7 listopada 1942 roku, czyli równe 80 lat temu, przyszedł na świat najwybitniejszy, współczesny reżyser filmowy – Martin Scorsese. Artysta, który jest człowiekiem głęboko wierzącym. Przede wszystkim wierzącym w kino – sztukę, której poświęcił życie.
Ale Scorsese, reżyser „Taksówkarza”, „Wściekłego byka”, „Ostatniego kuszenia Chrystusa”, „Chłopców z ferajny”, „Gangów Nowego Yorku”, „Infiltracji” i „Milczenia” – filmów, o których słyszał każdy (nie tylko kinoman), wierzy również w Boga. A to, zwłaszcza we współczesnym Hollywood, czy też współczesnym świecie, rzecz nieoczywista. Zwłaszcza dla reżysera kojarzonego głównie z krwawym kinem gangsterskim. A przecież ten niezwykły splot – atrakcyjnego fabularnie i wizualnie kina, z duchowymi, chrześcijańskimi poszukiwaniami – czyni z kina Martina Scorsese dzieło wiekopomne, a z samego reżysera – prawdziwego mistrza kina.
Dzieciństwo w „Hell’s Kitchen”, czyli między kinem a kościołem
Martin Scorsese – potomek sycylijskich emigrantów, urodził się i wychował w nowojorskim Queens, w dzielnicy o nazwie Hell’s Kitchen (piekielna kuchnia). To tu rząd dusz sprawowała po społu włoska mafia oraz Katolicki Kościół. Codziennie widywało się gangsterskie porachunki i kościelne procesje. Rodzice Martina prowadzili w domu prywatny zakład krawiecki.
Przyszły reżyser był chorowitym astmatykiem, dlatego nie mógł uczestniczyć w zabawach swoich rówieśników, z lubością naśladujących gangsterską działalność starszych braci i ojców. Z okna swej kamienicy obserwował tylko tragikomiczne, pełne przemocy, ale i miejskiego kolorytu, życie włoskich emigrantów, które po latach tak dokładnie odmalował w swych żywiołowych filmach. Mały Scorsese nie mógł zostać ulicznym łobuzem, dlatego został ministrantem. To właśnie z księdzem, opiekującym się kościelną służbą, nastoletni Martin regularnie odwiedzał kino. Choć na pierwszy film, jaki obejrzał w życiu („Pojedynek w słońcu” Kinga Vidora z 1946 roku) zabrała go matka, to właśnie na projekcjach dla ministrantów, mały Martin połknął filmowego bakcyla. Podczas pokazu „Ben Hura” (1953) Williama Wylera obiecał sobie, że w przyszłości będzie albo duchownym, albo filmowym reżyserem.
Presja środowiska a zwłaszcza wpływ rodziców, popchnęły nastoletniego Martina do rozpoczęcia studiów w seminarium duchownym. Sutanna nie pasowała za bardzo do rozwichrzonej, artystowskiej osobowości Scorsesego, dlatego niedoszły ksiądz spróbować musiał drugiej życiowej drogi, którą wytyczył sobie w dzieciństwie – drogi filmowca. Po latach swój wybór podsumuje krótko: „Odchodząc z seminarium, wybrałem tylko inną drogę głoszenia prawdy”.
Ucieczka do szkoły filmowej
Po opuszczeniu seminarium w 1956 roku, Scorsese podejmuje naukę na wydziale reżyserii filmowej na słynnym NYU (New York University). W czasie studiów zaprzyjaźnia się ze studentami wydziału aktorskiego: Harveyem Keitelem, Barbarą Hershey i Robertem de Niro – gwiazdami swych przyszłych filmów. Scorsese pilnie studiuje historię filmu – tak europejskiego, jak amerykańskiego. Szczególnie lubi kino robione przez tzw. „mavericków” – filmowych buntowników, reżyserów, którzy swymi filmami wyłamywali się z przyjętych trendów i mód. Orson Welles, Michael Powell, Stanley Kubrick, Sam Fuller, Sam Peckinpah, Nicholas Rey i Luchino Visconti stanowili wzór dla młodego filmowca. Do filmów właśnie tych reżyserów nawiązywać będą poszczególne filmy Scorsese. A w latach 90. poświęci im nawet dwie serie dokumentalne: „Historię kina amerykańskiego” oraz „Moja filmowa podróż po kinie włoskim”.
