce pozostać bezimienny.
Tajemnicę „Nurkowca” starał się wyjaśnić w latach dziewięćdziesiątych Andrzej Dąbrowski, członek Rodziny Wybranieckich, syn rusznikarza z oddziału „Stefana”. Po artykułach w Nowej Trybunie Opolskiej w 1996 roku do redakcji zgłosił się Rudolf Marsollek, Ślązak, który opowiedział, że miał w szkole w Ładzach (dawniej Salzbrunn) nauczyciela o nazwisku Podleska, a ten miał syna pilota o imieniu Kurt. Podleska tępił polskość, ale nigdy nie podniósł ręki w geście hitlerowskiego pozdrowienia. Pewnego razu, gdy Rudolf szedł z kolegą, spotkał na ulicy w Murowie niemieckiego lotnika w mundurze. Kolega szepnął, że to Kurt Podleska. Rudolf Marsollek pamiętał też, że w 1944 roku rodzina Podleski popadła w niełaskę, nachodziło ją gestapo, a ludzie plotkowali, że Kurt zdezerterował z lotnictwa.
Dopiero jednak w 1998 roku, po audycji TVP „Dopóki żyje ostatni świadek”, zgłosili się członkowie rodziny, którzy podali bliższe informacje o „Nurkowcu” z „Wybranieckich”.
Kurt Podlaska urodził się w 1920 roku w Raciborzu. Jego ojciec był urzędnikiem PKP. Kurt wychowywał się w Katowicach, należał do harcerstwa polskiego, ukończył szkolenie szybowcowe. Był przydzielony do grupy harcerskiej mającej bronić wieży spadochronowej w Katowicach. W 1940 roku został wcielony do wojska niemieckiego. Jako strzelec-nawigator sztukasów wraz z jednostką Luftwaffe z Opola został skierowany na front wschodni. Był dwukrotnie strącony i wielokrotnie ranny. W grudniu 1943 roku podczas urlopu, który spędzał w Katowicach, zdezerterował z armii niemieckiej i po nawiązaniu kontaktu z AK został skierowany do konspiracji w Warszawie. Od lutego 1944 roku był żołnierzem oddziału AK „Wybranieccy”. Został pochowany przez kolegów w lesie pod Antoniowem, gdzie zginął. Po ekshumacji w 1945 roku ma mogiłę na Cmentarzu Partyzanckim w Kielcach. Warto o nim pamiętać.
As wywiadu spod Marzysza
Niewiele osób wie też, że w skromnej mogile na cmentarzu Partyzanckim spoczywa jeden z pierwszych konspiratorów i twórców wywiadu Armii Krajowej na Kielecczyźnie. Żołnierz drugiego frontu, ogółowi nieznany, noszący kilka nazwisk, jednak niezwykle skuteczny w zbieraniu i rozpracowywaniu informacji wywiadowczych.
Mieczysław Drewicz, urodzony w Kielcach w 1914 roku, był absolwentem gimnazjum Stanisława Kostki. Po maturze jako ochotnik zgłosił się do Szkoły Podchorążych Piechoty w Różanie. W 1937 roku w Komorowie został promowany na stopień porucznika Wojska Polskiego. Służył na Górnym Śląsku, walczył w kampanii wrześniowej. Po klęsce przez Lwów i Stanisławów wrócił w kieleckie, gdzie od razu podjął działalność konspiracyjną w organizacji „Pobudka”, a następnie w ZWZ i AK. Był adiutantem i zastępcą dowódcy 4 pułku piechoty legionów Armii Krajowej. Po wojnie pod zmienionym nazwiskiem wyjechał do Szczecina, był aresztowany, skazany. Po wyjściu z więzienia pracował w wielu miejscach, by utrzymać rodzinę. Gdy zmarł w 1958 roku miał 44 lata. Został pochowany w Kielcach. Choć nie był żadnym działaczem partyjnym ani państwowym, za jego trumną, przykrytą biało-czerwoną flagą, niesiono niemal sto wieńców, a pogrzeb na kieleckim cmentarzu Partyzanckim stał się wielką manifestacją patriotyczną.
Pamięci synów i braci
Wśród prostych mogił na cmentarzu Partyzanckim pojawiły się z czasem wystawione przez rodziny nagrobki i krzyże na cokole. Często była to jedyna forma upamiętnienia przez rodziny swoich bliskich, którzy pochłonęła wojna. Krzyż w kwaterze D cmentarza poświęcony został pamięci trzech braci Chmurzyńskich: Wacława, Stefana i Jana, synów kieleckiego działacza niepodległościowego – Władysława Chmurzyńskiego.
Wacław był absolwentem gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w Kielcach. Interesował się dziennikarstwem, swoje teksty drukował w „Gazecie Kieleckiej”. W 1939 roku został redaktorem periodyka literackiego „Łysogóry”. W czasie kampanii wrześniowej walczył w armii gen. Kleeberga pod Kockiem. W październiku uciekł z niewoli i wrócił do Kielc, gdzie wstąpił do Związku Walki Zbrojnej. Został aresztowany w lutym i po trzymiesięcznym pobycie w kieleckim więzieniu wywieziono go do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Jesienią 1941 roku zmarł w obozie, według władz niemieckich, na zapalenie płuc. Rodzina dowiedziała się, że zginął w egzekucji.
Stefan był tapicerem. Został aresztowany 30 lipca 1942 roku i wysłany transportem do Auschwitz, potem do obozu Neuengamme. Tu został zastrzelony – 8 czerwca 1942 r. Przed śmiercią powiedział do kolegi: „ Pojedź, pozdrów moich rodziców i powiedz ojcu, że nie bałem się śmierci, że ginę jak Polak, pomścij mnie…”.
Jan był żołnierzem ZWZ. Aresztowany w październiku 1943 roku był przez kilka tygodni torturowany w kieleckim więzieniu. Został rozstrzelany 18 listopada 1943 roku w czasie publicznej egzekucji przy ul. Urzędniczej.
Świadectwo czasów
Kielecki cmentarz Partyzancki może przekazać wiele prawdy o minionym czasie, jest świadectwem naszej burzliwej historii. Ma nawet swoją monografię, którą opracowali Teresa i Zdzisław Sabatowie, którzy od lat dokumentują historię kieleckich i świętokrzyskich cmentarzy.
Choć powstał jako cmentarz wojenny, na którym spoczywać miały ofiary zbrodni, partyzanci i żołnierze, stał się w latach 60. i 70. miejscem pochówków zasłużonych dla regionu działaczy, urzędników i ich rodzin. Miejsce było atrakcyjne, protesty na niewiele się zdały, przybywało grobów osób cywilnych, które tu nie powinny się znaleźć. Dopiero z czasem, po powstaniu cmentarza i Alei Zasłużonych w Cedzynie, dzięki staraniom wielu regionalistów zaprzestano pochówków działaczy na cmentarzu Partyzanckim. A w latach dziewięćdziesiątych udało się nawet, w porozumieniu z rodzinami, przenieść kilka grobów na inne cmentarze.
Upływający czas powoli zaciera ślady dawnych wydarzeń, ale w listopadowe święto znicze wciąż rozświetlają mogiły. Zapalamy świeczkę w hołdzie ludziom, których nie znaliśmy, ale wiemy, że ich życie zabrała wojna. To będzie wyraz naszej wdzięczności i pamięci o bohaterach. Tych znanych i tych nieznanych. To ważne, żebyśmy o nich pamiętali.