Po serii fabularnych etiud Scorsese realizuje w 1968 roku swój pełnometrażowy debiut – film obyczajowy „Ktoś tam puka do mych drzwi”. Była to historia głęboko wierzącego chłopaka (w tej roli Harvey Keitel), który zrywa zaręczyny z ukochaną, gdy dowiaduje się, że dziewczyna nie jest już dziewicą. Decyzja bohatera jest brzemienna w skutki – dochodzi do tragedii. Już w tym pierwszym filmie widać wyraźnie, co będzie interesować Scorsesego w kinie – gwałtowne ludzkie namiętności, wywołane konfliktem między tym, co w człowieku duchowe i tym, co cielesne. W 1973 roku Scorsese nakręcił film „Nędzne ulice”, będący jakby kontynuacją losów bohatera z „Ktoś tam puka do mych drzwi”. Tym razem JR (ponownie Harvey Keitel) był zmuszony chronić swego niezrównoważonego psychicznie przyjaciela (po raz pierwszy u Scorsese – Robert De Niro) przed zemstą mafii. Ten realistyczny, gangsterski film, inspirowany włoskimi filmami Felliniego i Pasoliniego, utorował Scorsesemu drogę na sam szczyt reżyserskiego Olimpu, rozpoczął też wspaniałą współpracę Scorsese i De Niro.
We wczesnych latach 70. do młodego, obiecującego reżysera wyciągnął rękę sam Roger Corman, twórca niskobudżetowego kina kultowego, proponując Scorsesemu reżyserię filmu „Wagon towarowy Bertha”. Była to dość nieporadna mieszanka filmowych gatunków i konwencji, w której mimo wszystko dostrzec już można elementy kolejnych dzieł Scorsese. Dziejący się w latach Wielkiego Kryzysu film, to opowieść o młodej dziewczynie (Barbara Harshey), która przez skrajną biedę zmuszona jest do organizowania napadów rabunkowych. Ta dość brutalna (jest tam nawet scena ukrzyżowania) historia, nie sposób jej uznać za udaną, jednak spowodowała, że zauważono Scorsese w Hollywood. Stamtąd właśnie, w 1973 roku, przyszła do artysty propozycja realizacji filmu „Alicja już tu nie mieszka” – opowieści o przeżyciach samotnej kobiety przemierzającej Stany Zjednoczone w poszukiwaniu pracy i miłości. Scorsese stworzył przykuwający uwagę dramat, za który odtwórczyni głównej roli, Ellen Burstyn, zdobyła Oscara.
Brutalne drogi ku zbawieniu
Jednak prawdziwy „Czas Scorsese” rozpoczął się w 1975 roku, kiedy z Robertem De Niro i scenarzystą Paulem Schraderem stworzyli „Taksówkarza” – film, który do dzisiaj inspiruje kolejne pokolenia kinomanów. „Taksówkarz” to historia szalonego weterana wojny w Wietnamie (De Niro), który postanawia „zrobić porządek” na ulicach Nowego Yorku – pełnych nastoletnich prostytutek i handlarzy narkotyków. W swej krwawej krucjacie bohater zabija min. obleśnego sutenera (Keitel) stręczącego nastolatkę (Jodie Foster – jej pierwszy Oscar). Mistrzostwo filmu Scorsesego polegało nie tylko na wykreowaniu niezwykle sugestywnej atmosfery miejskiego piekła, ale i na narzuceniu widzowi akceptacji krwawych, ale prowadzących do dobra, działań samotnego mściciela. „Taksówkarz” zdobył Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, z miejsca stając się „filmem kultowym”.
W latach 70. Scorsese porzuca na chwilę reżyserię na korzyść montażu i współtworzy takie klasyki muzycznego dokumentu jak „Woodstock” (1971) i „Ostatni walc” (1978) – film o ostatnim koncertowym tournée zespołu The Cream. Bo trzeba wiedzieć, że obok filmu, drugą pasją Scorsese jest właśnie muzyka rockowa i… operowa, które lubi łączyć w ścieżkach dźwiękowych swoich filmów.
Pozostając w świecie muzyki, w 1977 roku Scorsese stworzył realistyczny musical „New York, New York” – opowiadający o nieszczęśliwej miłości saksofonisty (De Niro) i piosenkarki (Liza Minelli – na topie po sukcesie wielkiego „Kabaretu” (1971) Boba Fossa). Ambitny film został jednak odrzucony przez publiczność nie akceptującej w filmie muzycznym ulicznego realizmu Scorsese.
W 1980 roku Scorsese i Schrader ponownie łączą swe siły, realizując kolejne filmowe arcydzieło – poruszającego „Wściekłego byka”. Oparty na biografii boksera wagi średniej Jacke’a La Motty film, był opowieścią o człowieku, którego przemoc – konieczna do odnoszenia zwycięstw na ringu – popycha do krzywdzenia bliskich i samego siebie. Dopiero całkowite wyrzeczenie się brutalności, za cenę samotności i destrukcji swej fizyczności, doprowadza do pogodzenia się bohatera ze światem. To głęboko chrześcijański film, mówiący o możliwości zbawienia nawet najgorszego grzesznika z wielką, nagrodzoną Oscarem, rolą Roberta De Niro w roli La Motty (który przytył do roli aż 20 kilogramów). Film niezwykle sugestywny, oprawiony w czarno-białą formę, z realistycznymi i brutalnymi sekwencjami bokserskich walk, które zyskały miano najlepszych w całej historii kina.
Jakby dopełnieniem „opowieści o zbawieniu” jest trzeci film Scorsesego, ze scenariuszem Schradera – kontrowersyjne „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (1988), według wyklętej przez kościół grekokatolicki powieści Nikosa Kazantzakisa (autora „Greka Zorby”). W tym krytykowanym, a zwykle nieoglądanym filmie (nigdy nie miał swej kinowej premiery w Polsce), Jezus Chrystus (w tej roli Willam Dafoe) został pokazany przede wszystkim jako człowiek, w którym – jak w każdym z ludzi – toczy się walka pierwiastka cielesnego z duchowym. W ostatniej scenie filmu, gdy dochodzi do tytułowego kuszenia, duchowość Chrystusa ostatecznie triumfuje nad jego cielesnością i Jezus umiera na krzyżu, by zbawić ludzkość.
Podpalone kina i protesty wrogo nastawionej do filmu Scorsesego publiczności, która nie zaakceptowała realistycznej wizji postaci Zbawiciela, spowodowały, że do tego głęboko poruszającego dzieła, niesłusznie przylgnęła etykieta „filmu wyklętego”.
Muzyczne ekspiacje
W 1983 roku na ekrany amerykańskich kin wszedł „Król komedii” – słodko-gorzka opowieść o meandrach amerykańskiego show-biznesu, w którym wszystko się może zdarzyć. Nawet najgorszy komik (De Niro) potrafi, przez czysty przypadek, zyskać sławę króla komedii, dzierżoną dotychczas przez „starego wyjadacza” (Jerry Lewis).
„Po godzinach” (1985) – to film wyjątkowy w filmografii Scorsesego. Ta czarna komedia o przygodach nowojorskiego japiszona, zagubionego w Soho – dzielnicy artystów i przestępców, jest bardziej z ducha filmów Lyncha niż krwistych fresków Martina Scorsese. Do klimatów lat 80. powróci Scorsese – z jeszcze lepszym skutkiem – po latach, w swym brawurowym „Wilku z Wall Street” (2013) – ukazującym wzlot i upadek superjapiszona Jordana Belforta (Leonardo DiCaprio) – twórcy finansowych oszustw zwanych „finansowymi piramidami”.
Reżyserski zapał Scorsesego zachęcił go do własnych prób na polu realizacji reklamówek i teledysków. Z tej przygody wyszły rzeczy ciekawe i oryginalne – jak znakomity teledysk Michaela Jacksona „Bad” (1987) i seria reklamówek produktów Giorgio Armaniego, utrzymanych oczywiście w klimacie filmów gangsterskich. Niespożyta energia twórcza reżysera ustawiła go również po drugiej stronie kamery. Scorsese pojawił się jako aktor nie tylko w epizodycznych rolach w swoich filmach („Taksówkarz”, „Król komedii”) ale i u wielkich twórców kina – jak choćby w roli Van Gogha w poetyckich „Snach” (1990) Akiry Kurosawy.
Wielka miłość Scorsesego do starego kina (artysta jako jedyny żyjący reżyser jest członkiem prestiżowego American Film Institute – przyznającego tytuł „mistrza kina” wybranemu twórcy kina zazwyczaj… po jego śmierci), zaowocowało dwoma świetnymi filmami, „odkurzającymi” klasykę amerykańskiego sztuki filmowej. W 1986 roku zrealizował świetny obraz pt. „Kolor pieniędzy”, będący kontynuację klasycznego „Bilardzisty” (1961) Roberta Rossena. W filmie Scorsese bohater obrazu Rossena wraca ponownie do zadymionych sal bilardowych, by szkolić swego następcę (Tom Cruise). Rola „Szybkiego” u Scorsese przyniosła Paulowi Newmanowi zasłużonego Oscara, a grając w „Bilardziście”, otrzymał jedynie nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Drugim filmem Scorsese, zrodzonym z miłości do klasyki amerykańskiego kina, był elektryzujący i drastyczny thriller „Przylądek strachu” (1991), remake klasycznego filmu Johna Lee Thompsona z 1961 roku. W niezwykle intensywnym filmie Scorsesego rolę psychopatycznego zbrodniarza, z ciałem pokrytym tatuażami, po mistrzowsku wykreował Robert De Niro. W nowym „Przylądku strachu” w epizodycznych rolach pojawili się aktorzy występujący… w filmowym pierwowzorze – Gregory Peck i Robert Mitchum.
Gangsterzy pana Scorsese
Brawurowi „Chłopcy z ferajny” (1990) – to z pewnością film, dzięki któremu Scorsese znany jest szerokiej publiczności. W tym żywiołowym, opowiadanym w szalonym tempie, niezwykle drastycznym filmie gangsterskim reżyser (i jednocześnie autor scenariusza) pokazał świat włoskiej mafii w Ameryce, po części tak jak go zapamiętał, obserwując ulicę Małej Italii z okna swego dziecięcego pokoju. Świat gangsterów w wydaniu Scorsese nie jest światem mitologicznym – jak u Coppoli w jego trylogii o „Ojcu chrzestnym”. Jest to uniwersum pokątnych cwaniaczków i psychopatycznych morderców, w którym szybka forsa często idzie w parze z szybką śmiercią. Można powiedzieć, że Coppola jest Sienkiewiczem świata włoskich gangsterów w Ameryce, a Scorsese Gombrowiczem – demitologizującym świat gangsterów, choć w jakimś sensie również go glamouryzującym. I znów Oscara za rolę w filmie Scorsesego odebrał aktor, tym razem Joe Pesci, który stworzył niesamowitą postać pyskatego gangstera psychopaty – Tommy’ego De Vito, zamordowanego przez własnych ludzi.
W 1993 roku Nicolas Pieleggi, współscenarzysta „Chłopców z ferajny”, spróbował zdyskontować popularność dzieła Scorsese i napisał scenariusz „Kasyna” – opowieści o mafii w rozświetlonym neonami Las Vegas. Film zrealizował dwa lata później Scorsese. Zabrakło w nim jednak spontaniczności „Chłopców z ferajny”. Mimo występu plejady gwiazd (Sharon Stone, De Niro, Pesci) i wirtuozerskiej reżyserii film nie powtórzył sukcesu „Chłopców…”. Sam Scorsese nie przejął się niepowodzeniem „Kasyna” i jeszcze kilkakrotnie powracał do swych ukochanych (czy raczej ukochanych przez widzów) gangsterskich klimatów, i to z jeszcze większym powodzeniem. W 2002 roku zrealizował epickie „Gangi Nowego Yorku” – o początkach etnicznego gangsteryzmu w Ameryce (obecnie trwają prace nad serialem opartym na tym filmie). W 2006 roku „Infiltrację” – własną wersją hongkońskiego filmu gangsterskiego przeniesioną w realia bostońskiej mafii narkotykowej, a w 2019 roku adaptację biograficznej powieści mafijnego zabójcy Franka Sheerana pt. „Irlandczyk”. Dorzućmy do tego reżyserię i produkcję znakomitego serialu „Zakazane imperium” z 2010 roku o Ameryce gangów czasu prohibicji – i Scorsese jawić się będzie jako filmowy kronikarz świata zorganizowanej przestępczości, gdzie świat gangsterski jest synonimem całej Ameryki i zamieszkującego ją społeczeństwa.
Nic więc dziwnego, że właśnie za reżyserię filmu gangsterskiego Scorsese zdobył Oscara. Ale nie byli to – o dziwo! – „Chłopcy z ferajny” – film przez wielu uważany za najwybitniejszą robotę reżyserską w historii amerykańskiego kina, ale za „Infiltrację”.
Kino epickie i ambitne produkcje
W 1993 roku wielbiciele Scorsesego zostali wprawieni w osłupienie, kiedy reżyser zaprezentował melodramat pt. „Wiek niewinności”, oparty na XIX-wiecznej powieści Edith Warthon. Ów niezwykle stylowy film, z aktorskimi kreacjami Michelle Pfeiffer, Wynony Ryder i Daniela Day-Lewisa, był opowieścią o mezaliansie w arystokratycznym Nowym Yorku, anno domini 1870. Specjalista od ekranowej brutalności i dosadności, niespodziewanie przenosił widza w całkowicie odmienny świat – pełen wyszukanej elegancji i blichtru. „Wiek niewinności” był hołdem złożonym europejskim mistrzom kina, zwłaszcza największemu arystokracie kina – Luchino Viscontiemu – twórcy „Lamparta”(1963) i „Śmierci w Wenecji” (1971).
Wystawnym kinem w duchu klasycznego Hollywood, tym razem portretującym środowisko amerykańskiej arystokracji pieniądza i kina, był epicki „Awiator” (2004). Film o słynnym innowatorze, pionierze lotnictwa i filmowym producencie Howardzie Hughesie (Leonardo DiCaprio). Bohater w jakimś sensie przypomina samego Scorsese – człowieka zakochanego, czy wręcz „opętanego” kinem.
W 1997 roku Scorsese znów zaskoczył widzów, tworząc malarski „Kundun”. Opowieść o życiu duchowego przywódcy Tybetańczyków – XIV Dalajlamy, głoszącego światu wezwanie do pokoju i braterstwa, na przekór bezduszności chińskich okupantów, od dziesięcioleci niewolących Państwo Tysiąca Świątyń.
W nurcie religijnego kina, czy jak chcą specjaliści – kina „transcendentnego”, czyli ukazującego problemy wiary przez pryzmat życia zwykłych ludzi, niekoniecznie świętych i błogosławionych, Scorsese wyreżyserował w 2016 roku filmową wersję „Milczenia” – powieści japońskiego pisarza Shusaku Endo – mówiącego o męczeństwie japońskich chrześcijan w czasach samurajów. W tym widowiskowym, a przy tym niezwykle trzymającym w napięciu filmie, realistycznie odmalowującym czasy Edo, Scorsese pokazuje rzeczywistość, w której warunkiem przeżycia jest (pozorne) wyrzeknięcie się i zapomnienie o wierze właśnie.
Działalność Scorsesego na polu filmowym nie ograniczała się tylko do reżyserowania, czy pisania scenariuszy, aktorzenia i montażu. Scorsese to także producent, wspomagający i promujący oryginalne talenty. To właśnie twórca „Taksówkarza”, jako executive producer, powierzył reżyserowanie „Clockersów” (1995), mrocznego filmu o czarnoskórych, ulicznych sprzedawcach narkotyków – Spike’owi Lee – „guru” afroamerykańskiego kina. Jako producent Scorsese ma na swym koncie ponad 91 produkcji filmowych (w tym 70 własnych). Dumny jest zwłaszcza ze swych filmów muzycznych, które wciąż realizuje jako reżyser, bądź producent, choćby ze znakomitego obrazu „Bez stałego adresu” (2005) – portretu Boba Dylana.
Scorsese – żywa legenda
Twórca „Taksówkarza” i „Wściekłego byka” to żywa legenda wśród amerykańskich reżyserów filmowych. Człowiek, który jest już symbolem – wielkiej i bezgranicznej miłości do kina. Nawet jeśli nie wychwytuje się wszystkich mądrości z filmów Scorsese, zawsze ma się wielką kinematograficzną satysfakcję z ich oglądania, bo jest to sztuka mająca moc odmieniania ludzkich dusz. Bo przecież, tak naprawdę, filmy twórcy „Taksówkarza”, to umoralniające przypowieści, po mistrzowsku ujęte w atrakcyjną formę błyskotliwego, nieraz bardzo brutalnego widowiska. Ale czy Biblia nie jest równie brutalna w opisie ludzkiej deprawacji, którą zmyć może jedynie łaska Stworzyciela?
Martin Scorsese, mimo swych 80 lat, wciąż nie zwalnia tempa jako reżyser, pracując nad kilkoma projektami jednocześnie. I wciąż twierdzi, że nie zrobił jeszcze swego najlepszego filmu. Wszystkiego najlepszego Mistrzu. I jak mówią w Ameryce „Godspeed!”.